Ukryte oblicze mediów (cz. 1)

(dodatek do ,,Naszego Dziennika”)

Manipulować znaczy zakłamywać

Jednym z paradoksów naszych czasów jest fakt, że nigdy dotąd nie mówiono z taką determinacją o prawach osoby ludzkiej jak obecnie, a jednocześnie nigdy tak bardzo nie była zagrożona godność człowieka ze strony manipulatorów jak właśnie dziś. Oznacza to, iż obrona praw człowieka jest niedostateczna, natomiast wpływ manipulacji staje się coraz bardziej skuteczny.

Powstała sytuacja jest następstwem pewnych niedorzeczności, jakie obserwuje się w niektórych działaniach człowieka. Przykładem niech będą dwa fakty. Oto zjawisko manipulacji w mediach, agencjach informacyjnych i w polityce jest czynnikiem, który najgroźniej zatruwa środowisko informacji. Mimo to, choć rozprawia się coraz głośniej o skażeniu środowiska naturalnego (wody, gleby, powietrza i ciszy), to jednak uparcie ignoruje się fakt zatruwania środowiska informacji, tak bardzo ważnego dla rozwoju człowieka. Po wtóre, manipulacja stosowana w środkach masowego komunikowania, zwłaszcza w prasie, radiu i telewizji, jest najbardziej zuchwałym naruszeniem ładu medialnego w państwie, a zatem w stopniu szczególnym zagraża dobru wspólnemu obywateli. Tymczasem samą problematyką ładu medialnego, a przede wszystkim funkcją, jaką spełnia w nim manipulowanie jednostką i społeczeństwem, nikt się dzisiaj specjalnie nie przejmuje.

W polityce i w mediach nie ma przypadków, dlatego należy odrzucić tezę, że zjawisko manipulacji jest dziełem przypadku czy zwykłego zbiegu okoliczności. Świadczy o tym cały arsenał technik stosowanych w zabiegach manipulatorskich. Obok starych używa się zupełnie nowych, które zostały odpowiednio przetestowane i już wiadomo, jak na nie reaguje społeczeństwo. Do tych drugich należy „technika podstępnego nagrania” z użyciem magnetofonu lub kamery wideo. Nawiązuje ona do starej techniki manipulowania polegającej na operowaniu tzw. hakiem wymierzonym przeciwko konkretnej osobie czy instytucji. Stosowanie tej techniki wznieca dużą dozę sensacji, zawsze bowiem zapowiada jakiś skandal. Dlatego już sama informacja o użyciu tej techniki osiąga efekt propagandowy, gdyż publicznie rzuca podejrzenie na osoby podsłuchiwane czy podglądane. Uruchamia to wyobraźnię odbiorców mediów i rodzi w nich nieufność, uprzedzenie, niechęć, a nawet nienawiść. Technika ta dlatego jest bardzo skuteczna, gdyż w dużej mierze zaspokaja u człowieka „potrzebę plotki”. Sama plotka zaś jest dziś dogodnym środkiem w uprawianiu propagandy politycznej. Nic więc dziwnego, że technikę tę stosuje się również przeciwko dyrektorowi Radia Maryja. Należy tu użyć słowa „przeciwko”, ponieważ taki jest charakter tej techniki. Idea „haka” prowadzi z całą bezwzględnością do niszczenia przeciwnika.

Dodajmy, że stosowana jest zawsze wtedy, gdy w debacie publicznej brakuje rzeczowych argumentów, a trzeba użyć działań ze skutkiem natychmiastowym. Kompromituje ona przede wszystkim jej dysponentów, również dlatego że hołdują zasadzie „cel uświęca środki”.

Inną techniką manipulowania, po którą sięga się coraz częściej, jest technika cliché. Oparta jest na wybiórczym traktowaniu określonych treści, np. w przekazie informacji, w formowaniu opinii, w relacjonowaniu wydarzeń. Nazwa techniki zapożyczona jest z dziedziny fotografiki i w języku francuskim oznacza „kliszę negatywną”. Ma prowadzić do deformowania obrazu osoby, idei czy instytucji, ukazuje bowiem rzeczywistość wyłącznie negatywnie i z pominięciem jakichkolwiek cech pozytywnych. Technikę kliszy negatywnej permanentnie stosuje się w odniesieniu do Radia Maryja, ukazując w nim jedynie cechy negatywne. Są przekazy w prasie, radiu i telewizji, w których celowo pomija się zasługi tego Radia w życiu religijnym i społecznym Polaków, takie jak szkoła modlitwy, formowanie postaw patriotycznych, skuteczna ewangelizacja czy działania na rzecz moralnej odnowy Narodu. Mimo to przypisuje się Radiu długą listę cech negatywnych, jak fundamentalizm religijny, szerzenie antysemityzmu i ksenofobii, a nawet posługiwanie się nienawiścią. Technika cliché daje znać o sobie również w postaci dość wyrafinowanej. Na przykład w związku z lipcową pielgrzymką Rodziny Radia Maryja informowano w telewizji publicznej (!), ilu to „zwolenników ojca Rydzyka” przybyło na Jasną Górę. Nadawcy komunikatu zapewne nie pomyśleli, że takie sformułowanie mogło być obraźliwe dla pątników pielgrzymujących do jasnogórskiego sanktuarium.

Współcześni manipulatorzy nie mają skrupułów w doborze technik. Lekceważą więc fakt, że każda technika manipulacji w mediach wyrządza szkodę jednostce i społeczeństwu. Jeżeli stosuje się ją jednocześnie w wielu mediach i w tym samym czasie, skutki tego są wyjątkowo groźne. Gdy zaś różne techniki funkcjonują razem i pod wspólną batutą, stają się bardzo niebezpieczne dla systemu informacji w państwie i dla użytkowników mediów. Na wysoką szkodliwość działań manipulatorskich wskazuje definicja manipulacji. Jest nią celowe i skryte działanie, przez które narzuca się jednostce lub grupie ludzi fałszywy obraz pewnej rzeczywistości. A zatem manipulacja jest świadomym okłamywaniem społeczeństwa i zniekształcaniem rzeczywistości – współczesnej i historycznej. Stanowi więc zło moralne, a gdy powtarza się i trwa długi czas, może prowadzić do powstania swoistej patologii społecznej, która wyraża się w publicznym lekceważeniu prawdy.

Należy powiedzieć o jednej jeszcze technice manipulacji, o której się na ogół nie wspomina. Jest to technika postponowania osoby, instytucji, idei. Słowniki wyrazów obcych wyjaśniają, że postponować znaczy okazywać brak szacunku, lekceważyć kogoś, pogardzać kimś (albo czymś). Dysponenci tej techniki wiedzą dobrze, jaki jest w swojej istocie odbiór napływających informacji. Oto okazuje się, iż w człowieku – choć stara się bardziej je zrozumieć niż zapamiętać, to jednak dzięki mechanizmom funkcjonującym w systemie pamięci – najtrwalej zakodowane jest znaczenie konkretnego doświadczenia, a nie jego treść czy przesłanie. Jeżeli więc w działaniach propagandowych chce się pomniejszyć rolę danej osoby czy tym bardziej całkowicie ją „wykluczyć z gry”, stosuje się wobec niej technikę postponowania. Tego rodzaju manipulacja jest bardzo skuteczna wtedy, gdy stosowana jest jednocześnie w wielu mediach. Oddziałuje ona na wyobraźnię i zdolna jest negatywnie usposobić do osoby postponowanej. Technikę tę stosuje się również w odniesieniu do Radia Maryja, a ostatnio wobec jego dyrektora, gdy np. podkreśla się uporczywie, że Radiem tym zainteresowani są wyłącznie ludzie starzy, mało wykształceni i naiwni, albo gdy cytuje się wyłącznie uszczypliwe uwagi byłych studentów szkoły toruńskiej pod adresem jej założyciela i wykładowcy.

Technika postponowania jest jednym z najbardziej prymitywnych działań w manipulowaniu człowiekiem. Dlatego zdumienie budzi posługiwanie się nią na łamach pism, które chcą uchodzić za ambitne i prestiżowe.

Stosowanie manipulacji jest faktem. Jeżeli wzrasta jej skuteczność, to głównie dlatego, że użytkownicy mediów nie reagują na nią w sposób właściwy. Samo utyskiwanie nie wystarcza, również złudne jest oczekiwanie, że ktoś inny za nas zareaguje. Należy uświadomić sobie przede wszystkim zło społeczne, jakie wynika ze stosowania manipulacji. Powinno się zatem przyswoić wiedzę o mechanizmach manipulacji i jej negatywnych skutkach również w tym celu, żeby spieszyć z pomocą ludziom, którzy bez zastrzeżeń zawsze we wszystko wierzą, a działania manipulatorskie bezkrytycznie przyjmują za dobrą monetę.

Poznawanie tajników manipulacji w mediach nie jest zadaniem łatwym, dlatego należy sięgać po pomoc, która w takich sytuacjach jest zawsze niezawodna. Jest nią modlitwa do Ducha Świętego. Pamiętajmy o niej z głębokim przeświadczeniem, że wśród wielu darów otrzymaliśmy od dobrego Boga także „ducha trzeźwego myślenia” (2 Tm 1, 7).

ks. bp Adam Lepa

Pieniądze medialnych gigantów

Rynek mediów ogólnopolskich ma strukturę własności wykazującą cechy oligopolu, który dąży do coraz większej koncentracji, a więc monopolu. Już dziś obserwujemy tę tendencję w sferze przekazów, gdzie dominuje nieustanna promocja ideologii liberalnej.

Koncentracja wydawnictw prasowych ma głównie przyczyny ekonomiczne. Spirala nakładu powoduje, że duże wydawnictwa potrafią zwabić kolejnych nabywców niską ceną gazety, gdyż i tak zarobią na reklamach. Uzyskując duże przychody ze sprzedanych egzemplarzy i powierzchni reklamowych, mogą podjąć dalszą ekspansję – obserwujemy to chociażby w przypadku wydawnictw niemieckich obecnych na rynku polskim.

W przypadku mediów elektronicznych oprócz czynnika ekonomicznego o zakresie ekspansji danej stacji decydują także regulacje prawne i ich stosowanie przez organ przydzielający koncesje, a więc Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Niejednokrotnie zarówno w przypadku prasy, jak i mediów elektronicznych do osiągnięcia sukcesu wykorzystywano też powiązania nieformalne.

Imperium Michnika

„Gazeta Wyborcza” powstała na mocy porozumień Okrągłego Stołu. Do przyłożenia ręki do jej zaistnienia przyznaje się nawet postkomunista Aleksander Kwaśniewski, który potem stał się jednym z ulubieńców „Wyborczej”. Wydawcą została spółka Agora, którą założyli Zbigniew Bujak, Aleksandr Paszyński i Andrzej Wajda z kapitałem zakładowym wynoszącym 15 nowych złotych. Kwota jest więc absurdalnie niska i świadczy o tym, iż Agora zaczęła wydawać „Gazetę Wyborczą”, nie wykładając na ten cel pieniędzy. Przyznać musiał to nawet Adam Michnik – redaktor naczelny „GW”, stwierdzając: „Nasz rozruch nastąpił na kredyt. Ustalenia Okrągłego Stołu pozwoliły na to, że drukarnia zaczęła drukować nas na kredyt. Lokal (…) przydzielił nam prezydent miasta, komputery zabraliśmy ze sobą z ‚Tygodnika Mazowsze'” (cyt. za: W. Darski, Agora – imperium atakuje, „Magazyn Tygodnika Solidarność”, nr 2 – 07.1998, s. 19). „Gazeta Wyborcza” skorzystała też z ulgowych cen reglamentowanego wówczas papieru, wzięła również niskooprocentowane kredyty dzięki poręczeniu NSZZ „Solidarność”. W latach 1989-1991 z X Oddziału PKO BP w Warszawie uzyskała 1 259 600 nowych zł kredytu (zob. jw.). W 1993 r. Agora otrzymała też 8 mln dolarów kredytu z Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, co pozwoliło jej uruchomić nowoczesną drukarnię w Warszawie. „Wyborczej”, którą kojarzono z ruchem „Solidarności”, udało się ponadto uzyskać wsparcie finansowe z Zachodu: Stowarzyszenie Solidarności Francusko-Polskiej ofiarowało jej 2 mln 427 tys. franków, co było wówczas równowartością 428 tys. dolarów. Amerykańska organizacja National Endowment for Democracy przekazała „Gazecie” 55 tys. dolarów na pokrycie podstawowych wydatków technicznych. Kolejna kwota w wysokości 20 tys. funtów trafiła z Wielkiej Brytanii na modernizację systemu komputerowego (zob. jw., s. 19-20, por. R. Kasprów, L. Zalewska, Z nędzy do pieniędzy, „Rzeczpospolita”, 8 9.05.1999, s. 3). Agora pożyczała też pieniądze od osób prywatnych. W 1990 r. wsparcia finansowego udzieliło „Gazecie” dwoje Amerykanów: Rea Hederman, wydawca „New York Review of Books”, i Robert Silvers, redaktor naczelny tego pisma. W 1996 r. ich wierzytelności zamieniono na udziały, a potem na akcje (zob. P. Pytlakowski, Milionerzy z „Wyborczej”, „Polityka”, 15.07.2000, s. 23).

W osiągnięciu sukcesu „Gazecie” pomogło również przejęcie infrastruktury drukarskiej i kolportażu stworzonych dla „Trybuny Ludu”.

Niebagatelne znaczenie miało logo „Solidarności” na stronie tytułowej, które budziło wówczas zaufanie wśród czytelników i napędzało „Gazecie” klientów, mimo że jej cena była prawie dwukrotnie wyższa niż innych gazet (zob. A. Machcewicz, Historia sentymentalna, „Więź”, nr 7/1995, s. 138). We wrześniu 1990 r. Komisja Krajowa NSZZ „Solidarność”, dając wyraz utracie zaufania do redakcji, pozbawiła „Gazetę” prawa do używania symbolu związkowego. Piotr Niemczycki po latach nie ukrywał radości z tego faktu, mówiąc: „Z rynkowego punktu widzenia tamta decyzja okazała się błogosławieństwem (…)” (M. Bratkowska, P. Wujec, Po pierwsze „Gazeta”, „Gazeta Wyborcza”, 18.01.1999, s. 30). Dlaczego? Agora pozbyła się tak niechcianego od początku balastu zobowiązań ideowych, ale i stała się wówczas całkiem samodzielna pod względem formalnym.

Z roku na rok zyski Agory rosły, a w sierpniu 1993 r. w spółkę z nią wszedł amerykański koncern Cox Enterprises. W kwietniu 1999 r. Agora zadebiutowała na Giełdzie Papierów Wartościowych. Wówczas to wyceniono jej wartość na 2,83 mld złotych. Podmiotem dominującym w Agorze została Agora Holding kontrolująca nie tylko działalność spółki, ale i wpływająca na politykę redakcyjną „Gazety Wyborczej”. Udziałowcami Agory Holding zostali: Wanda Rapaczyńska, Piotr Niemczycki, Helena Łuczywo, Seweryn Blumsztajn i Juliusz Rawicz. Wejście na giełdę pozwoliło wielu pracownikom Agory zostać milionerami. W okresie, kiedy kurs akcji spółki utrzymywał się na najwyższym poziomie, stan posiadania Piotra Niemczyckiego szacowano na około 182 mln zł, Wandy Rapaczyńskiej na mniej więcej 130 mln zł, Heleny Łuczywo na mniej więcej 130 mln złotych. Niewiele mniej posiadali: Juliusz Rawicz, Seweryn Blumsztajn, Ernest Skalski i Piotr Pacewicz. Również wielu pracownikom sprzedano akcje po preferencyjnej cenie 1 zł, za które mogli potem otrzymać w transakcji pakietowej cenę 104 zł za sztukę, uzyskując średnio 150 tys. zł na osobę (zob. P. Pytlakowski, Milionerzy z „Wyborczej”, „Polityka”, 15.07.2000, s. 23; zob. też R. Kasprów, L. Zalewska, Z nędzy do pieniędzy, „Rzeczpospolita”, 8-9.05.1999, s. 3; por. G. Grelo, Media na głównym parkiecie, „Prawo i Gospodarka”, 14.01.1999, s. 10).

