Tak zwany ruch feministyczny prowadzi do pozbawiania kobiet cech żeńskich,
jest więc w rzeczywistości ruchem antyfeministycznym. Jan Paweł II pisze w
encyklice Mulieris dignitatem o „geniuszu kobiecym”, czyli o zespole cech wyłącznie
kobiecych, które stanowią ich specyfikę i szczególną wartość. Tymczasem w
dzisiejszym świecie wiele kobiet stara się pozbyć tych specyficznie damskich cech i
chce funkcjonować jako równe mężczyznom. Może źle piszę, może nie „chce”, ale
wmawia im się, że chcą tak funkcjonować. To wszystko oparte jest na nieprawdzie.
Przecież kobiety nie są równe mężczyznom. Są od nich o wiele bardziej wartościowe.
Posiadają właśnie ten geniusz kobiecy, to coś ekstra, czego mężczyznom brak, a co
stanowi ich szczególne powołanie.
Patrząc od strony czysto biologicznej, zarówno mężczyzna jak i kobieta
produkują komórki rozrodcze. Ich połączenie daje nowego człowieka. W tym
połączeniu uczestniczy jednak tylko jądro plemnika, męskiej komórki rozrodczej,
natomiast żeńska komórka rozrodcza, czyli komórka jajowa, uczestniczy cała. A więc
kobieta dostarcza nie tylko jądro, ale i błonę komórkową oraz całą cytoplazmatyczną
zawartość komórki jajowej, w tym mitochondria podobnie jak jądro zawierające DNA,
a więc dodatkową informację genetyczną. W dziedziczeniu pozajądrowym uczestniczy
tylko wkład żeński. Innymi słowy w procesie rozrodczym kobieta daje więcej.
Dostarcza też oczywiście środowisko, w którym nowy człowiek będzie się rozwijał
przez dziewięć miesięcy. Dostarcza pokarm dla noworodka przez pierwszy okres jego
życia oraz dostarcza, a przynajmniej powinna dostarczać, to specyficznie matczyne
ciepło, bez którego trudno o normalny rozwój dziecka.
Jeszcze ważniejszy od biologicznego jest psychiczny wkład kobiety w tworzenie
więzi rodzinnych, w stwarzanie klimatu dla prawidłowego funkcjonowania rodziny.
To kobieta decyduje o tym, czy i jak funkcjonuje dom. Wkład mężczyzny jest zwykle
bardziej materialny. Zarabia na utrzymanie rodziny, coś tam buduje, naprawia czy
ulepsza, bierze na siebie prace wysiłkowe, wychowuje przykładem. Kobieta też ma
wkład materialny, gotuje, sprząta, pierze, często też zarabia i wychowuje przykładem,
ale jej główna rola to „pilnowanie ogniska domowego”, czyli dostarczanie serca,
ciepła, poczucia bezpieczeństwa, pamięci o wszystkich i o wszystkim.
Mimo tych wszystkich dodatkowych wartości i zadań, które kobieta posiada i do
których jest przez naturę wyposażona, są jednak kobiety, które koniecznie chcą
dorównywać mężczyznom.
Dorównywanie mężczyznom
Dorównywanie mężczyznom to uznanie siebie za coś gorszego. Feministki nie
proponują, by mężczyźni dorównywali kobietom. To one preferują męskie role.
Zaczęło się od żądania równego dostępu do edukacji. Oczywiście wnet się
okazało, że na ogół kobiety są inteligentniejsze i bez problemu kończą szkoły czy
studia. Z reguły otrzymują lepsze stopnie od chłopców. Oczywiście to dobrze, że dziś
edukacja obejmuje zarówno chłopców jak i dziewczyny, ale źle jest, że w jej ramach
nie próbuje się przygotowywać do odmiennych ról, jakie przyjdzie w życiu pełnić.
Dalszym elementem walki o równość, może nie szczególnie ważnym, ale
charakterystycznym, jest przejmowanie stroju męskiego. Warto zauważyć, że moda
żeńska bardzo często przejmuje różne elementy stroju męskiego. Natomiast zmiany w
kierunku odwrotnym na ogół nie występują.