Gwałtowny rozwój Agory zaczął wyhamowywać już w 2001 roku. Zaczęto więc ciąć koszty, zwalniając pracowników. W samym 2004 r. zwolniono 500 osób, a potem jeszcze ok. 200. Nie udało się też spółce powstrzymać spadku wartości akcji, których cena obniżyła się o przeszło połowę. Mimo to Agora się rozwija, np. próbuje od maja br. inwestować na Ukrainie. Same wpływy reklamowe „Gazety Wyborczej” w ubiegłym roku wyniosły ponad 896 mln zł, a w pierwszym kwartale br. 115 mln złotych.

Agora, mimo że jest utożsamiana z „Gazetą Wyborczą”, funkcjonuje jako duży kompleks multimedialny. W 1990 r. to właśnie ona uruchomiła ogólnopolskie Radio Zet, będąc początkowo jego jedynym właścicielem, a potem jednym z udziałowców, aż do 1998 roku. Razem z Fundacją Batorego i Spółdzielnią Pracy „Polityka” Agora utworzyła też ponadregionalne Radio TOK FM. Należy do niej również grupa lokalnych rozgłośni radiowych w największych miastach Polski nadająca pod szyldem Radio Złote Przeboje czy Radio Roxy FM. Agora jest też wydawcą czasopism. Istotnym posunięciem z jej strony było nabycie w 2002 r. za 72,7 mln zł od wydawnictwa Prószyński i Spółka m.in. takich tytułów, jak „Poradnik Domowy”, „Cztery Kąty” czy „Dziecko”. Agora wprowadziła też czasopisma: „Avanti” – skierowane do kobiet, i „Logo” – adresowane do mężczyzn, które są swoistymi przewodnikami po zakupach. Spółka posiada także rozdawane w wielu miastach „Metro”, którego średni nakład od poniedziałku do czwartku wynosi ok. 535 tys. egz., a w piątki nawet 920 tys. egzemplarzy. Agora inwestuje również w internet poprzez rozwijanie portalu Gazeta.pl, czy nawet w przejmowanie takich lokalnych inicjatyw, jak wrocławski lokalny serwis społeczno-kulturalny Wrocek.pl. Do końca kwietnia 2001 r. była posiadaczem zakupionych za 34 mln dolarów udziałów Canal+ Polska i utworzonej przez tę stację platformy cyfrowej Cyfra+. Telewizja jednak jest wciąż obecna w planach kierownictwa Agory, o czym może świadczyć rozwijanie serwisu wideo na portalu „Gazety Wyborczej”.

Axel Springer

Na rynku prasy codziennej jest też obecne niemieckie wydawnictwo Axel Springer. Założył je w 1946 r. dziennikarz Axel Springer, który zaczął wówczas wydawać w Berlinie „Nordwestdeutsche Hefte”. Gdy zmarł w 1985 r., przekazał swoim spadkobiercom potężny koncern medialny (55 proc. udziałów ma jego piąta żona Friede Springer). Koncern Axel Springer poza Niemcami ma swoje przedstawicielstwa w 16 państwach europejskich, przy czym należy zaznaczyć, że kluczowy kierunek inwestycji stanowi Europa Środkowowschodnia, m.in. Węgry, Czechy i Polska. Axel Springer dał się poznać w naszym kraju głównie jako wydawca kolorowej prasy adresowanej do kobiet i młodzieży. W 1994 r. zaczął wydawać „Panią Domu”, potem „Na Żywo”, „Cienie i Blaski”, „Sekrety Serca” czy „Olivię”. Do młodzieży skierował „Dziewczynę” i „Popcorn”. Zainwestował również w pisma komputerowe i tygodnik motoryzacyjny „Auto Świat”. Jest też wydawcą polskiej wersji „tygodnika „Newsweek” i miesięcznika „Forbes”.

Pierwszy dziennik Springera na rynku polskim – brukowy „Fakt”, ukazuje się od 22 października 2003 roku. Nad kształtem nowego dziennika bacznie czuwali niemieccy konsultanci, do których należało decydujące zdanie o tym, co będzie wydrukowane. Starali się, by gazeta powtórzyła rynkowy sukces niemieckiego „Bilda”. Polski rynek Niemcy postanowili zdobyć, narzucając niską cenę – 1 zł za egzemplarz. Wskazywano, że jest to cena dumpingowa, gdyż nie pokrywa kosztów papieru, druku i kolportażu (zob. szerzej: A. Nalewajk, Fakty o „Fakcie”, Press, nr 11/2003, s. 31-32). W 2006 r. wpływy reklamowe tej bulwarówki wyniosły prawie 188 mln złotych.

Od 18 kwietnia 2006 r. Axel Springer wydaje również „Dziennik”, który ma być w zamierzeniach wydawcy gazetą dla bardziej wymagającego odbiorcy niż „Fakt”. „Dziennik” w ubiegłym roku osiągnął ponad 57 mln zł wpływów z reklam. A w tym roku idzie mu coraz lepiej, gdyż tylko w pierwszych dwóch miesiącach miał prawie 12,6 mln zł wpływów z reklam. Axel Springer przyznaje, że chce pozyskać młodych, wykształconych czytelników – w tym studentów. „Dziennik” miał być gazetą nienarzucającą czytelnikom swoich opinii. Lecz okazuje się, że ta swoboda pozostawiona odbiorcy jest tylko pozorna. Dobitnie potwierdził to jeszcze przed ukazaniem się pierwszego numeru naczelny gazety Robert Krasowski, który podczas konferencji w siedzibie Fundacji Batorego 13 kwietnia 2006 r. odmówił prawa do funkcjonowania w przestrzeni publicznej poglądów innych niż reprezentowane przez media liberalne. W imię jedynie słusznej ideologii zaatakował Radio Maryja i identyfikującą się z jego przekazem wielomilionową rzeszę odbiorców w Polsce i poza jej granicami. Przez ostatnie półtora miesiąca mieliśmy też praktycznie codziennie na łamach tej gazety i „Newsweeka” spektakl nienawiści wobec Kościoła i Radia Maryja. Ataki te nie ograniczały się tylko do Ojca Dyrektora, ale dosięgły też samego Benedykta XVI i całości Episkopatu, m.in. ks. bp. Andrzeja Dzięgi czy ks. bp. Stanisława Stefanka. Posunięto się także – wzorem jednego z posłów SLD – do bluźnierstwa, zniekształcając imię Patronki toruńskiej rozgłośni redemptorystów („Newsweek” nr 29/2007, s. 78, nr 30/2007, s. 111). Zresztą ataki na Kościół z wykorzystaniem kłamstwa były już widoczne w pierwszych numerach „Dziennika”. W wydaniu z 19 kwietnia ub.r. w jednym z materiałów do uwiarygodnienia tez redakcji oczerniających duchowieństwo próbowano wykorzystać autorytet ks. bp. toruńskiego Andrzeja Suskiego. Jednak, jak czytamy w oświadczeniu rzecznika prasowego toruńskiej kurii diecezjalnej, „wypowiedzi przypisane w tym artykule Biskupowi Toruńskiemu Andrzejowi Suskiemu nie odpowiadają prawdzie”. W obronie prawdy stanęli też gremialnie toruńscy duchowni, pisząc w stosownym oświadczeniu, że „Dziennik” dopuścił się „(…) krzywdzących pomówień, które naruszają poważnie osobiste dobro duchowieństwa Diecezji Toruńskiej i naszego Biskupa” („Nasz Dziennik”, 29.04-1.05.2006, s. 1).

Pieniądze Polsatu

Oprócz silnych drukowanych mediów liberalnych mamy też takowe stacje telewizyjne – jedną z nich jest Polsat.

Do podjęcia działalności w zakresie mediów Solorza miał namówić Piotr Nurowski, w PRL odpowiedzialny za propagandę w Komitecie Warszawskim PZPR, następnie piastujący funkcję I sekretarza ambasady w Moskwie. Potem Nurowski został jednym z najważniejszych ludzi Solorza. W ujawnionym raporcie o WSI znalazła się informacja, że był on agentem służb specjalnych.

Pierwszą inwestycją Solorza w dziedzinie mediów był zakup w 1992 r. dziennika „Kurier Polski” (wychodził w latach 90.). Był on przed zmianą ustroju organem Stronnictwa Demokratycznego, sojuszniczej partii PZPR. Jednym z czołowych działaczy Stronnictwa Demokratycznego był Marcin Nurowski, brat Piotra Nurowskiego.

Ta inwestycja zapoczątkowała drogę Zygmunta Solorza do dzisiejszej potęgi medialnej. Dzisiaj znajduje się on nieprzerwanie w czołówce najbogatszych osób mieszkających w Polsce. Z majątkiem wynoszącym 2 mld dolarów znalazł się na liście najbogatszych ludzi świata sporządzonej przez czasopismo „Forbes”.

A początki nie były wcale takie różowe. Solorz urodził się w biednej robotniczej rodzinie jako Zygmunt Józef Krok, lecz nie pozostał przy swoim rodowym nazwisku. Po swojej pierwszej żonie nosi nazwisko Solorz, a po ślubie z Małgorzatą Żak dodał do swojego nazwiska panieńskie nowej żony. Występował również pod nazwiskiem Piotr Podgórski, które zapożyczył od swego kolegi z czasów szkolnych, a używał do prowadzenia interesów w RFN i Austrii, gdy w 1977 r. opuścił Polskę. Różne nazwiska właściciela Polsatu występowały też w kilku posiadanych przez niego paszportach, które kilkakrotnie wydawano mu m.in. w misji wojskowej PRL w Berlinie. W październiku 1983 r. Solorz zobowiązał się do współpracy ze służbami specjalnymi PRL, podpisując oświadczenie następującej treści: „Ja, Zygmunt Solorz (Krok), zobowiązuję się zachować w tajemnicy fakt współpracy z oficerem SB. Zobowiązuję się wykonywać ustalone ze mną polecenia. Informacje będę podpisywać Zegarek”. Zastanawiające jest również to, że Zygmunt Solorz w maju 1989 r. wziął 100 mln ówczesnych złotych kredytu (obecnie 10 tys. zł) z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, na którego działalności Skarb Państwa stracił w latach 1989-1990 354 mln nowych złotych. Należy też tu wspomnieć o pośrednich powiązaniach, których właściciel Polsatu woli nie widzieć. W maju 2003 r. Anatol Lawina, były szef zespołu kontrolerów NIK w FOZZ, wymienił przed sądem wśród osób i instytucji „beneficjentów FOZZ”, m.in. właściciela Polsatu Zygmunta Solorza i Dariusza Przywieczerskiego kierującego niegdyś Universalem (zob. J. Ordyński, Lawiny sensacji ciąg dalszy, „Rzeczpospolita”, 6.05.2003). To właśnie Universal w 1994 r. został udziałowcem Polsatu, kupując 20 proc. akcji. W firmach kontrolowanych przez Universal zasiadała czołówka polityków SLD. Sprawował on pieczę m.in. nad spółką Ad Novum wydającą lewicową „Trybunę”, w której przewodniczącym rady nadzorczej do grudnia 1995 r. był Aleksander Kwaśniewski.

Z Polsatem powiązana jest też TV 4, która powstała 1 kwietnia 2000 r. z działającej niegdyś Naszej Telewizji i analogowego Polsatu 2. W przyszłym roku być może dojdzie do oficjalnego przejęcia tej stacji przez Solorza, na razie jest ona pośrednio zależna od Polsatu. Oficjalnie właścicielem TV 4 jest spółka Polskie Media SA, której pierwszym prezesem był Henryk Chodysz, stary znajomy Zygmunta Solorza. Głównym udziałowcem spółki Polskie Media została firma Trans Media Group Andrzeja Kuchara zaprzyjaźnionego z Zygmuntem Solorzem. Udziałowcem Polskich Mediów jest też związana z Polsatem cypryjska firma Rexon Overseas. Po podliczeniu udziałów wychodzi na to, że tak naprawdę Polsat poprzez mniejsze firmy dysponuje przeszło 90 proc. udziałów Polskich Mediów.

W skład spółki Polskie Media oprócz Henryka Chodysza wchodził m.in. Leonard Praśniewski prowadzący interesy z byłymi decydentami PZPR, Mieczysławem Wilczkiem i Ireneuszem Sekułą, a zwłaszcza z Rosjaninem Siergiejem Gawriłowem, którym interesowały się polskie służby specjalne, podejrzewając go o pranie brudnych pieniędzy. Praśniewski był też założycielem Prywatnego Banku Komercyjnego Leonard, którym kierował Zdzisław Pakuła, znany z czasów PRL jako prezes Narodowego Banku Polskiego. Posadę wiceprezesa tego banku piastował Bazyli Samojlik, kiedyś doradca ds. ekonomicznych gen. Wojciecha Jaruzelskiego, a w latach 1986-1988 minister finansów. Należy też wspomnieć, że w listopadzie 1998 r. 2 mln zł kaucji za Bogusława Bagsika (afera Art-B) wpłacił Klub Kapitału Polskiego, którym kierował wówczas January Gościmski, będący udziałowcem Naszej Telewizji, z której wyłoniła się TV 4 (zob. M. Rotulska, Bagsik i przyjaciele, „Nasz Dziennik”, 20.10.2000, s. 5). Polsat kontroluje także brukową Superstację, która niechlubnie zasłynęła z programu „Krzywe zwierciadło” atakującego wulgarnym językiem Kościół. Do Solorza należy też TV Biznes. Solorz jest również właścicielem Polsatu Cyfrowego – satelitarnej platformy cyfrowej Polsatu, która ma obecnie 1,5 mln abonentów. W październiku br. na platformie cyfrowej pojawi się kanał nadawany w wysokiej rozdzielczości Polsat Sport HD. Ta innowacja będzie kosztowała stację ponad 10 mln euro. Jesienią Polsat zamierza też zacząć świadczyć usługi telefonii komórkowej pod nazwą Halo Polsat.

Zygmunt Solorz zainwestował także poza Polską – w 1999 r. w stacje telewizyjne w krajach bałtyckich. Na Litwie kupił udziały w Baltijos TV, na Łotwie w stacji LNT, a w Estonii w TV 1. Na początku 2002 r. Polsat musiał wycofać się z Estonii, gdyż straty TV 1 przekroczyły 23 mln zł i przestała ona emitować program. Należy też wspomnieć o pozostałych interesach Solorza. Kontroluje on Invest Bank. Od 1988 r. posiada także Towarzystwo Ubezpieczeń na Życie „Polisa Życie”. Dysponuje również udziałami w Elektrimie, dzięki czemu działa także w sektorze energetycznym, gdyż Elektrim jest posiadaczem 46 proc. udziałów Zespołu Elektrowni Pątnów – Adamów – Konin dostarczającej na rynek ok. 12 proc. wytwarzanej w kraju energii elektrycznej. W 1998 r. Solorz nabył też tereny po hucie Siechnice niedaleko Wrocławia wraz z hałdą zawierającą stopy żelaza i chromu. Istotnym przedsięwzięciem Zygmunta Solorza jest także Powszechne Towarzystwo Emerytalne Polsat, którego akcjonariuszami są: Telewizja Polsat, Polsat Media, Invest Bank i Totalizator Sportowy. Podjęcie współpracy z Totalizatorem było sprytnym posunięciem marketingowym Polsatu, który nie tylko przyciągnął do siebie wielu nowych widzów, ale i zaczął czerpać konkretne korzyści finansowe z udostępnienia od 1996 r. czasu antenowego na losowania. Umowa zawarta z Polsatem określa, jakie kwoty na reklamę w Polsacie powinien wyasygnować Totalizator. Nakłady na reklamę każdego roku muszą wzrastać o 10 proc. (plus współczynnik inflacji). Jako bazowy do obliczania wydatków przyjęto rok 1999, kiedy wydatki wyniosły 31,6 mln złotych. Przy tych założeniach do 2009 r. Totalizator Sportowy będzie musiał zapłacić Polsatowi 715 mln zł (zob. Numerki na szklanym ekranie, „Rzeczpospolita”, 20.11.2001).

Polsat od dłuższego czasu przygotowuje się też do wejścia na giełdę i jest w trakcie zbywania 25 proc. udziałów niemieckiemu Axel Springerowi za 250 mln euro.

Koncern TVN

Teoretycznie konkurentem Polsatu jest TVN – chociaż od wielu lat stacje te są współwłaścicielami wspomnianej już TV 4 i wydaje się, że starają się nie tyle rywalizować, ile wspólnie kontrolować rynek telewizyjny, tak by żaden poważny konkurent nie mógł zagrozić ich interesom. O początkach TVN czytamy także w raporcie o WSI: „Wywiad podejmował też wysiłki powołania firmy telewizyjnej. Pierwotnie zamierzonym celem tych działań miało być ułatwienie plasowania agentury na Zachodzie. Tak tłumaczył swoje działanie Grzegorz Żemek, który na zlecenie wywiadu miał podjąć w tej sprawie rozmowy z firmą ITI i reprezentującymi ją Janem Wejchertem i Mariuszem Walterem” (cyt. za: „Nasz Dziennik”, 20.02.2007, s. 11).

TVN, która zaczęła nadawać 3 października 1997 r., jest telewizyjną stacją ponadregionalną, a więc teoretycznie ma słabsze możliwości techniczne niż Polsat. Otrzymała zgodę na nadawanie programu na terenie Polski północnej oraz w Warszawie i Łodzi. Jednak poprzez wykupienie Telewizji „Wisła”, mającej koncesję na Polskę południową, zrealizowała z nawiązką swoje zamierzenia. Telewizja „Wisła” otrzymała koncesję 23 listopada 1994 r., jednak ze względów organizacyjnych zaczęła nadawać dopiero pod koniec 1995 roku. Początkowo właścicielami stacji byli: Wojciech Szczerba, Bogusław Zięba oraz Korporacja Gospodarcza Efekt i Przedsiębiorstwo Realizacji i Koordynacji Budownictwa Realbud. Spółka TVN już od 1996 r. kupowała udziały w Telewizji „Wisła”. Zatem pierwszą telewizją komercyjną Mariusza Waltera była „Wisła”, a nie TVN. W kwietniu 1997 r. KRRiT wyraziła zgodę na objęcie udziałów w Telewizji „Wisła” przez TVN oraz zezwoliła na zmianę w koncesji umożliwiającą wspólne tworzenie programu z TVN, czego konsekwencją była zgoda Rady wydana 2 października 1997 r. na zmianę nazwy emitowanego przez Telewizję „Wisła” programu na TVN-Południe.

Mariusz Walter, który jest głównym założycielem i pierwszym prezesem TVN (dzisiaj stacją kieruje jego syn Piotr), od 1961 r. zdobywał szlify dziennikarskie w telewizji PRL-owskiej, a w latach 1967-1983 był członkiem PZPR. Podstawę organizacyjną dla telewizji TVN dała spółka International Trading and Investments (ITI) założona w 1984 r. przez Mariusza Waltera i Jana Wejcherta. W 1992 r. dołączył do nich szwajcarski bankowiec Bruno Valsangiacomo – ITI współpracowała z nim już od połowy lat 80. przy sprowadzaniu sprzętu elektronicznego do Polski. Spółka International Trading and Investments zaczynała od handlu elektroniką. Miała wyłączność na dystrybucję sprzętu domowego firmy Hitachi, zajmowała się dystrybucją kaset wideo, prowadzeniem wypożyczalni, a także produkcją reklam (agencja reklamowa McCann Erickson). Firma produkowała też chipsy i polepszacze do pieczywa. W 1990 r. działającą w Polsce spółkę ITI przejęła powstała w 1988 r. w Luksemburgu firma International Trading and Investments Holding SA Luksemburg. ITI łączy całą grupę firm zarejestrowanych w różnych krajach (m.in. Luksemburgu, Polsce, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii, Holandii, Antylach Holenderskich). Od 1997 r. firma ITI jest notowana na giełdzie w Luksemburgu. W 2002 r. spółka International Trading and Investments Holding SA miała nadzieję na pozyskanie ok. 130 mln USD z emisji akcji na warszawskiej giełdzie – jednak w ostatniej chwili się wycofała.

Natomiast od 7 grudnia 2004 r. na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych obecna jest firma-córka ITI-TVN SA, nadawca 10 programów telewizyjnych, m.in. TVN, TVN 24. W najbliższym czasie TVN zamierza uruchomić kolejne kanały tematyczne, w tym prowadzony przez Jerzego Owsiaka.

W grudniu 2005 r. TVN wykupiła też lokalną stację telewizyjną w Radomsku NTL-TED, która nadaje teraz audycje TVN, zwiększając tym samym liczbę odbiorców tej telewizji.

TVN oprócz ITI Holdings miała dwóch istotnych udziałowców zagranicznych. Od początku funkcjonowania stacji do 1999 r. 33 proc. udziałów posiadał amerykański koncern Central European Media Enterprises (CME) należący do Ronalda Laudera. Gdy CME wycofała się z polskiego rynku, 33 proc. udziałów w TVN przeszło w ręce holenderskiej Strateurop International B.V. należącej w 100 proc. do międzynarodowego koncernu medialnego Scandinavian Broadcasting System (SBS) mającego stacje radiowe i telewizyjne w krajach skandynawskich (Szwecji, Finlandii, Danii), Holandii, Belgii, Włoszech, na Węgrzech, w Rumunii i Grecji. W 2003 r. ITI rozpoczęła wykup udziałów w TVN od SBS. Do Grupy ITI oprócz telewizji TVN należą: portal internetowy Onet.pl (obecnie Onet wdraża projekt telewizji internetowej), wydawnictwo Pascal, klub piłkarski Legia Warszawa czy znajdujące się w całej Polsce Multikina. TVN myśli też o kanale lokalnym dla Warszawy, który będzie kosztował co najmniej 6 mln euro.

Telewizja TVN od stycznia do końca maja br. uzyskała z reklam prawie 877 mln złotych. W ubiegłym roku reklamy emitowane tylko przy programie Kuby Wojewódzkiego dały 20 mln zł. Więcej przyniosły tylko „Rozmowy w toku” Ewy Drzyzgi, bo prawie 28 mln złotych. Właściciele stacji cały czas znajdują się w rankingach najbogatszych mieszkańców Polski. Majątek Jana Wejcherta szacowany jest nawet na 3,6 mld zł, a Mariusza Waltera na 1,2 mld złotych. Korzystając ze swojej potęgi finansowej, TVN zamierza wybudować sobie nową siedzibę przy ul. Augustówka w Warszawie, gdyż ta oddana do użytku 10 lat temu, gdy stacja inaugurowała swoją działalność, a kosztująca 60 mln dolarów, już jej nie wystarcza – a nie jest to budynek mały, gdyż ma powierzchnię 31 tys. m kw., posiada siedem kondygnacji naziemnych i dwie podziemne. Mieszczące się w tym budynku samo studio „Faktów”, które urządzono trzy lata temu, kosztowało 20 mln złotych. Według wstępnych szacunków, wybudowanie nowego budynku, w którym znajdą się trzy mniejsze studia po mniej więcej 300 m kw. oraz jedno duże o powierzchni 1,6 tys. m kw., pochłonie co najmniej 100 mln złotych.

Paweł Pasionek

Agresja ateistyczna

Kampanie antykościelne i antyreligijne „Wprost” to tylko swego rodzaju czubek góry lodowej. Od lat trwa ateizacyjna kampania nienawiści do Boga i Kościoła we wszystkich, dosłownie wszystkich popularnych tygodnikach lewicowych i liberalnych oraz w najbardziej wpływowych dziennikach. Ataki na Kościół i religię w Polsce były i są tym silniejsze, że atakujący już dawno doszli do uzasadnionego wniosku, że mogą uderzać całkowicie bezkarnie. Jak to szczerze wyraził kilka lat temu jeden z „wyzwolonych” od Kościoła artystów Piotr Naliwajka: „Podejmowanie gry z religią rzymskokatolicką nie jest ryzykowne, bo nawet jeśli się sięgnie zenitów wulgarności, brutalności, prowokacji, to człowieka nie może spotkać wielka krzywda. Najwyżej ksiądz nie da rozgrzeszenia, dziecka nie ochrzci (…) Kopanie w chrześcijaństwo jest stosunkowo przyjemnym zajęciem i mało niebezpiecznym”. (por. Moje zabawki. Wywiad z Piotrem Naliwajką, „Art & Business”, wrzesień 2002).

Już wiele lat temu biłem na alarm, wyrażając zaniepokojenie skalą ataków na Kościół i religię. Kilkakrotnie proponowałem powołanie specjalnego zespołu, który dokumentowałby najbardziej nikczemne wystąpienia antykościelne i antyreligijne i doprowadziłby do przygotowania specjalnej Białej Księgi w tej sprawie. Przez lata jednak nie doczekałem się realizacji mojej propozycji. W tej sytuacji, wraz z kolejnym, jakże złowieszczym i wielostronnym atakiem na Radio Maryja, rozpoczętym miesiąc temu, postanowiłem dłużej nie czekać i zabrać się samemu do przygotowania Białej Księgi pt. „Walka z Kościołem i Narodem w mediach”. Wykorzystam w niej latami zbierane przeze mnie materiały, choć zdaję sobie dobrze sprawę z tego, że jest to tylko cząstka dokumentacji na temat obecnej agresji ateizacyjnej. W swej ponad 300-stronicowej książce przygotowywanej do wydania we wrześniu br. staram się przede wszystkim uwzględnić główne ogólnopolskie tygodniki i dzienniki, w niewielkim stopniu przytaczając teksty z mediów elektronicznych i prasy terenowej.

Przeżyłem prawdziwy szok

Przygotowując książkę, w ostatnich tygodniach starałem się ją maksymalnie uzupełnić o najświeższe materiały ilustrujące ateistyczną agresję. I nagle przeżyłem prawdziwy szok! Od dawna zdawałem sobie sprawę z tego, że w Polsce mamy do czynienia z zakrojoną na wielką skalę systematyczną i wyraźnie skoordynowaną kampanią ateizacyjną, dużo groźniejszą niż w PRL. Moje najnowsze zestawienie zebranych materiałów pokazało jednak, że w ostatnim roku kampania ta przybrała na zasięgu i agresywności i jest coraz nachalniej prowadzona. Zauważmy najpierw podstawowy fakt, jaki dobitnie rzuca się w oczy. Poza agresywnie antykościelnymi i antyreligijnymi publikacjami w różnych wpływowych dziennikach – od „Gazety Wyborczej” po („Der”) „Dziennik” – mamy do czynienia z kampanią ateizacyjną we wszystkich wielonakładowych tygodnikach ilustrowanych (od „Wprost” i „Polityki” poprzez „Przekrój”, „Newsweek”, „Przegląd”, nie mówiąc o takich szmatławcach jak „Nie” czy „Fakty i Mity”). By nie być gołosłownym, zacytuję od razu skrótowo kilka jakże wymownych przykładów.

W jednym z najnowszych numerów „Przekroju” (nr 24 z 2007 r.) ukazał się bardzo obszerny trzykolumnowy wywiad z czołowym brytyjskim ateistą Richardem Dawkinsem pt. „Bóg, czyli wielkie zło”, atakujący rzekomą szkodliwość wiary w Boga i zawierający rozliczne inne, niezwykle agresywne napaści na religię. Dodajmy, że „Polityka” (nr z 4 sierpnia 2007 r., s. 98) informuje, że nowy naczelny „Przekroju” Jacek Kowalczyk tak został scharakteryzowany przez kolegę z zespołu: „Z wykształcenia polonista, z przekonania ateista”. Sama postkomunistyczna „Polityka”, szczególnie mocno reklamując, poleca od siebie poprzez odrębną naklejkę na okładce dziko antyreligijną książkę wspomnianego już R. Dawkinsa „Bóg urojony”. Postkomunistyczny „Przegląd” (z 12 sierpnia 2007 r.) „częstuje” swoich czytelników całą sześciokolumnową składanką tekstów antyreligijnych: publikacjami Magdaleny Środy, Phila Zuckermana i Andrzeja Dominiczaka. „Newsweek” z 17 czerwca 2007 r. prezentuje atakujący hierarchów Kościoła katolickiego tekst Jarosława Makowskiego: „Bogu co cesarskie”, głoszący już w podtytule: „Strategia polskich biskupów, by Dobrą Nowinę zastąpić Dobrą Ustawą, to pierwszy krok do dechrystianizacji społeczeństwa”. (Przypomnijmy, że J. Makowski jest współautorem wydanego rok temu wywiadu z atakującym Kościół Stanisławem Obirkiem, jezuitą – odstępcą, który zrzucił suknię zakonną).

Podobne nasilenie ataków na Kościół i wiarę w ostatnim roku znajdujemy w innych dziennikach. „Gazeta Wyborcza” z 10-11 listopada 2006 r. „wsławiła się” publikacją agresywnego tekstu wspomnianego już ateisty R. Dawkinsa „Bronię ateistów”, atakującego m.in. „obłędny szacunek, jakim cieszy się religia w społeczeństwie”. Z kolei w dodatku do „Wyborczej” – „Wysokie Obcasy” z 25 listopada 2006 r. wydrukowano katolikożerczy wywiad z reżyserem Peterem Greenwayem perorującym, że: „Wszystkie religie są głupie, dziecinne, żałosne”. W postkomunistycznej „Trybunie” z 27 listopada 2006 r. czytamy tekst pod wymownym tytułem „Przekleństwo katolicyzmu”. Z kolei w dodatku do („Der”) „Dziennika” – „Europa” z 21 lipca 2007 r. czytamy już na pierwszej stronie zapowiedź artykułu ateisty R. Dawkinsa: „Akceptując religię, sprzyjamy ekstremistom”. Inny dziennik, „Rzeczpospolita”, stara się publikować bardziej zróżnicowane teksty: za Kościołem i przeciw Kościołowi. Wszystko na zasadzie: „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek!”. Tym bardziej zdumiewa jednak ilością tekstów nagłaśniających postać byłego jezuity – odstępcy Stanisława Obirka. Choćby publikowanym tam 15 czerwca 2007 r. jego atakiem na ks. bp. Adama Lepę i na kult Jana Pawła II.

W obliczu zagrożeń tą bezprzykładnie nasiloną agresją ateizacyjną, a zwłaszcza wobec jej tak dużych niebezpieczeństw dla dusz ludzi z młodych pokoleń, najwyższy czas na przebudzenie się chrześcijan i rozpoczęcie szerokiej akcji prostowania ateistycznych kłamstw. Oby mój tekst prezentowany dziś w „Naszym Dzienniku” okazał się skutecznym narzędziem zaalarmowania wierzących Polaków, byśmy się wszyscy zmobilizowali do stanowczego przeciwdziałania akcji wrogów naszej wiary i Kościoła.

Bluźniercze ataki przeciw Bogu

Przyjrzyjmy się bliżej poszczególnym haniebnym wybrykom ateizatorów. Postkomunistyczna „Polityka” zaleciła swym czytelnikom lekturę obrzydliwego ateistycznego gniotu Richarda Dawkinsa „Bóg urojony”, zamieszczając swoją zachętę do tej lektury na stronie tytułowej książki brytyjskiego ateisty. Przypomnę więc choć skrótowo, co pisał ksiądz Tomasz Jaklewicz na łamach „Gościa Niedzielnego” z 24 czerwca 2007 r. o powyższej tak reklamowanej przez „Politykę” książce: „Bóg Biblii jest okrutnym maniakiem seksualnym, który każe wyznawcom gwałcić i mordować – twierdzi Richard Dawkins. Uczony zoolog rozprawia się z religią z iście zwierzęcą pasją. (…) Autor bez wątpienia zasłużył na wpis do Księgi rekordów Guinnessa za największą ilość bzdur na temat religii, wypowiedzianych przez uczonego w jednej książce. Rzecz wcale nie w tym, że Dawkins wyznaje i głosi ateizm. Ma do tego prawo. (…) Chodzi o styl. Emocje biorą tu górę nad rzeczową argumentacją i elementarną uczciwością. Używając terminologii bokserskiej, Dawkins cały czas uderza przeciwnika poniżej pasa. (…) Metoda zastosowana przez Dawkinsa jest prosta. Teza, którą zaciekle broni, jest taka: Boga nie ma, religia jest szkodliwym urojeniem ludzkości, dlatego należy ją zwalczać, jedyny prawdziwy obraz świata daje nauka, a zwłaszcza teoria ewolucji. Kto się z tymi zdaniami nie zgadza, jest tępym obskurantem, zmanipulowanym przez bandę religijnych fanatyków. Dla poparcia tych poglądów autor konstruuje karykaturalną wizję religii, a potem drwi: patrzcie, oto wasz Bóg, oto wasza religia, wstydźcie się i nawróćcie na ateizm!