Następny postulat to dostęp do wszystkich typowo męskich zawodów. To
również jest możliwe, przynajmniej dla niektórych kobiet, o bardziej zdecydowanych
osobowościach. Fakt, że niektóre kobiety sprawdzają się w rolach traktowanych jako
męskie, używane jest jako argument, że te role są osiągalne dla wszystkich kobiet, że
wystarczy odpowiednie wychowanie i nastawienie psychiczne. Ale to już prawdą nie
jest. Pojawiają się wymagania, by na różnych stanowiskach, w różnych organach
przedstawicielskich, w różnych zawodach, były odpowiednie parytety liczbowe
(numerus clausus). W konsekwencji widzimy na siłę wprowadzanie kobiet do wojska,
do policji, do załóg wypraw kosmicznych itd. Z drugiej strony nie słychać, by
feministki domagały się obecności kobiet wśród górników, stoczniowców czy
pracowników kanalizacji. Czyli nie chodzi im o równość w ogóle, ale o równość w
zawodach, które oceniają jako przyjemne lub prestiżowe. Zwykle pełnieniu tych ról
męskich towarzyszy uciekanie od pełnienia ról typowo kobiecych, bo przecież dzieci
przeszkadzają w karierze zawodowej.
I oto mamy następny postulat feministek. Chodzi o to, by również mężczyźni
pełnili kobiece role przy dzieciach. Ale tego już się osiągnąć nie da – z przyczyn
zarówno biologicznych jak i psychicznych. Skoro nie można przymusić mężczyzn do
pełnienia ról kobiecych, cały program feministek przeniósł się na usuwanie z własnego
życia zadań żeńskich.
Pozbawianie się płodności
Podstawowym czynnikiem różnicującym przydatność mężczyzn i kobiet do
różnych zadań jest funkcja rozrodcza, jaka kobietom przypada z natury. Aby ta
rozrodczość nie stała na przeszkodzie w rozwijaniu kariery zawodowej kobiet, ruch
feministyczny intensywnie zaangażował się w zwalczanie płodności. Sztandarowym
hasłem feministek jest powszechna dostępność antykoncepcji, a gdy ta zawiedzie,
powszechna dostępność aborcji. Dzieci mają nie przeszkadzać w życiowych planach,
czyli ma ich nie być. Czerpanie przyjemności z życia płciowego pozostaje w
repertuarze pragnień feministek, ale czerpanie przyjemności z macierzyństwa już nie.
Dla prawidłowego rozwoju dziecka potrzebni są rodzice w trwałym związku
małżeńskim. To głównie kobieta jest świadoma tego, że dla dobra rozwoju jej dzieci
potrzebne jest wsparcie ich ojca. Dąży więc do małżeństwa przed ich pojawieniem się.
Normalnie jest tak, że mężczyzna pragnąc rozpoczęcia życia płciowego godzi się na
małżeństwo, a kobieta godzi się na rozpoczęcie życia płciowego, ale w małżeństwie.
Tymczasem feministki stawiają te naturalne relacje na głowie. Gdy dzieci nie stanowią
głównego celu ich życia, trwały związek małżeński też nie jest potrzebny. Będzie
potrzebny, gdy się dzieci pojawią lub gdy się ich zapragnie. Stąd kohabitacje.
W rezultacie takiej postawy kobiety pozbawiają się płodności. Decyzję o
macierzyństwie odstawiają na później, na czas już po ustabilizowaniu zawodowym, po
osiągnięciu wymarzonego statusu społecznego. Często, gdy wreszcie dotrze do nich,
że na starość zostaną same i decydują się na macierzyństwo, jest już za późno. Może
jeszcze czas przekwitania nie przyszedł, ale organizm został wyjałowiony przez
stosowanie hormonalnych środków antykoncepcyjnych. Bywa też, że przerywanie
ciąży, przede wszystkim pierwszej ciąży, jest przyczyną późniejszej bezpłodności.
Często mąż, przy braku dzieci i odpowiedzialności za nie, która by go mobilizowała
do trwania przy rodzinie, gdzieś się ulatnia, szuka szczęścia przy innej kobiecie. Brak
więc i zdrowego środowiska rodzinnego, w ramach którego mogłoby się pojawić to
spóźnione macierzyństwo. Dodajmy, że prawdopodobieństwo niektórych chorób u
dzieci, takich jak zespół Downa, wzrasta wraz z wiekiem matki.
Kobieta jest najbardziej płodna w wieku około lat 20. Potem płodność
systematycznie spada. Wiedzą o tym ginekolodzy, demografowie, statystyka urodzeń.