Jeśli Dawkins jako biolog napisałby książkę np. o owadzich nóżkach, posługując się taką metodologią, wykonałby naukowe samobójstwo. Widać, jego zdaniem, religia nie zasługuje na taką samą naukową rzetelność jak świat roślin i zwierząt. Pisząc o religii, można posługiwać się półprawdami, demagogią, przekłamaniami, stereotypami, które nie pasują do z góry przyjętej tezy. Dawkins odpowiada swoim adwersarzom, że pisze z pasją. Owszem, tą pasją jest obrzydzenie do religii. (…) Stary Testament to zlepek amoralnych opowieści, czego autor dowodzi wyrwanymi z kontekstu fragmentami. Nowy Testament też nie lepszy, bowiem idea odkupienia przez wcielonego Boga jest ‚znieprawiona, sadomasochistyczna i odpychająca’. Krzyż to ‚narzędzie tortur i egzekucji, a mnóstwo ludzi nosi toto na szyi'”.

Ksiądz Jaklewicz przytacza w swym tekście jedno z najbezczelniejszych kłamstw R. Dawkinsa – jego twierdzenie, iż: „Hitler nigdy nie wyrzekł się katolicyzmu i twórczo kontynuował chrześcijańską tradycję nienawiści do Żydów”. Deptane przez Dawkinsa fakty historyczne mówią coś wręcz przeciwnego. Hitler z całej duszy nienawidził katolicyzmu, czego doświadczały tysiące księży więzionych w nazistowskim obozie koncentracyjnym w Dachau. Wielu z nich zamordowano.

Warto zwrócić uwagę na jedno z najważniejszych spostrzeżeń księdza T. Jaklewicza: „Postawa Dawkinsa jest przykładem dość powszechnej w naukowych środowiskach nietolerancji ‚tolerancyjnych’, uczynienia z nauki ideologii, w której nie szuka się już prawdy, ale udowadnia złożone tezy za pomocą pewności siebie, hałasu i inwektyw. Może lepiej by było dla niego, dla Oxfordu i dla nauki, żeby pisał o zwierzętach, na których zna się pewnie lepiej niż na religii”.

Poglądy Richarda Dawkinsa zostały bardzo nagłośnione również w ogromniastym wywiadzie dla „Przekroju” pt. „Bóg, czyli wielkie zło” (nr 24 z 2007 r.). Wystąpił tam z najskrajniejszymi antyreligijnymi tezami, głosząc m.in.: „Teoria o istnieniu Boga jest wielce szkodliwą teorią, która nie pozwala milionom ludzi na całym świecie uznać prawd odkrytych przez naukowców (…)”. Redakcja „Przekroju” szczególnie mocno wyeksponowała te słowa Dawkinsa, podobnie jak jego stwierdzenie na temat polskich katolików: „Mieszkańcy takich krajów jak Polska są oszukiwani przez kapłanów. Polacy zasługują na coś lepszego. Wolałbym, by mniej im mieszano w głowach”. Dawkins nie pohamował się przed użyciem obelg wobec wierzących, mówiąc: „(…) Wśród ludzi, którzy w jednakowym stopniu mają dostęp do nauki i wiary w Boga Stwórcę, ci, którzy wybrali wiarę, są głupsi”. W poświęconym Dawkinsowi tekście, zamieszczonym obok wywiadu z brytyjskim ateistą, Magdalena Środa zacytowała określenie Dawkinsa na temat religii. Jego zdaniem, religia jest „ewolucyjnym niewypałem – nieszczęsnym produktem ubocznym jakiejś psychologicznej skłonności (…)”.

Z reklamą poglądów skrajnego ateisty R. Dawkinsa szczególnie szybko, bo już w numerze z 10-12 listopada 2006 r., pospieszyła „Gazeta Wyborcza”. Zamieściła duży fragment z książki Dawkinsa „Bóg urojony”, publikując go pod tytułem „Bronię ateistów”. Tekst Dawkinsa nie tyle „bronił ateistów”, ile zajadle atakował religię, głosząc m.in.: „Religia zajmuje nieproporcjonalnie uprzywilejowaną pozycję w naszych świeckich społeczeństwach”. Wychodząc z tego założenia, Dawkins przeciwstawiał się podchodzeniu do religii „z delikatnością”, „w rękawiczkach”, piętnował „obłędny szacunek, jakim cieszy się religia w społeczeństwie”. I tym mocniej perorował o potrzebie umacniania „ateistycznej dumy”.

W „Europie” – dodatku do wydawanej przez niemieckiego Springera gazety („Der”) „Dziennik” z 21 lipca 2007 r. – szczególnie mocno wyeksponowano wywiad z R. Dawkinsem, zatytułowany „Akceptując religię, sprzyjamy ekstremistom”. Według Dawkinsa: „Różne formy wierzeń religijnych to najpoważniejsze zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa i pokoju w świecie. Takie stwierdzenie wydaje się oczywiste, ale wszyscy panicznie boją się powiedzieć, że król jest nagi”. (Ten cytat z Dawkinsa redakcja „Dziennika” wyeksponowała w specjalnej ramce poprzedzającej wywiad). Powołując się na teksty Dawkinsa jako rzekomy wyraz przeciwstawienia – „nauka przeciw religii”, redaktor „Dziennika” zacytował atak Dawkinsa na tzw. teorię „inteligentnego projektu”. Zakłada ona, że „coś tak skomplikowanego jak wszechświat nie mogło powstać w drodze ewolucji, lecz musiało zostać zaprojektowane przez inteligentnego twórcę, którym mógłby być tylko Bóg”. Dawkins w typowy dla niego sposób sięgnął do wyzwisk zamiast argumentów, nazywając teorię „inteligentnego projektu” „niedorzecznym, ogłupiającym fałszem”. W „Europie” pisano: „Wiara religijna wedle Dawkinsa wcale nie sprzyja moralnym zachowaniom. Wręcz przeciwnie – może skłaniać do nienawiści wobec obcych i aktywnego zwalczania (…). Najwyższy czas – twierdzi Dawkins – byśmy przestali głosić, że wiara jest cnotą”.

Znamienne, że we wszystkich tych mediach, w których ukazały się teksty Dawkinsa („Gazeta Wyborcza”, „Przekrój”, „Dziennik”) – w przeciwieństwie do „Gościa Niedzielnego” – zabrakło prawdziwie stanowczej polemiki z bajdurzeniami brytyjskiego ateisty. Wszystkich przebił jednak autor postkomunistycznego „Przeglądu” Andrzej Dominiczak. W swej recenzji książki Dawkinsa pt. „Ateista patrzy na Boga” („Przegląd” z 12 sierpnia 2007 r.) Dominiczak ubolewał, że i Dawkinsowi „(…) zdarzają się, choć rzadko, miejsca nieprzemyślane lub takie, w których bezwiednie przytacza fałszywe przekonania na temat religii. Zdaje się sądzić na przykład, że wiara w Boga przynosi pocieszenie. Badania wskazują, że niemal nigdy nie przynosi”. Totalny nonsens tego stwierdzenia autora „Przeglądu” nie wymaga chyba żadnego komentarza!

Ogólnie biorąc, Dominiczak panegirycznie wręcz zachwalał książkę Dawkinsa, pisząc, że: „W Polsce książka Dawkinsa ma szczególną zaletę – wynikającą z faktu, że ateistyczne książki i czasopisma (…) nie są dopuszczone do szerokiej sprzedaży. Dawkins trafił pod strzechy, dzięki czemu liczna grupa czytelników może (…) też dowiedzieć się – jak piszą do wydawcy czytelnicy – że ‚to nie wstyd być ateistą'”. Chwaląc Dawkinsa, Dominiczak akcentował: „Dawkins pisze z pasją, ale jest to pasja naukowca, nie fundamentalisty; opiera się na dowodach – nie odwraca się od dowodów”. Jakie to są „dowody”, możemy się najlepiej przekonać z omówienia przez Dominiczaka innej części absurdalnych pseudoargumentów Dawkinsa. Jak pisał Dominiczak: „Dawkins omawia wyniki badań, wskazujących negatywny wpływ [!] Pisma Świętego na postawy moralne (…) i badań, w których dowiedziono, że modlitwa za czyjeś zdrowie może zaszkodzić choremu, w którego intencji się modlimy”. Takie wyniki rzekomych badań mógł ogłaszać tylko najbardziej zajadły komunista lub równie zacietrzewiony mason!

Swego rodzaju symbolem był tak entuzjastyczny głos o książce Dawkinsa w postkomunistycznym „Przeglądzie” i wyjątkowo mocne, staranne zareklamowanie jej, podjęte ze strony redakcji postkomunistycznej „Polityki”, niegdyś organu M.F. Rakowskiego, który doszedł do stanowiska ostatniego pierwszego sekretarza KC PZPR. Redaktorzy „Polityki” polecający czytelnikom książkę Dawkinsa, tak pełną antyreligijnego jadu, najwyraźniej stoją nadal murem przy obronie starego hasła Karola Marksa: „Religia jest opium dla ludu”.

Atak na „przekleństwo katolicyzmu”

25 listopada 2006 r. „Gazeta Wyborcza” „zabłysnęła” kolejnym jątrzącym tekstem antyreligijnym. Chodzi o wydrukowaną w dodatku do „Wyborczej” – „Wysokie Obcasy”, rozmowę Agnieszki Czajkowskiej z reżyserem Peterem Greenwayem pt. „Boga nie ma, jesteśmy wolni”. Greenway w sposób szczególnie niewybredny atakował religię i Kościół. Najbardziej zjadliwy atak przypuścił na Kościół katolicki, zarzucając, że Polskę obciąża „przekleństwo katolicyzmu”. Akcentował: „To mnie przeraża w tym kraju. Jestem totalnym ateistą (…). To ludzie wymyślili bogów, a nie odwrotnie. Po co to wam? Nie rozumiem, jak inteligentny człowiek może wierzyć w takie przesądy. No i to poczucie winy, które wmawia swoim wiernym Kościół katolicki. Po co wierzyć w zło i dobro? (…) Idea Boga jest przestarzała”.

Jak określić tego typu prostacki atak na religię, w którym nienawistne epitety zastąpiły jakiekolwiek argumenty?! Może niektórzy czytelnicy „Wyborczej” zastanowią się trochę nad intencjami tej gazety, w której od lat sączy się treści niechętne religii i Kościołowi, w których kulminacją były wywiady z R. Dawkinsem i P. Greenwayem. Fakt, że „Wyborcza” robi to wszystko zręcznie, z odpowiednią porcją hipokryzji i kamuflażu. Ta sama gazeta, która wyeksponowała antyreligijnych nienawistników, co tydzień drukowała na swych łamach dodatek o cudach Ojca Świętego. Doprawdy, świetne umiejętności mimikry!

„Gazeta Wyborcza” w ataku na Kościół

Skupione wokół Michnikowskiej „Gazety Wyborczej” środowiska z dawnej tzw. opozycyjnej lewicy laickiej odegrały po 1989 r. szczególnie dużą rolę w wielostronnych atakach na Kościół katolicki, prowadząc przeciw niemu bardzo wyrafinowaną podjazdową „wojnę szarpaną”, częstokroć zręcznie kamuflowaną. Warto przypomnieć w tej sprawie chociaż pokrótce historię różnych wyreżyserowanych zwrotów przedstawiających stosunek Michnika do Kościoła. Jeszcze w połowie lat 60. Michnik „wyróżniał się” wśród opozycji stopniem zajadłej niechęci do Prymasa Tysiąclecia, uważanego przez niego za „anachronicznego nacjonalistę” i „reakcjonistę”. Jeszcze w 1966 r. Michnik „popisał się” atakiem na list biskupów polskich do niemieckich, drukowanym na łamach ateistycznych „Argumentów”. W 1977 r., kiedy opozycji laickiej bardzo, ale to bardzo potrzebne stały się opiekuńcze skrzydła Kościoła, Michnik zaskoczył wszystkich ogromnie samokrytycznym kajaniem się w związku ze swym dawnym udziałem w potępianiu wspomnianego listu biskupów. Napisał m.in.: „(…) w tym anachronicznym spektaklu sam wziąłem udział i na samo wspomnienie czerwienię się ze wstydu. Wstydzę się swojej głupoty” (por. A. Michnik „Kościół, lewica, dialog”, Paryż 1977, s. 61). Tamże (s. 31) tak pisał o swoim środowisku lewicy laickiej: „Popieraliśmy politykę represji, często okrutnych, widząc w nich drogę do nowego, wspaniałego świata, oskarżaliśmy Kościół o reakcyjność i wszystkie inne grzechy główne, nie bacząc na to, że w atmosferze totalnego zniewolenia Kościół bronił prawdy, godności i wolności człowieka”. W innym miejscu (s. 139) Michnik deklarował: „Tradycyjnie przywykliśmy sądzić, że religia i Kościół to synonimy wstecznictwa i tępego ciemnogrodu. Z tej perspektywy wzrost indyferentyzmu religijnego był traktowany przez nas jako naturalny sojusznik umysłowego i moralnego postępu. Pogląd taki – sam byłem jego wyznawcą – uważam za fałszywy”.

Trzeba było czasu i różnych zmian w Polsce, aby Michnik, już z pozycji wszechwładnego pana największego polskiego dziennika, znów powrócił do dawnych idei walki z Kościołem. Okazało się, że mimo tak donośnego bicia się w piersi w wydanej w 1977 r. książce Michnik dalej marzy o maksymalnym nasileniu religijnego indyferentyzmu i ateizmu. Tyle że teraz robi to w sposób niewyobrażalnie bardziej subtelny niż w latach 60., szczególną uwagę poświęcając popieraniu różnego rodzaju podziałów w Kościele, nagłaśnianiu kościelnych dysydentów i odstępców, szczególnie chętnego odwoływania się do próżności niektórych ludzi słabej wiary. Ludzi, którzy w zamian za publikację na łamach „Gazety Wyborczej” (czy „Wprost”) gotowi są do maksymalnych odstępstw od zasad wyznawanej przez siebie wiary. Wypróbowaną metodą popularyzowania dysydentów Kościoła stał się wielki cykl „Wyborczej” o kontrowersyjnych postaciach Kościoła. Popularyzowano w nim między innymi osławionego krytyka Papieża Jana Pawła II – niemieckiego teologa Hansa Künga, teologów „wyzwolenia” Gustavo GutiÝrezza i Leonardo Boffa, przeciwników celibatu i teologów-feministki.

Jak „Wyborcza” podważała nauczanie Jana Pawła II

Przeglądając roczniki „Gazety Wyborczej”, z łatwością można zauważyć zdumiewającą konsekwencję, z jaką ta gazeta w wyrafinowany sposób podważała nauczanie i autorytet Jana Pawła II. Zastosowane metody były szczególnie niebezpieczne, bo zręcznie ukrywały ukłucia za maską rzekomej czołobitności, kamuflowały podtruwanie dzięki dawkowanym tuż obok pochwałom. Warto przyjrzeć się uważnie wypróbowanej w „Wyborczej” metodzie subtelnego podważania i oczerniania obrazu Jana Pawła II. Metoda ta polega na tym, że obok deklaratywnie powtarzanych sformułowań o wielkości Jana Pawła II jako Papieża wciąż uparcie sączono, i to w dziesiątkach artykułów, przekonanie, że ten Papież jest „zachowawczy”, „anachroniczny”, „mijający się coraz bardziej z duchem naszych czasów”. Ograniczę się tu z konieczności tylko do niektórych wybranych przykładów. I tak na przykład publicysta „Wyborczej” Jerzy Sosnowski zarzucił Papieżowi, iż nie opowiedział się po stronie „Kościoła otwartego”. Według Sosnowskiego: „Jest obecnie tajemnicą poliszynela, że przy wszystkich swoich zasługach Jan Paweł II zahamował przeobrażenia współczesnego katolicyzmu” (J. Sosnowski: Poważne pytania, smutne odpowiedzi, „Gazeta Wyborcza” z 13 października 1992 r.). Wcześniej, w artykule „Kościół zamknięty?” („Gazeta Wyborcza” z 27 maja 1991 r.), Sosnowski posunął się do stwierdzeń o rzekomym „ubóstwie duchowym i intelektualnym polskiego Kościoła, zwłaszcza jego hierarchii” i do określenia wielkiego Papieża Polaka mianem „hipokryty”. Sosnowski napisał dosłownie: „Nieśmiałe próby uznania seksualnego aspektu miłości, za cenę utożsamienia i prokreacji (widoczna np. w książce Jana Pawła II „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich”), podszyte są natomiast hipokryzją”. Dodajmy, że w tymże tekście Sosnowskiego znajdujemy jeszcze m.in. jednoznaczną obronę sceny łóżkowej między Jezusem i Marią Magdaleną w filmie „Ostatnie kuszenie Chrystusa” Martina Scorsese. „Tłumaczy się ona w utworze – według Sosnowskiego – jako urojenie umierającego umysłu i stroni od naturalizmu” i jest wręcz liryczna i baśniowa (!).

Inny publicysta „Wyborczej”, Zbigniew Mikołejko, zarzucał Papieżowi patronowanie „nowej kontrreformacji”, prowadzenie do „wyraźnego zawężenia granic chrześcijańskiej wolności”, ba, uleganie rzekomej pokusie „języka totalnego” (por. Z. Mikołejko: Pokusa pasterskiej czujności, „Gazeta Wyborcza” z 11 października 1993 r.). Tenże Z. Mikołejko zarzucił książce Jana Pawła II pt. „Przekroczyć próg nadziei”, że „stanowi sąd nad Rozumem”, i z przekąsem pisał o konflikcie między „wiarą chrześcijanina, która jest czymś totalnym, a racjonalną kulturą nowożytną, opartą na osiągnięciach kultury i techniki” (por. Z. Mikołejko: Papież i tajemnice, „Gazeta Wyborcza” z 22-23 października 1994 r.). W innym tekście Mikołejko wyrokował, że: „(…) w myśleniu Jana Pawła II narasta pesymizm wobec dzisiejszej cywilizacji aż po nastroje apokaliptyczne. Odczucie tej przemożności prowadzi zarazem do fundamentalizmu religijnego”. Mikołejko wyrażał obawy co do encykliki Jana Pawła II, że „stanie się ona pożywką dla współczesnych kontrreformatorów”. Dodajmy, że już na wstępie swego artykułu Mikołejko zapowiadał, że „nauczanie Jana Pawła II trafia na targowisko idei jako jedna z wielu idei do wyboru. I niekoniecznie musi budzić akceptację” (por. Z. Mikołejko: Demokracja śmierci, „Gazeta Wyborcza” z 8 kwietnia 1995 r.). Jeszcze dalej posunął się w krytyce Papieża „wsławiony” licznymi atakami na Kościół i na Prymasa Polski Roman Graczyk (były sekretarz redakcji „Tygodnika Powszechnego”). Graczyk stwierdził bez ogródek: „Skoro Jan Paweł II tak dotkliwie myli się w ocenie polskich realiów, stanowi to zielone światło dla najbardziej fanatycznych opinii w katolickich mediach i na ambonie” (R. Graczyk: Znak sprzeciwu, znak przymusu, „Gazeta Wyborcza” z 1-2 lutego 1995 r.).

Liczne wyrafinowane podjazdy pod adresem Ojca Świętego znajdujemy również w publicystyce Adama Michnika. Zarzucał on Papieżowi różnego typu odmiany konserwatyzmu, między innymi stwierdzając, że: „Jan Paweł II nie lubi zachodniej cywilizacji, w której dostrzega rozbrat ze światem wartości” (por. A. Michnik: O zbawczej i groźnej sile konserwatyzmu, „Gazeta Wyborcza” z 4 listopada 1993 r.). W tymże tekście Michnik wystąpił z obroną przed Papieżem „biednych”, zagrożonych „dyskryminacją” komunistów, przypominając, że w odniesieniu do dekomunizacji Papież stwierdził, iż „komuniści powinni odkupić swe złe uczynki i pokazać, że ich nawrócenie na demokrację jest szczere”. „Trudno z tym polemizować” – stwierdził Michnik. „Wszelako ta ogólna formuła może okazać się na tyle pojemna, że zmieści w sobie również zgodę na czasową dyskryminację ludzi dawnego reżimu”.

Do wyraźnego ataku na Jana Pawła II doszło w „Wyborczej” ze strony jednego z najbardziej znanych publicystów żydowskich Dawida Warszawskiego (Konstantego Geberta), skądinąd jednego z filarów Michnikowskiej gazety. W artykule opublikowanym na łamach „Gazety Wyborczej” (nr 136 z 1991 r.) D. Warszawski szczególnie ostro polemizował ze zdaniem Papieża, wypowiedzianym w kazaniu w warszawskim parku Agrykola: „Wolność, do której Chrystus nas wyzwolił, to jedna droga, druga, to wolność od Chrystusa”. Warszawski zaatakował ten fragment homilii Jana Pawła II, nazywając go „ostrą, brutalną alternatywą” i „fałszywą antynomią”. Styl ataku D. Warszawskiego na wielkiego Papieża Polaka wywołał zdecydowaną polemikę ówczesnego ministra kultury i sztuki Marka Rostworowskiego (w „Gazecie Wyborczej” z 24 czerwca 1991 r.).

Do podważania nauczania Papieża dochodziło również ze strony Jana Turnaua, kierownika rubryki „Gazety Wyborczej” poświęconej sprawom wiary i Kościoła – „Arka Noego”. Będąc katolikiem żydowskiego pochodzenia (jak to kiedyś sam zaakcentował w toku dyskusji w „Więzi”), Turnau mógł tym celniej bronić istoty chrześcijaństwa przeciw fałszywym oskarżeniom, gdyby tylko zechciał naśladować mądrych amerykańskich rabinów – Salomona Rappaporta i Marka Sapersteina, którzy tak umiejętnie obalali w swoich książkach różne katolickie uprzedzenia. Niestety, Jan Turnau wolał wybrać drogę skrajnego filosemityzmu, często wdając się w utarczki ze słusznymi racjami Kościoła, jak o tym później napiszę. Charakterystyczne dla postawy Turnaua było jego niejednokrotne dystansowanie się od „zbyt tradycyjnego podejścia Jana Pawła II i jego encyklik”, oczywiście wyrażane w sposób bardzo zręczny i delikatny. Doszło w końcu do tego, że „Gazeta Wyborcza” z 13 listopada musiała zamieścić list księdza Macieja Zachary z Londynu, krytykującego wyraźne uproszczenia i nieścisłości zawarte w sposobie przedstawienia przesłania encykliki papieskiej przez Turnaua. Ksiądz M. Zachara napisał m.in.: „Wyakcentował Pan problem antykoncepcji, zaznaczając, że jest on dyskusyjny i że wielu w Kościele domaga się rewizji nauki ‚Humanae vitae’, a Papież podtrzymywał doktrynę tradycyjną (…) Pisze Pan także, że podnoszą się głosy, że papieski rygoryzm odpycha wiernych od Kościoła (…) Dlaczego pańskie informacje są tak jednostronne?”.

Częstokroć „Gazeta Wyborcza” posługiwała się różnego typu przedrukami dla tym skuteczniejszych ataków mających podważyć nauczanie Ojca Świętego. Na przykład w „Magazynie Gazety Wyborczej” z 27 kwietnia 1994 r. posłużono się wywiadem z jakąś fałszywą katoliczką z USA, zwolenniczką aborcji i antykoncepcji. Niejaka Frances Kissling w wywiadzie dla „Wyborczej” zaatakowała z grubej rury „konserwatyzm” Jana Pawła II, stwierdzając m.in.: „Wizja apolitycznego Kościoła prezentowana przez Jana Pawła II przywodzi na myśl raczej europejską wizję monarchii niż to, co wielu z nas uważa za nieodłączne od Kościoła: równość, sprawiedliwość, brak dyskryminacji kobiet” (por. „Magazyn Gazety Wyborczej” z 22 kwietnia 1994 r.).

Jak red. Pacewicz pouczał Ojca Świętego

Do szczególnie skrajnego ataku na Ojca Świętego doszło w artykule zastępcy redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” Piotra Pacewicza. Po pielgrzymce wielkiego Papieża Polaka do Ojczyzny w 1997 r. Pacewicz „popisał się” stwierdzeniem uznającym Jana Pawła II za nazbyt „polonocentrycznego” (czyli, innymi słowy, kogoś nazbyt ulegającego różnym polskim narodowym mrzonkom). Pacewiczowi bardzo nie podobały się zachwyty Papieża nad „dzielnymi czynami naszych przodków, którzy z Bożym imieniem na ustach rządzili mądrze, a jak trzeba było, wyrzynali najeźdźców” (cyt. za P. Pacewicz: Moja podróż z Papieżem, „Gazeta Wyborcza”, 12 czerwca 1997 r.). Redaktor Pacewicz dąsał się i wołał: „Ta lekcja patriotyzmu jednak jest podszyta polonocentryzmem”. Co gorsza, Pacewicz uznał, że Jan Paweł II ciężko zgrzeszył przeciw „poprawności politycznej”, potępiając najazdy tatarskie na Polskę. I zaczął bezwzględnie strofować „niepoprawnego” Papieża, stwierdzając z oskarżycielską nutą: „(…) W ulubionych przez Papieża wycieczkach historycznych pojawia się niepokojący ton etniczno-religijnej wyższości. Obraz Tatarów spod Legnicy, którzy zgodnie z powszechnym wówczas obyczajem najeżdżali i mordowali, kogo się dało, zbyt gładko wpisuje się w przeciwstawienie dobrych chrześcijan i gorszych pogan. Trzeba być ostrożnym, by nie oddalić się od prawdy i nie obrazić licznych w Europie imigrantów z Afryki, Azji czy Ameryki Południowej, którzy w historycznej pamięci zachowali najeźdźców z krzyżem na piersiach (…)” (por. tamże). Dalej Pacewicz posunął się wręcz do oskarżenia Jana Pawła II o rozpętywanie wojny ideologicznej, stwierdzając: „(…) Jak wezwanie do wojny zabrzmiały słowa: ‚Brońcie krzyża! Nie pozwólcie, aby imię Boga było obrażane w waszych sercach, w życiu rodzinnym i społecznym!’. A także wezwanie wypowiedziane w Dukli do rolników, by nie dopuścili do odebrania im chrześcijańskiej godności, ‚bo próbuje się to zrobić’. Papież dał do zrozumienia, że ma to związek z mediami. Jak zrozumieją te wezwania ci, którzy zgodnie z regułami myślenia ideologicznego skarżą się na prześladowanie w Polsce Kościoła, wiary, Chrystusa? Jaki wyraz znajdzie aktywność obrońców krzyża? (…) Czy będą pikietować, hałasować, nakręcać histerię? (…)”.

Po śmierci Jana Pawła II „Gazeta Wyborcza” bardzo mocno włączyła się swymi tekstami w powszechną żałobę po zmarłym Papieżu. Czy jednak wszyscy w redakcji „Gazety Wyborczej” rzeczywiście szczerze opłakiwali zmarłego Ojca Świętego? Mam duże wątpliwości ze względu na niebywały wybryk zaprezentowany dużo później na łamach „Gazety Wyborczej”. Wzięła się ona za reklamowanie na swych łamach inicjatywy Fundacji dla Wolności, która rozpoczęła (w imię rzekomej afirmacji wolności) akcję propagowania osławionych koszulek z nadrukami: „Nie płakałem po papieżu”, „Usunęłam ciążę”, „Jestem gejem”, „Nie chodzę do kościoła”, „Mam AIDS” itp. I oto w ramach reklamy tego głupawego pomysłu na łamach „Gazety Wyborczej” z 20 maja 2005 r. ukazał się tekst „Spójrz na innych” promujący koszulkę z nadrukiem „Nie płakałem po papieżu”. W zamieszczonym w „Wyborczej” tekście pisano m.in.: „Widzisz wokół siebie niesprawiedliwość, hipokryzję, nietolerancję, o których warto mówić? Możesz zdecydować, o jakich problemach warto zacząć dyskutować. Wymyśl hasło i załóż koszulkę z nim (…) Hasło wybrane przez jury na dzisiaj to: ‚Nie płakałem po papieżu'”. Hasło nadesłał Paweł Bravo [dziś redaktor „Rzeczpospolitej” – przyp. JRN] z Warszawy. Oto jego uzasadnienie: „(…) ja mam i dla Kościoła, i dla papieża rodzaj życzliwej obojętności, przechodzącej niekiedy w szacunek. Było mi smutno, gdy patrzyłem, jak umierał (…) Nie miałem jednak ochoty na robienie żadnych gestów o 21.37. (…) Zmarły papież to jedna z najważniejszych postaci w historii rozwoju polskiej świadomości zbiorowej XX w., ale nie król. (…) Nad Wisłą jest jednak garstka spokojnych, żyjących na swój sposób godnie i przyzwoicie ludzi, którym papież był i jest obojętny, zarówno jako wzór moralny człowieka, jak i wzór Polaka”.

Zamieszczenie tego typu tekstu w „GW” wywołało natychmiast protesty niektórych czytelników. 23 maja 2005 r. „Gazeta Wyborcza” zamieściła w rubryce „Listy” tekst pt. „Każdą śmierć trzeba opłakać” sygnowany przez Dariusza Grzybka. Autor listu pisał m.in.: „Szanowny Panie Redaktorze Beylin. W redagowanym przez Pana dziale ‚Gazety Wyborczej’ znalazła się reklama koszulki z napisem ‚Nie płakałem po papieżu’, która to koszulka zwana też ’tiszertem’ ma jakoś służyć wolności. Pomijając ogromny temat, jakim jest wolność, pozwolę sobie na pewną uwagę o śmierci, co też jest zresztą poważną sprawą (obaj umrzemy). Nie jest w dobrym stylu chwalić się brakiem żalu po czyjejś śmierci, nawet jeśli był to nielubiany w kręgach liberalnych papież Wojtyła. Każdego człowieka należy choć trochę opłakać (…) Doprawdy obojętność wobec cudzej śmierci, choć nie jest zbytnio szkodliwa, jest w złym guście. Oby nikt i nigdy nie przywdział koszulki z napisem ‚Nie płakałem po Beylinie’! Jeśli więcej wolności oznacza zarazem więcej zimnej obojętności wobec człowieka, to bilans chyba wychodzi na zero”.

Umieszczona w „Wyborczej” reklama koszulki z nadrukiem „Nie płakałem/am po papieżu” wywołała tym razem ostre krytyki z najprzeróżniejszych stron. Nawet we „Wprost” napisano w tekście „Bomba Wojtyły” Macieja Łuczewskiego (nr z 2 lipca 2005 r.): „Polskim elitom udała się nie lada sztuka, godna najlepszych tradycji radzieckich cyrkowców. Z jednej strony, z dziedzictwem Jana Pawła II zgadzają się w stu procentach, z drugiej zaś – dziwnym trafem mają zupełnie inne niż on poglądy; z jednej strony kochali go nad życie, z drugiej – bardzo nie lubili wszystkiego, co sobą reprezentował. Z tą dziwną gimnastyką najlepiej radziła sobie ‚Gazeta Wyborcza'”. Na pierwszej stronie płynęły łzy po Janie Pawle II, a kilka stron dalej promowano: „T-shirt dla wolności: Nie płakałem po papieżu”. Redaktorzy nie widzieli nic zdrożnego w tym, by zwiększać nakład, drukując album „Nasz Papież”, a jednocześnie w sposób najbardziej ordynarny dystansować się od żałoby po „ich papieżu”. Znamienne, że od akcji promowania koszulek z dość szczególnymi pseudowolnościowymi nadrukami zdecydowanie odciął się nawet skądinąd tak wyrozumiały dla „Wyborczej” ks. abp Józef Życiński, stwierdzając m.in.: „Obawiam się, że te koszulki nie są demonstracją wolności, ale dokładnym jej zaprzeczeniem” (cyt. za K. Świątek: Zabrania się zabraniać, „Tygodnik Solidarność” z 3 marca 2006 r.).