Normalnie, w całym świecie żywym, rozpoczynanie życia płciowego i rozmnażania
idą w parze. Ale to jest postulat nie do przyjęcia dla feministek. Obserwujemy jak w
środowiskach muzułmańskich czy cygańskich ta naturalna prawidłowość zapewnia
przyszłość demograficzną i trwałość rodziny, podczas gdy starzejące się, bezdzietne
feministki narzekają na wszystko dookoła tylko swojej winy nie widzą.
Nawet, jeżeli starszej kobiecie jeszcze się uda urodzić dziecko, to będzie ich
mało, a priorytet kariery zawodowej spowoduje, że wychowaniem będzie zajmował
się ktoś inny, babcia, płatna opiekunka czy niania. Zabraknie tej naturalnej więzi
między dzieckiem a matką, na której zbudowane jest przekazywanie wartości z
pokolenia na pokolenie.
Czy to się komuś podoba czy nie, posiadanie gromadki dzieci przytrzymuje
kobietę przy funkcjach kobiecych, a mężczyznę przy rodzinie, którą musi utrzymać i
za którą musi być odpowiedzialny. Gdy dzieci nie ma lub gdy jest ich mało, po ich
odchowaniu pojawia się pokusa rozwodu. Kobieta zostaje sama. Ewentualnie zostaje
samotną matką. Staje się głową rodziny i musi samotnie dbać o jej byt materialny.
Życie wymusza u niej zachowania męskie, z uszczerbkiem dla jej kobiecości.
Kult ciała jałowego
Troszcząc się o karierę zawodową, o wygląd i właściwą prezencję, kobiety
bezdzietne ogromnie dużo czasu poświęcają na sprawy kosmetyczne i odpowiedni
ubiór. Ta nadmierna koncentracja nad własną urodą zwykle mija, gdy przychodzą na
świat dzieci. Wtedy matki koncentrują się nad ładnym ubieraniem dzieci, a potem
wnuków. Gdy dzieci nie ma, koncentracja nad własna urodą trwa. A ciało coraz
starsze. Coraz więcej pracy mają specjaliści od kosmetyki i chirurgii korekcyjnej.
Również perspektywa macierzyństwa staje się dla tej urody zagrożeniem. No bo
przecież ciąża zniekształci ciało, a po porodzie nie wróci już ono do uprzedniej
jędrności. Tak więc i dbanie o własną urodę, rzekomo cecha bardzo kobieca, staje się
przyczyną ucieczki od kobiecości w jej najważniejszym wymiarze.
Problemy ginekologiczne
Jest rzeczą powszechnie znaną, że kobiety, które uciekają od macierzyństwa
mają więcej problemów zdrowotnych. Przerywanie ciąży, szczególnie pierwszej ciąży,
powoduje wiele zaburzeń hormonalnych w organizmie kobiecym. Wspomniano już
wyżej o bezpłodności, która jest tego częstą konsekwencją. Nie ulega też żadnej
wątpliwości, że jedną z głównych przyczyn raka piersi są aborcje (Solas 9/5, grudzień
2001). Częstą przyczyną raka piersi są też implanty (tak twierdził pewien belgijski
ginekolog na sesji dotyczącej zapłodnienia in vitro w Parlamencie Europejskim).
Prawie każda kobieta, która pozwoliła sobie na zabicie własnego dziecka w
swym łonie przeżywa rozterki związane z poczuciem winy. Zastanawia się, jakim to
dziecko by było, jak by wyglądały ich wzajemne relacje. Z tych rozterek powstają
różne problemy psychiczne, lęki, koszmary, bezsenność, pretensje, a nawet nienawiść
do ojca tego dziecka i do tych wszystkich, którzy uczestniczyli w podjęciu decyzji o
aborcji. Pozostają poranione na zawsze.
Uciekanie się do metody zapłodnienia in vitro jest bardzo niebezpieczne dla
zdrowia kobiety na etapie stymulowania jajeczkowania, pobierania komórek jajowych
i w czasie implantacji. Jest też oczywiście bardzo niebezpieczne dla powoływanych do
istnienia dzieci, ponieważ większość z nich nie będzie użyta do implantacji i zostaną
zabite lub odstawione do zamrażarki na wieczne tam przebywanie.