Sporo protestów wywołało zamieszczone w „Gazecie Wyborczej” z 31 października 2005 r. wspomnienie o Janie Pawle II w rubryce „Którzy odeszli”. Jego autor użył tam wręcz oburzającego sformułowania: „Ten wykładowca uniwersytecki z trudem formułujący uczone myśli (…)”. Jeden z protestujących, Andrzej Szymczyk (OSP), wysłał przez internet następujące krótkie pismo do rzecznik KUL Beaty Górki: „(…) W poniedziałkowej [31.10.2005] ‚Gazecie Wyborczej’ na pierwszej stronie przeczytałem wspomnienie o Janie Pawle II. Poraziło mnie, a nawet więcej niż poraziło, stwierdzenie: ‚Ten wykładowca uniwersytecki z trudem formułujący uczone myśli…’. Ponieważ mam jeszcze przed oczami wielki transparent na Waszym Uniwersytecie: ‚Nasz profesor papieżem’, to żywię nadzieję, że w dalszym ciągu jesteście dumni ze swojego Profesora i ‚odkrywcze’ stwierdzenie ‚GW’ nie pozostanie bez echa (…)”.

Warto przypomnieć tu również dziwne ustosunkowanie się „Gazety Wyborczej” do dość szczególnego wybryku godzącego w postać Ojca Świętego Benedykta XVI, jaki miał miejsce 13 maja 2006 r. w bytomskiej galerii „Kronika”. Podczas wernisażu publiczność „uraczono” dużym fotomontażem przedstawiającym uśmiechniętego Papieża Benedykta XVI wznoszącego trzymaną w dłoni odciętą i ociekającą krwią głowę piosenkarza Eltona Johna. Fotomontaż przygotowała czeska grupa „Guma guar”. Zdjęto go już po dniu. W tej sprawie doszło do posiedzenia radnych z miejskiej komisji kultury w dniu 13 czerwca 2006 roku. Dzień przed posiedzeniem komisji w „Gazecie Wyborczej” ukazał się tekst Doroty Jareckiej zatytułowany „Papież z Eltonem Johnem, czyli terror wolności” (wg M. Hałaś: Kłamstwo zamiast sztuki, „Gazeta Polska” z 15 lipca 2006 r.).

Jak pisał M. Hałaś w swym omówieniu: „Jarecka pisała, że kierownictwo ‚Kroniki’ i kuratorzy wystawy zdawali sobie sprawę, że praca jest kontrowersyjna i prowokacyjna, ale gdyby nie pozwolili na jej pokazanie – wystąpiliby przeciw wolności wypowiedzi artystycznej. Wybrali więc mniejsze zło (…) Wystąpili w imię wyższej wartości – wolności sztuki, a teraz część miejskich radnych chce ich pociągnąć do odpowiedzialności. To ulubiony zabieg publicystyczny ‚Wyborczej’ – przedstawienie sprawców w roli ofiar” (por. M. Hałaś: op. cit.). Warto dodać, że „Wyborcza” zreprodukowała skandaliczny fotomontaż w całym swoim ogólnopolskim nakładzie (por. tamże).

Atak Goldhagena na Benedykta XVI w „Wyborczej”

Za szczególny skandal trzeba uznać wydrukowanie w „Gazecie Wyborczej” z 3-4 czerwca 2006 r. ataku fanatycznego żydowskiego wroga chrześcijaństwa Daniela Jonaha Goldhagena na Ojca Świętego Benedykta XVI. Atak ten zatytułowany „Benedykt zamazuje historię” ukazał się w przekładzie fanatycznego tropiciela antysemityzmu Sergiusza Kowalskiego. Oto kilka fragmentów z tego bezmyślnego, pełnego zafałszowań historii tekstu Goldhagena: „Jednak dobry uczynek, jakim była jego [Benedykta XVI – J.R.N.] wizyta w Auschwitz, przesłoniły słowa, które tam padły, a którym zabrakło szczerości Brandta, pokory Jana Pawła II i wierności prawdzie, którą wszak głosi sam Benedykt XVI. Papież wolał zamazać historię, uciec od moralnej odpowiedzialności, ominąć dość oczywisty polityczny obowiązek. (…) Benedykt nie umiał przyznać, że Auschwitz był fabryką śmierci zbudowaną głównie z myślą o Żydach. (…) Historyczne fałszerstwo Benedykta, jakim jest chrystianizacja Holocaustu, jest skandaliczne moralnie także dlatego, że zaciemnia kłopotliwą prawdę o katolickim Kościele – wszystkie europejskie Kościoły uczestniczyły po cichu, a czasem czynnie w prześladowaniu Żydów. Powodowani antysemityzmem papież Pius XII, biskupi niemieccy, biskupi francuscy, przywódcy polskiego i innych Kościołów popierali prześladowanie Żydów, bądź do niego wzywali (choć nie popierali ludobójstwa). Ale niektórzy – jak Kościół słowacki i chorwaccy księża – opowiadali się za masowymi mordami – a nawet w nich uczestniczyli. Tak i na inne jeszcze sposoby papież Benedykt XVI pozrywał i pogmatwał związki między Kościołem i chrześcijaństwem a Holocaustem (…). Wreszcie spytał, gdzie był Bóg – pytanie godne księdza. Co interesujące, nie spytał, gdzie był wtedy Kościół. Słowa Benedykta o tajemnicach wiary zaciemniają najbardziej kontrowersyjne zachowania Kościoła i Piusa XII w czasach Holocaustu: dlaczego nie przemówili, dlaczego nie zrobili więcej, żeby pomóc Żydom (…) Wybielając przeszłość – oczyszczając zarówno niemieckich sprawców, jak i Kościół, uniwersalizując Holocaust, nie będący wedle papieża głównie żydowskim doświadczeniem – cofnął on wskazówki zegara, przecząc temu, co przed nim ogłosił Kościół katolicki: że Kościół musi uporać się ze swym antysemickim dziedzictwem (…). A nade wszystko (…) Kościół winien wyznać swoje grzechy i wyrazić skruchę”.

Oburzający był fakt, że „Wyborcza” nagłośniła na swych łamach tekst Goldhagena będący faktycznie bublem paszkwilanckiej antykatolickiej publicystyki. Dla Polaków bublem tym bardziej oburzającym, że szkalował przywódców Kościoła katolickiego w Polsce, którzy rzekomo „popierali prześladowanie Żydów, bądź do niego wzywali”. Nie tylko że nie było przypadków tego typu ze strony polskich hierarchów, lecz wręcz przeciwnie, wielu z nich narażało się na maksymalne zagrożenia, wspierając lub nawet organizując potajemną akcję ratowania Żydów, tak jak metropolita krakowski arcybiskup książę Adam Sapieha. Haniebnym oszczerstwem było stwierdzenie Goldhagena, jakoby „powodowany antysemityzmem” Papież Pius XII „popierał prześladowanie Żydów, bądź do niego wzywał”. Przypomnijmy, że w pierwszych latach po wojnie bardzo liczni przedstawiciele społeczności żydowskiej bardzo gorąco dziękowali Piusowi XII za jego pomoc dla Żydów, że żydowski historyk Lapide oceniał, iż dzięki różnorakim działaniom i interwencjom Piusa XII uratowało się aż 800 tysięcy Żydów! Wbrew kłamstwom Goldhagena Auschwitz nie był zbudowany z myślą o Żydach – przez pierwszy rok wśród jego więźniów dominowali Polacy. Goldhagen zafałszowuje obraz historii XX w., stawiając ponad wszelkie inne cierpienia tylko holokaust Żydów. Zagłada kilku milionów Żydów była tylko małą częścią ogromnych ludobójczych mordów, których ofiarą padło w XX w. blisko 200 milionów ludzi, od Ormian po mieszkańców Kambodży i Rwandy. Oburzającym fałszem jest wreszcie pisanie przez Goldhagena o rzekomych związkach między Kościołem i chrześcijaństwem a holokaustem. Zagładę Żydów, podobnie jak milionów innych ludzi, w tym wielu księży katolickich, realizowali nazistowscy ateiści w służbie ateistycznego ludobójcy A. Hitlera. Podobne dzieło ludobójczej zbrodni wykonywali gdzie indziej NKWD-owscy ateistyczni ludobójcy w służbie ateistycznego zbrodniarza J.W. Stalina. Skandalem jest, że redaktorzy „Wyborczej”, dobrze wiedząc o tych faktach (vide A. Michnik – historyk z wykształcenia), opublikowali tekst D.J. Goldhagena – prawdziwy śmieć antykatolickiej publicystyki.

Cząstkowo, acz z opóźnieniem, na atak Goldhagena przeciw Kościołowi katolickiemu i Benedyktowi XVI odpowiedziała w „Gazecie Wyborczej” prof. Anna Wolff-Powęska. W tekście „Auschwitz – krzyk i milczenie” („Gazeta Wyborcza” z 17-18 czerwca 2006 r.) zarzuciła Goldhagenowi fałszywe interpretowanie myśli Papieża Benedykta XVI i akcentowała: „Przypisywanie Kościołowi udziału w Holocauście to ogromne nadużycie. Nie ma prostej zależności między postawami antysemickimi wielu chrześcijan a komorami gazowymi”. Pozwolę sobie wyrazić się dużo mocniej – to nie tylko „ogromne nadużycie”, lecz ogromna podłość, podobnie jak oskarżenie o popieranie nazistowskiego prześladowania Żydów przez polskich biskupów czy Piusa XII. I nie ma usprawiedliwienia dla wydrukowania tak podłego tekstu w „Wyborczej”. Najbardziej się dziwię jednak temu, że o ile się orientuję, nikt ze znaczących postaci polskiego Kościoła nie wystąpił przeciw tego typu publikacji. Czyżby już tak przyzwyczajono się do nagminnego obrzucania Kościoła błotem, że nie ma już sił na potrzebną ostrą reakcję wobec kolejnych nikczemności?!

Michnika ataki na Kościół

Na początku lat 90. sam naczelny „Wyborczej” zaczął przechodzić do coraz ostrzejszych napaści na Kościół w Polsce, a zwłaszcza atakował poglądy reprezentowane przez Episkopat. Pokazywał przy tym wyraźnie wykrzywiony obraz Kościoła. Tak było np. w jego bardzo ostrym polemicznym tekście „Rozmowa z integrystą” („Gazeta Wyborcza” z 7 listopada 1992 r.). Według Michnika, po powstaniu rządu T. Mazowieckiego: „(…) zaczęła się nowa epoka. W wypowiedziach niektórych biskupów, a zwłaszcza w głosach polityków popieranych przez tych biskupów, pojawił się nowy ton. Oto odezwał się Kościół triumfujący po zwycięstwie, który tylko sobie przypisywał zasługę. Inni okazywali się być niewdzięcznikami i wrogami Kościoła, religii, Chrystusa, skoro nie odpowiadała im zasada nauczania religii w szkole, skoro sprzeciwiali się kryminalizacji aborcji, skoro nie odpowiadał im projekt wpisania do ustawy o środkach masowego przekazu i konstytucji obowiązku ‚poszanowania wartości chrześcijańskich’, skoro krytycznie wypowiadali się o aktywnym zaangażowaniu biskupów w kampanię wyborczą. (…) Episkopat przemówił językiem twardych żądań, a na krytyczne uwagi odpowiedział językiem wojny religijnej, krucjaty. (…) W ten sposób kształtuje się wizja Kościoła jako swoistego nad-urzędu [podkr. A. Michnika], który władny jest decydować praktycznie o wszystkich sferach życia publicznego i indywidualnego. (…) Każda próba instytucjonalizacji norm katolickich w system rygorów prawnych regulujących obyczajowość ‚wspólnego domu’ godzi w zasady społeczeństwa otwartego; jest politycznym fundamentalizmem i prowadzi do dyktatury”.

W umieszczonym powyżej cytowanego artykułu krótkim tekście Michnik krytycznie ustosunkował się do niektórych sformułowań świeżo zakończonej 258. Konferencji Episkopatu, krytykującej m.in. to, że „nagłaśnia się wszelkie próby podważenia wartości chrześcijańskich, a nawet z pogardą mówi się o krzyżu, modlitwie i podstawowych zasadach moralnych, uznawanych przez ogromną większość społeczeństwa”. W komunikacie zapytywano: „Czy niektóre laickie kręgi niechętne kulturze chrześcijańskiej mają prawo zamazywać i ośmieszać wartości chrześcijańskie oraz wartości polskiej kultury narodowej? (…) Okres przejściowy, w którym znalazła się nasza Ojczyzna, wymaga wyjątkowej mobilizacji ducha dla przeciwstawienia się zarówno cynizmowi kwestionującemu wartości moralne, jak i próbom ośmieszania tradycji narodowych”. Stwierdzenia komunikatu Episkopatu wyraźnie zdenerwowały Michnika w myśl zasady „na złodzieju czapka gore!”. Ostro polemizując z nimi, pisał: „Rodzą się niewesołe pytania: czy biskupi zgromadzeni na 258. konferencji Episkopatu próbują przywrócić cenzurę? Czy postulują stosowanie represji wobec krytyków katolicyzmu? Czy rzeczywiście rezerwują dla siebie prawo orzekania, co jest, a co nie jest w pluralistycznym społeczeństwie wartością moralną; co przynależy do polskiej kultury narodowej? Czy biskupi kwestionują prawo posłów do wydawania ustaw, które są sprzeczne z politycznymi opiniami Episkopatu? Chcę wierzyć, że są to pytania retoryczne, uzasadnione wyłącznie niezręcznymi sformułowaniami komunikatu konferencji plenarnej Episkopatu”.

W tymże tekście Michnik polemizował ze stwierdzeniami skierowanego do niego listu ks. bp. Kazimierza Romaniuka, publikowanego w „Gazecie Wyborczej” z 20 października 1992 r. Ksiądz biskup z oburzeniem pisał o publikowanym w „GW” z 6 października 1992 r. antykościelnym artykule niejakiego Sławomira Mazurka, który zawierał – jak sam Michnik przyznawał – „ton wyższościowy i agresywny”. W związku z publikacją tak agresywnego tekstu Mazurka w „Wyborczej” ks. bp K. Romaniuk pisał do Michnika: „Coraz trudniej będzie nam wierzyć w to, że Pan nie zwalcza ludzi wierzących – dokładnie katolików. A jeśli już musi Pan to czynić, to niech Pan chociaż ich szanuje”. Odpowiadając na list księdza biskupa, Michnik wybraniał prawa swojej gazety do publikowania wszelkiego typu krytycznych tekstów, bo „wolność jest niepodzielna”.

Także w późniejszych latach Michnik niejednokrotnie powracał w swej publicystyce do krytykowania Kościoła za rzekomy „triumfalizm”, sięganie po jak największe przywileje, mówienie językiem „krucjaty”. W tekście „Kościół – prawica – monolog” („Gazeta Wyborcza” z 27-28 marca 1993 r.) Michnik pisał: „Polska pozostaje katolicka w swej istotnej części, choć byłoby okropne, gdyby stać się miała ‚katolickim państwem narodu polskiego’. (…) Zwycięstwo nad komunizmem Episkopat uznał za własne zwycięstwo [podkr. A. Michnika]. Było coś zdumiewającego i zawstydzającego w przypisywaniu sobie wszystkich zasług, w żądaniu wdzięczności, w bezwzględnym dążeniu do narzucania swej woli w każdej dziedzinie życia publicznego. (…) Nagle okazało się, że Kościół (…) jest zupełnie nieprzygotowany do pełnienia swej misji w demokratycznej Polsce. (…) Sięgnął po język i wzory epoki minionej. (…) Dla wielkiej części katolickiego duchowieństwa powrót wolności oznaczał po prostu powrót do przywilejów i do realnego wpływu na władzę w państwie. (…) Kościół przemówił językiem monologu, monolitu, krucjaty”.

W innym tekście, komentującym wywiad Jana Pawła II dla włoskiej „La Stampy”, Michnik alarmował: „Język Kościoła, który dzisiaj u schyłku XX wieku raczej przestrzega przed herezją, niż namawia do dialogu ze światem i raczej zbliża się do ducha Soboru Trydenckiego niż do klimatu ‚aggiornamento’ Soboru Vaticanum II, może łatwo wpisać się w retorykę katolickiego integryzmu, który wciąż myśli o ‚katolickim państwie narodu polskiego'”. Według Michnika, zwycięstwo integryzmu „byłoby znakiem regresu i drogą do marginalizacji Kościoła katolickiego w Polsce” (por. O zbawczej i groźnej sile konserwatyzmu, „Gazeta Wyborcza” 4 listopada 1993 r.).

W artykule A. Michnika „Polak w trakcie szkody” („Gazeta Wyborcza” z 23-24 kwietnia 1994 r.) mogliśmy przeczytać zarzuty, że „tonem dominującym w Kościele po 1989 r. była retoryka triumfalizmu i obsesja zagrożenia duchem laickiego państwa”.

Michnik atakował biskupów katolickich również poza swoją gazetą, w nagłośnionych wywiadach dla różnych mediów. Oskarżając biskupów w wywiadzie dla „Wprost” z 4 października 1992 r., głosił: „Wyczuwam w niektórych wypowiedziach naszych biskupów po pierwsze ton krucjaty, a po drugie przekonanie, że to nie prawo jest ponad nimi, ale że oni są ponad prawem. Ten ton stawiania siebie ponad prawem, własnej nieomylności, własnej bezgrzeszności, wydaje mi się niebezpieczny”.

Biskupi byli łajani przez Michnika (czy tylko „pouczani”) za najprzeróżniejsze rzeczy. Na przykład w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” (nr 30 z 1992 r.) Michnik zarzucił biskupom, że są nazbyt wstrzemięźliwi „w obronie ludzi stających lub mogących się stać obiektem nagonki, choćby to byli komuniści”. Widać było, co jest głównym problemem dla Michnika – obrona „biednych, nieszczęśliwych komunistów”, chyba po to, by nie odebrano im tak wielkich dóbr zawłaszczonych kosztem Narodu. Ewa Polak-Pałkiewicz, pisząc w „Nowym Świecie” z 9 października 1992 r. o stosowanych przez Michnika „protekcjonalnych połajankach biskupów”, stwierdzała, że „‚Gazeta Wyborcza’ pragnie, aby w Polsce panował duch miłosierdzia. Jeśli jakiegoś biskupa skarci, to wyłącznie, by pouczyć go, czego czynić nie należy”.

Akcentując rzekomą groźbę zdominowania życia w Polsce przez Kościół, Michnik starannie reżyserował w swej gazecie wzbudzanie paniki przed rzekomymi ogromnymi ambicjami Kościoła, zagrożeniem powstania państwa wyznaniowego w Polsce. Odwoływał się w tym celu do odpowiednio mocnego sukursu „autorytetów” z zagranicy. Szczególne znaczenie w tym względzie miał opublikowany 11 maja 1991 r. w „Gazecie Wyborczej” tekst noblisty Czesława Miłosza „Państwo wyznaniowe? Rozważania o teokracji, państwie wyznaniowym i prawie naturalnym”. Jak wyznawał pod koniec tekstu C. Miłosz, „mój artykuł podyktowała troska o zachowanie gotowości, otwarcia, tak aby zapobiegać zastygnięciu w strukturach odziedziczonych, które mogą sprawić, że wymiar religijny stanie się dla ludzi w Polsce niedostępny i nawet wstrętny z powodu błędów triumfalizmu”. W kilka miesięcy potem – 24 sierpnia 1991 r. – „Gazeta Wyborcza” opublikowała nawiązujący do artykułu Miłosza tekst Leszka Kołakowskiego „Krótka rozprawa o teokracji”. Kołakowski, niegdyś fanatyczny stalinowski gromiciel Kościoła i religii, teraz zaczął w swym tekście bić na alarm przed rzekomą groźbą zintensyfikowania nacisku Kościoła na prawodawstwo, przed ekspansją „wszystkiego, co jest w Kościele nadęte, aroganckie i bardzo z siebie zadowolone”. Ostrzegał przed takimi w Kościele, „co by się chętnie pisali na karierę inkwizytorów”. Lansował zupełnie niemające żadnych podstaw w realiach polskich obawy przed wejściem chrześcijaństwa na drogę „podobną w formach samoutwierdzenia do teokracji irańskiej”.

Michnik przeciw o. Kolbemu

Michnik i jego kompani z „Wyborczej” wyraźnie skłonni byli wciąż do przedstawiania ponurego, wymyślonego przez nich zdeformowanego obrazu Kościoła katolickiego w dobie II Rzeczypospolitej. By przypomnieć choćby stwierdzenie Michnika w artykule na łamach „Gazety Wyborczej” z 3-4 września 1994 r., głoszące, iż „część duchowieństwa katolickiego z zastanawiającą łatwością powraca do języka z lat 30.: prostackich schematów, ksenofobii i nietolerancji, nierozumnego przekształcania kościelnej ambony w polityczną trybunę”. Ze szczególną niechęcią Michnik odnosił się do postaci jednego z największych ludzi Kościoła w Polsce w XX wieku – św. o. Maksymiliana Kolbego, prawdziwego bohatera naszych czasów. Michnik wyrokował na jego temat, przedstawiając ojca Kolbego w sposób zdeformowany, zarzucając, że w jego sylwetce rzekomo można dostrzec również oblicze ksenofobii i antysemityzmu, „patronowanie pismom prymitywnym, krzewiącym religijną nietolerancję i etniczną nienawiść”. W jednej z wypowiedzi Michnik określił o. Kolbego jako „endecki zrost żarliwej religijności z agresywną ksenofobią” (por. A. Michnik, J. Tischner, J. Żakowski, „Między panem a plebanem”, Kraków 1995, s. 177). Nieważne przy tym dla Michnika było również to, że abp J. Życiński, którego zawsze wychwalał, jednoznacznie stwierdził absurdalność zarzutów antysemityzmu kierowanych przeciw o. Kolbemu. Nieważne dla Michnika było także to, iż rzekomy antysemita o. Kolbe udzielił, począwszy od grudnia 1939 roku, schronienia w Niepokalanowie 1500 Żydom, uchodźcom z Wielkopolski. Nieważne dla Michnika były też pochwalne wobec o. Kolbego słowa Eugene Zolli, b. wielkiego rabina synagogi w Rzymie, który znalazł się niegdyś w gronie Żydów, którym o. Kolbe udzielił schronienia w Niepokalanowie. Nieważne były wspomnienia byłego żydowskiego więźnia Auschwitz Sigmunda Gersona, który określił swojego współwięźnia o. Kolbego jako „księcia wśród ludzi”. I pisał, że „jego serce było wielkie dla wszystkich, niezależnie od tego, czy ktoś był Żydem, czy katolikiem”.

Jak Michnik oczernił Prymasa Tysiąclecia

Kto uważnie przeczyta książkę „Między panem a plebanem”, ze zdumieniem przekona się o tym, jak wielkie pozostały nadal, nawet w latach 90., uprzedzenia A. Michnika do wielkiego Prymasa Polski kardynała Stefana Wyszyńskiego. Naliczyłem, że w wypowiedziach Michnika nazwisko Prymasa Tysiąclecia pojawia się kilkadziesiąt razy w negatywnym kontekście (por. s. 69, 72, 73, 76, 77, 92, 93, 108, 110, 129, 134, 146, 173, 220, 223, 225, 241, 252, 277, 295, 296, 316, 318, 322, 331, 356, 384, 498) – Michnik krytykuje Prymasa Tysiąclecia jako reprezentanta „starego przedsoborowego, zimnego Kościoła” (por. „Między panem a plebanem”, Kraków 1995, s. 69). Krytykuje go za „absurdalną koncepcję”, „polegającą na oddaniu Polski w niewolę Maryi” (s. 72). Zarzuca mu „nowomowę” (s. 76), twierdząc, że „jego język był barokowy, hieratyczny, oderwany od życia” (s. 76). (Nie wyjaśnił tylko, dlaczego miliony Polaków były urzeczone tym rzekomo „oderwanym od życia językiem”.) Michnik twierdził, że „wczesne listy powojenne [Episkopatu i Prymasa Polski – J.R.N.] były pisane trochę drewnianym językiem. Barokowym, hieratycznym. Czuło się pióro kardynała Wyszyńskiego” (s. 129). Według Michnika, w obrazie świata rysowanym przez kardynała Wyszyńskiego „nie było miejsca na pluralistyczną wizję polskiej kultury” (s. 223). Michnik twierdzi, że „Wyszyński nie lubił i nie rozumiał kultury Zachodu. (…) W jego pismach nie znajdziesz pozytywnego odniesienia do współczesnej kultury zachodniej” (s. 241). Zdaniem Michnika, kardynał Wyszyński „dość nerwowo reagował na wszelkie katolickie nowinki” (s. 223), zakazał ukazywania się pisma „Concilium” (s. 223, 252). Reasumując swe uwagi krytyczne o kardynale Wyszyńskim, Michnik stwierdził, że była w nim „wielkość i anachronizm”, a „język, którym Kardynał mówił, był językiem czasu minionego” (s. 225).

W licznych miejscach Michnik ubolewał, że kardynał Wyszyński był krytyczny wobec KOR i masonów (por. s. 277, 295, 296, 316, 318). Według Michnika, w 1981 r. kardynał zachowywał się jak człowiek bardzo chory, „który niewiele już rozumie” (s. 322).

Michnik miał oczywiście pełne prawo do dawania swojej krytycznej wizji poglądów Prymasa. Nie miał jednak prawa uciekać się do podłej insynuacji, jakiej dopuścił się na s. 331 cytowanej książki. Stwierdził tam, że władze Jaruzelskiego już miesiąc po powołaniu jego rządu w 1981 r. uznały, iż „(…) muszą jednocześnie pokazać aparatowi, że są pryncypialni i twardzi. Najlepiej było to zrobić przedstawiając zarzuty Kuroniowi i Michnikowi. Aparatowi to się podobało, Prymasowi się podobało, Rosjanie im dziękowali (…)”. W oparciu o jakie dowody Michnik insynuował, że Prymasowi Tysiąclecia mogło podobać się wysunięcie zarzutów prokuratorskich przeciw komukolwiek z opozycji? Jak Michnik mógł wystąpić z oszczerczym pomówieniem, że kardynał Wyszyński mógł się cieszyć z powodu aresztowania kogokolwiek przez władze komunistyczne? Jak można określić taką insynuację, wyssaną z niezbyt czystego palca Michnika?

Napaści „Wyborczej” na Prymasa Polski J. Glempa

Brak miejsca nie pozwala tu na wyliczenie wszystkich, tak licznych i tak różnorodnych ataków na hierarchów katolickich, które wyszły spod pióra A. Michnika i jego dobranych kompanów z „Wyborczej”. Ograniczę się tylko do niektórych z tych napaści dla zasygnalizowania problemu wymagającego dużo pełniejszej analizy w przyszłości. Faktem jest, że najskrajniej i najczęściej atakowano w „Gazecie Wyborczej” Prymasa Polski Józefa Glempa, wyraźnie znienawidzonego przez Michnika. Czegoż to Prymasowi nie zarzucano w „Wyborczej”, w jej ulubionym tonie insynuacji i pomówień? Oskarżano Prymasa Polski o rzekomy „serwilizm” wobec władz komunistycznych w przeszłości i o tolerowanie „antysemityzmu”, o skrajny konserwatyzm i zachowawczość, o traktowanie wolności raczej jako zagrożenia niż szansy etc. Już w sierpniu 1989 r. rozpoczęto pierwszą wielką nagonkę „Gazety Wyborczej” na Prymasa Glempa.

Nagonka zaczęła się od wydrukowania w „Gazecie” z 29 sierpnia 1989 r. skrajnie zdeformowanego wyboru fragmentów z kazania Prymasa Polski na Jasnej Górze 26 sierpnia 1989 r. w obronie klasztoru Karmelitanek. W „Gazecie Wyborczej” jednoznacznie zafałszowano wymowę kazania Prymasa Glempa, podając z niego głównie uwagi krytyczne wobec Żydów, tych, którzy wtargnęli na teren klasztoru, i tych, którzy upowszechniają antypolonizm w środkach przekazu. Równocześnie zaś pominięto z obszernego kazania Prymasa dłuższe fragmenty akcentujące zarówno piękniejsze karty polsko-żydowskiego współżycia w przeszłości, jak i eksponujące szczególną potrzebę i znaczenie wzajemnego dialogu, wzajemnego pojednania. Wykorzystując nieznajomość pełnego tekstu kazania Prymasa Polski na Jasnej Górze przez ogromną część czytelników „Gazety Wyborczej”, przedstawiono go dzięki pominięciom i równoczesnemu wyeksponowaniu paru fragmentów krytyczniejszych wobec Żydów jako rzekomy tekst antyżydowski. Redaktorzy „Gazety Wyborczej” w manipulowaniu skrótami tekstu Prymasa Polski postąpili jeszcze bezczelniej niż starzy fałszerze z PRL w 1965 r. z listem biskupów polskich do biskupów niemieckich. Tamci zniekształcili wymowę jednego zdania, w „Gazecie Wyborczej” zdeformowano i zafałszowano całe kazanie Prymasa przez „odpowiednie” pominięcia (szczegółowo przedstawiłem najważniejsze opuszczone fragmenty w moim szkicu „Jak ‚Gazeta Wyborcza’ walczy z Kościołem” (2), „Nasza Polska” z 13 stycznia 1999 r.).

„Odpowiednio” skrócony i zdeformowany tekst kazania Prymasa opatrzono komentarzem katolewicowego publicysty Krzysztofa Śliwińskiego, który wyraźnie stał się wówczas głównym snajperem „Gazety Wyborczej” w atakach na racje chrześcijańskie i polskie. Śliwiński pisał, nadając obłudny ton całej późniejszej nagonce na Prymasa: „(…) z żalem i bólem wysłuchaliśmy tych słów Prymasa Polski. (…) Użyte przez Księdza Prymasa sformułowania – wbrew intencjom nawet – grożą zranieniem głęboko uczuć wielu tych, którzy są potomkami i braćmi ofiar Holocaustu. I nawet przekonanie o potędze ‚szanownych Żydów’ w środkach masowego przekazu trudno przyjąć jako usprawiedliwienie słów, które zadają realny, a nie sztuczny papierowy ból” (por. „Gazeta Wyborcza” z 29 sierpnia 1989 r.).

Tak zafałszowany obraz wystąpienia Prymasa Polski poszedł w świat, służąc nabierającej coraz większego wigoru kampanii antykatolickiej i antypolskiej. Kilka dni później ukazał się w „Gazecie Wyborczej” (na s. 5, a nie jak zdeformowany tekst Prymasa i tekst Śliwińskiego na 1) list Tadeusza Fredry-Bonieckiego, protestujący przeciwko „zupełnie fałszywej interpretacji homilii Prymasa Polski”, która była „wezwaniem do pojednania się”. Tekst Tadeusza Fredry-Bonieckiego zawierał jednak tylko część pominiętych fragmentów kazania, ukazując m.in. bez większości sympatycznych dla Żydów passusów o stosunkach polsko-żydowskich. „Gazeta Wyborcza” nigdy nie wydrukowała pełnego tekstu homilii Prymasa Glempa – przekreśliłoby to bowiem i skompromitowało jej manipulację. Tak rozpoczęto z powodzeniem metodę fałszów, później wypróbowaną między innymi przy deformowaniu kazania księdza prałata Henryka Jankowskiego.

We wrześniu 1989 r. „Gazeta Wyborcza” bardzo konsekwentnie kontynuowała rozpoczętą przez siebie nagonkę na Prymasa Polski, dalej skrajnie tendencyjnie informując o jego stanowisku w sprawie Sióstr Karmelitanek. 9-11 września w „Wyborczej” ukazał się tekst „Świat o klasztorze”, podpisany KS (znów Krzysztof Śliwiński), o jednoznacznie krytycznej wymowie wobec stanowiska Prymasa Polski i z wyraźną presją na rzecz usunięcia klasztoru Karmelitanek z Oświęcimia. W „Gazecie Wyborczej” przy różnych okazjach wyraźnie urabiano klimat niechęci wobec Prymasa Glempa, wciąż nawiązując krytycznie do jego kazania z 26 sierpnia 1989 r. Zrobił to m.in. A. Michnik w „Wyborczej” z 15 września 1989 r. 18 września 1989 r. „Gazeta” zamieściła pseudowybór „odpowiednio” dobranych wypowiedzi „autorytetów”, wyraźnie sugerujący konieczność usunięcia karmelitanek z Oświęcimia. Najpierw dano tekst Czesława Miłosza, postulujący, aby karmelitanki „w imię współpracy między wyznaniami, w imię dobra kraju” wycofały się z tego miejsca. Potem można było przeczytać wypowiedź Marka Edelmana, akcentującą m.in.: „Dziwię się kardynałowi, który jest przecie, jakby nie było politykiem i prowadził tutaj politykę kościelną. (…) Udzielanie wypowiedzi, które sprawiałyby wrażenie antysemickich, robi złe wrażenie, a T. Mazowieckiemu szalenie utrudnia sytuację”.