Jest rzeczą powszechnie znaną, że kobiety, które urodziły dużo dzieci lepiej
znoszą menopauzę. Nie wyeksploatowana kobiecość broni się przed utratą zdolności
macierzyńskich dłuższym okresem adaptacji do stanu bezpłodnego.
Świadomość faktycznych zagrożeń medycznych dla kobiet i kosztów z tym
związanych doprowadziła do tego, że w Szwajcarii już pięć firm ubezpieczeniowych
daje kobietom zniżki od 10% do 40% w wysokości składki, jeżeli podpiszą
oświadczenie, że są przeciwne aborcji i zapłodnieniu in vitro (Christian Political
Action Newsletter, nr. 76, lato 2006).
Dziś często kobiety decydują się na cesarskie cięcie, by uniknąć bólu i wysiłku
towarzyszącego normalnemu porodowi. Jest to też forma ucieczki od kobiecości.
Tymczasem okazuje się (Twój Styl 7(180), lipiec 2003), że nie jest to bez
konsekwencji dla zdrowia, szczególnie dla zdrowia dziecka. Jak twierdzi neonatolog
prof. Ewa Helwich przeciskanie się dziecka przez drogi rodne wyciska mu płyny,
które zalegają w drogach oddechowych i pęcherzykach płucnych. Po cesarskim cięciu
te płyny pozostają i mogą się stać przyczyną niewydolności oddechowej, a nawet
zapalenia płuc. Ponadto przy normalnym porodzie w czasie skurczów macicy
uwalniają się hormony, których działanie przygotowuje noworodka do kontaktu ze
światem zewnętrznym. Jak dopowiada położna Jeannette Kalyta, wśród tych
hormonów jest serotonina odpowiedzialna między innymi za reakcje na stres i duża
dawka hormonów, które pomagają noworodkowi przedostać się na zewnątrz. Te
hormony dają dziecku większą siłę w walce o życie. Tymczasem po cesarskim cięciu
dziecko nagle znajduje się w innym środowisku i jest kompletnie zdezorientowane,
bardziej niespokojne i ciągle płaczące. Pewne badania holenderskie wykazały, że
dzieci urodzone przez cesarskie cięcie mają obniżoną odporność na stres i problemy
przy podejmowaniu decyzji. Te, które próbowały rodzić się naturalnie, a w trakcie
porodu podjęto decyzję o cesarskim cięciu, mają skłonność do wycofywania się z
podjętych wcześniej decyzji. Cesarskie cięcie może być konieczne, ale nie powinno
się do niego uciekać tylko na życzenie, ze strachu lub dla wygody kobiety. Zresztą jest
to wygoda względna, bo powracanie do zdrowia i gojenie się po cesarskim cięciu
może trwać dłużej niż po naturalnym porodzie.
Babcie
Kobiety, które miały dużo dzieci w sposób naturalny przechodzą od
pielęgnowania dzieci do pielęgnowania wnuków. Stają się prawdziwymi, bardzo
potrzebnymi babciami. Te zawodowo czynne, zwykle mają mało wnuków, a gdy je
mają, to brak im dla nich czasu. Muszą pracować do emerytury. Uważają, że własna
emerytura to jedyne zabezpieczenie na starość. Zwykle wreszcie zauważają, że
posiadanie licznego potomstwa byłoby o wiele lepszym zabezpieczeniem, ale
zauważają to za późno, gdy już na rodzenie nie pozwala biologia, a kontakt
psychiczny z dziećmi czy wnukami nie istnieje. Pozostaje dom starców, i to na
poziomie wypracowanej emerytury, która w wyniku inflacji i przemian w strukturze
demograficznej społeczeństw jest coraz mniej warta.
W domu starców płeć już nie odgrywa żadnej roli. Żadne dorównywanie
mężczyznom nie przynosi jakiejkolwiek satysfakcji. Zresztą, kobiety na ogół żyją
dłużej, więc w domu starców pozostają zwykle w damskim towarzystwie i tylko z
wytęsknieniem czekają, czy ich ktoś nie odwiedzi. Ale potomstwa nie ma lub brak z
nim uczuciowego kontaktu, koledzy z pracy nie żyją, a byli podwładni rzadko je na
tyle mile wspominają, by chcieć się pofatygować i je odwiedzić.
Wtedy feminizm im mija, ale tej zdobytej mądrości nie ma już komu przekazać.
prof. Maciej Giertych
(,,Opoka w Kraju”, nr 58 [79], 09.2006 r.)