Ze skrajnymi napaściami na Prymasa Polski wystąpił znany z żydowskiego fanatyzmu Dawid Warszawski. Napisał on w „Polityce” (nr 36 z 1989 r.), iż „homilia Prymasa Glempa ma (…) tę zaletę, że zawiera skrót tego, co od lat liczni obserwatorzy – w tym i ja – nazywali podglebiem, na którym odradza się polski antysemityzm”. W tym samym mniej więcej czasie Warszawski zamieścił atak na Prymasa Polski w amerykańskim piśmie lewicowym „New Leader”, stwierdzając m.in.: „W ubiegłym miesiącu Prymas Kardynał Glemp wygłosił antysemicką homilię. Niektórzy obserwatorzy upatrują w wystąpieniu Glempa krok w stronę utworzenia ruchu nacjonalistycznego, bardziej podatnego na sugestie ze strony Prymasa i jego czołowego doradcy antysemity Macieja Giertycha niż ‚Solidarność’ (…) (por. K. Gebert: O antysemityzmie uczciwie, „Po prostu”, 12 lipca 1990 r.). Przedstawiający się zwykle jako żydowski publicysta, Warszawski nagle wystąpił jako „polski publicysta” w amerykańskim czasopiśmie żydowskim „Tikkun” (nr 6 z 1989 r., t. IV), by tym mocniej uderzyć w Prymasa Glempa, którego poglądy określił z właściwą sobie „elegancją pióra” jako „aroganckie i głupie”.

Prymasa Polski J. Glempa niejednokrotnie atakowano na łamach „Wyborczej” również w następnych latach. Szczególnie skrajny, pełen niebywałej napastliwości atak na niego zamieścił Roman Graczyk w „Wyborczej” z 12-13 marca, wkrótce po wyborze J. Glempa na przewodniczącego Episkopatu wiosną 1994 r. Z jakimż oburzeniem darł wówczas szaty na łamach „Gazety Wyborczej” kierownik jej rubryki kościelnej „Arka Noego” Jan Turnau, za nic nie chcąc się pogodzić z tak przykrym dlań ponownym wyborem Prymasa Polski J. Glempa na przewodniczącego Episkopatu. Turnau napisał expressis verbis: „(…) zdecydował lęk przed otaczającym światem, kompleks oblężonej twierdzy” („Gazeta Wyborcza” z 12-13 marca 1994 r.). Pół roku później w tejże „Gazecie Wyborczej” doszło do najbardziej absurdalnego ataku na Prymasa Glempa. Cytowany już Roman Graczyk (notabene były sekretarz redakcji „Tygodnika Powszechnego”) najbezczelniej w świecie przyrównał Prymasa Polski Józefa Glempa do zbuntowanego konserwatywnego arcybiskupa Lefebvre’a i posunął się do uznania Kościoła katolickiego w Polsce za „lefebryzujący”. Graczyk napisał dosłownie: „(…) Porównanie stanowiska polskiego Kościoła z myślą abp. Lefebvre’a skłania do refleksji: nasz Kościół wprawdzie nie jest ‚lefebrystowski’, lecz ‚lefebryzujący’ (R. Graczyk: Co boskie, co cesarskie, „Gazeta Wyborcza” z 29-30 października 1994 r.).

Ataki „Wyborczej” na innych hierarchów

Na łamach „Gazety Wyborczej” rozsiane są również rozliczne inne ataki na hierarchów Kościoła katolickiego, którzy z tych czy innych powodów nie pasowali do „religijnych” czy raczej „antyreligijnych” gustów redaktorów tej gazety. Najczęściej, po wielekroć, atakowany był na łamach „Gazety Wyborczej” obecny przewodniczący Episkopatu ksiądz arcybiskup przemyski Józef Michalik. Michnik i jego kompani redakcyjni wyraźnie nie mogli darować arcybiskupowi Michalikowi jego tak silnych wystąpień na rzecz jednoznaczności wyborów, potępienia relatywizmu moralnego i permisywizmu, a także tak zdecydowanego łączenia obrony wartości chrześcijańskich z afirmacją polskości i patriotyzmu. Szczególnie często atakowano arcybiskupa Michalika za jego jednoznaczne stwierdzenie: „niech katolik głosuje na katolika” etc. Nie chciano mu darować jednoznacznego przeciwstawienia się żądaniom całkowitej apolityczności Kościoła (por. np. tekst R. Graczyka w „Gazecie Wyborczej” z 1-2 lipca 1995 r.). Wyobraźmy sobie, czym byłaby Polska w przypadku postulowanej przez „Gazetę Wyborczą” całkowitej apolityczności Kościoła, gdyby w przeszłości zastosowali się do tego wymogu tacy ludzie Kościoła, jak słynny pijar Stanisław Konarski, Stanisław Staszic, Hugo Kołłątaj, kardynał Adam Sapieha, kardynał August Hlond, kardynał Stefan Wyszyński, ksiądz Jerzy Popiełuszko etc. Redaktor „Wyborczej” Łukasz Ramlau 3 czerwca 1997 roku wystąpił ze szczególną furią przeciwko arcybiskupowi Michalikowi za jego ostrą krytykę masonerii. Przeciwstawił przy tym arcybiskupowi Michalikowi wyraźnie różniący się z nim w wymowie głos arcybiskupa Józefa Życińskiego (por. bardzo ciekawy komentarz Z. Bradla w „Głosie” z 4 czerwca 1997 r., ostro piętnujący manipulację „Gazety Wyborczej” w tej sprawie).

Do szczególnie ostrego ataku przeciw arcybiskupowi Michalikowi doszło w „Gazecie Wyborczej” z 30 sierpnia 2000 r. w artykule Marka Beylina „Bliźni inaczej”. Nieprzypadkowo zadanie przypuszczenia frontalnego ataku przeciw postaci i poglądom ks. abp. Michalika powierzono akurat Markowi Beylinowi, od dawna znanemu z dość szczególnej tendencyjności. Niejednokrotnie z wielką werwą atakował on ludzi o niepodważalnych wysokich standardach moralnych i ideowych, tym chętniej za to wybraniając najbardziej nawet skompromitowane środowiska postkomunistyczne, w tym m.in. stalinowskiego mordercę sądowego – prokurator Helenę Wolińską. Główna część ataku Beylina koncentrowała się na tym, iż ksiądz arcybiskup nie potrafi jakoby odpowiednio ocenić homoseksualistów i traktuje ich jako ludzi „pogubionych moralnie”. Według Beylina, ks. abp Michalik odnosi się do homoseksualistów z irytacją, nie traktuje ich jako równorzędnych bliźnich, widzi w nich „bliźnich inaczej”. Arcybiskup Michalik nigdzie nie głosił tezy wyrażającej wątpliwości co do tego, że homoseksualiści są naszymi bliźnimi. Każdy wie, że zgodnie z nauką chrześcijańską naszymi bliźnimi są wszyscy ludzie na świecie, dobrzy i źli, mądrzy i głupi, ludzie wszystkich orientacji seksualnych, a więc także homoseksualiści, ekshibicjoniści, pedofile, zoofile, nekrofile, sadyści i masochiści. Tyle tylko, że miłość bliźniego, którą duchowni i wierni wyrażają na co dzień, nie może oznaczać obojętności wobec względów moralnych czy skrajnie bezkrytycznego podejścia – jak sugerowałby Beylin. Kościół nigdy nie może i nie chce pogodzić się z próbami agresywnego, triumfalistycznego manifestowania orientacji seksualnej.

Na łamach „Gazety Wyborczej” niejednokrotnie występowano przeciwko rozlicznym innym hierarchom katolickim. Z braku miejsca ograniczę się tu do przytoczenia tylko kilku przykładów tego typu napaści „Wyborczej”. Niejednokrotnie atakowano jednego z najbardziej zasłużonych w walce z komunizmem, a po 1989 r. w ewangelizacji Polski, wielkiego przyjaciela Radia Maryja ks. bp. sandomierskiego Edwarda Frankowskiego. Między innymi zaatakowano go w „Gazecie Wyborczej” z kwietnia 1997 r. piórem Aleksandra Małachowskiego za wypowiedź rzekomo zawierającą „sporo obelżywych słów skierowanych przeciw ludziom odpowiedzialnym za odrodzenie się wolnej ojczyzny Polaków”. W wypowiedzi telewizyjnej na temat działacza KOR i jednego z czołowych masonów Jana Józefa Lipskiego z 8 marca 1994 r. Michnik posunął się do jawnie oszczerczych uwag na temat biskupa radomskiego Edwarda Materskiego, cynicznie wzywając go do „rachunku sumienia” za swą niechęć do Lipskiego. Kłamstwa Michnika wywołały otwarty protest kierownictwa Klubu Inteligencji Katolickiej w Radomiu z prezesem Janem Rejczakiem na czele, sekretarzem Klubu Anną Krzesimowską i kapelanem ks. Jerzym Banaśkiewiczem. W liście do naczelnego redaktora „Gazety Wyborczej” (nr z 25 marca 1994 r.) stwierdzili oni m.in.: „Niepomiernie boli Pańska niewiedza, kłamstwo bądź cynizm, bo przecież nie tylko dziennikarska nierzetelność. (…) Wobec tak niewybrednego i kłamliwego ataku, żądamy przeproszenia Biskupa Radomskiego”. Z podobnym protestem wystąpiła do „Gazety Wyborczej” grupa kapłanów radomskich na czele z kanclerzem kurii radomskiej ks. Maciejem Pachnikiem. Wyraźnie irytował redaktorów „Wyborczej” niejednokrotnie ostro krytykujący kłamstwa lewicowych i liberalnych mediów łódzki biskup ks. Adam Lepa. Stąd wywodził się m.in. atak Łukasza Ramlaua na ks. bp. A. Lepę po kolejnej wypowiedzi hierarchy, stanowczo broniącej Kościoła przeciw oszczercom (por. Ł. Ramlau: Stronniczy przegląd prasy, „Gazeta Wyborcza” z 27 marca 1995 r.). Znamienne, że Ramlau próbował kontrować ks. bp. A. Lepę przez cytat z wywiadu biskupa T. Pieronka, komentując: „Na szczęście głos Kościoła może brzmieć normalnie”. I tu właśnie zaczepiamy o ulubioną metodę „Gazety Wyborczej” – tj. nagminne przeciwstawianie paru szczególnie często przywoływanych w Michnikowskiej gazecie „otwartych” i „nowoczesnych hierarchów” (bp. T. Pieronka i abp. J. Życińskiego). Wielokrotnie próbowano ich przeciwstawiać w „Wyborczej” rozlicznym innym biskupom i arcybiskupom, łącznie z Prymasem Polski jako rzekomo „zachowawczym”, „anachronicznym” etc. Zresztą taktykę tę stosowano nie tylko w odniesieniu do biskupów, lecz także poprzez coraz częstsze w ostatnich latach przytaczanie wypowiedzi „postępowych duchownych”, jak długoletni agent SB (przez 24 lata) ks. Michał Czajkowski czy obecnie już odstępcy od Kościoła, b. jezuita Stanisław Obirek i b. dominikanin Tadeusz Bartoś.

Wyrafinowane metody „Wyborczej” celnie opisał kiedyś publicysta „Tygodnika Solidarność” Krystian Brodacki. Pisząc o systematycznych działaniach „Wyborczej”, zmierzających do ciągłego „podgryzania religii i Kościoła”, red. Brodacki zwrócił uwagę na szczególną perfidię stosowanych przez „GW” praktyk. Pisał, że w „Wyborczej” szeroko opisuje się wszystkie pielgrzymki papieskie, przedrukowuje niektóre homilie i ważniejsze dokumenty kościelne, tak że „w natłoku tych tekstów czytelnik-nowicjusz nie zauważa być może, że sąsiadują one z artykułami czy recenzjami antychrześcijańskimi, antykościelnymi, antypapieskimi”.

Brodacki wspominał m.in. o stosowanej w „Wyborczej” metodzie przeciwstawiania jednych duchownych, księży i hierarchów, innym, popularyzowania głosów otwarcie sprzeciwiających się stanowisku Papieża wobec celibatu, aborcji czy teologii wyzwolenia, głosów bagatelizujących zagrożenia ze strony sekt (np. tekst T. Boguckiej z 25 czerwca 2000 r. „Nie sekujmy sekt”). Według Brodackiego, „przez stosowny dobór tematów, bohaterów i cytatów ‚Gazeta’ otwarcie występuje przeciw chrześcijaństwu i Kościołowi, zwłaszcza w artykułach poświęconych kulturze. (…) Zachwyt ‚Gazety’ budzi poezja, w której Bóg występuje jako ‚nic, które jest w górze’, proza, w której na Boże Narodzenie bohater udziela ślubu psom, mówiąc: ‚co człowiek złączył, pies niech nie rozdziela'” (por. K. Brodacki: Nabijanie w religię, „Tygodnik Solidarność” z 7 lipca 2000 r.).

Wyrafinowana taktyka „Wyborczej” przynosi niewątpliwe rezultaty. Świadczy o tym już sam tak wymowny fakt, że ciągle istnieje spora grupa wierzących katolików, chętnie czytających „Gazetę Wyborczą” i naiwnie przełykających kolejne porcje antykościelnych trutek, podawanych im w zręcznie rozwodnionej papce. W codziennym pośpiechu liczni czytelnicy „Wyborczej” bardzo często nie zauważają wyraźnej systematyczności, z jaką organ Michnika pracuje dla urabiania ich w antykościelnym duchu.

Poparcie Turnaua dla fanatyka Wiesela

Wymieniałem już rozlicznych redaktorów „Wyborczej” na czele z A. Michnikiem, pokazując ich dość szczególny „wkład” w podważanie pozycji Kościoła i wartości chrześcijańskich. Warto jednak wspomnieć osobno o jakże wydatnych „zasługach” w tym względzie dwóch znanych piór „Wyborczej”: Jana Turnaua i Romana Graczyka. Turnau, kierownik rubryki „Wyborczej” poświęconej Kościołowi i wierze – „Arka Noego”, niejednokrotnie „odważnie” wyrażał swe ostre zastrzeżenia wobec różnych hierarchów i Prymasa Polski. Pisałem już uprzednio, jakim bólem napełnił go kolejny wybór Prymasa Polski na przewodniczącego Episkopatu. „Odważnie” nie ukrywał swoich zastrzeżeń wobec różnych stanowisk Episkopatu. Na przykład w artykule „Kościół. Konstytucja, konsekwencje” Turnau pisał: „Wciąż nie pojmuję, skąd bierze się zawarte m.in. w liście Episkopatu podejrzenie, że neutralność państwa może znaczyć agnostycyzm i relatywizm”. Z właściwą sobie gorliwością do powielania różnych antykościelnych racji Turnau wystąpił z obawami przed powrotem religii do szkół, stwierdzając: „Lękam się, że powrót katechezy w mury szkolne będzie odbierany jako umacnianie się sojuszu ołtarza z tronem” („Gazeta Wyborcza” z 4 sierpnia 1990 r.). Przy różnych okazjach Turnau występował z obawami, aby dziś nazbyt „nie nadużywano” krzyża. W sporze o krzyż papieski na Żwirowisku jednoznacznie poparł stanowisko antychrześcijańskiego fanatyka Elie Wiesela, pisząc: „(…) Przede wszystkim boję się, że nasza walka o krzyż nie wyjaśni znaczenia tego symbolu, ale go zaciemni Żydom i nam. Niech na tamtej szczególnej ziemi – jak zresztą proponuje Elie Wiesel – nie będzie żadnych symboli” (por. „Gazeta Wyborcza” z 13-14 lipca 1996 r.).

Wspomniany już przeze mnie wcześniej skrajny filosemityzm J. Turnaua znajdował upust w wynurzeniach typu: „Czcimy w szczególności jeden naród – Izrael, którego Maryja jest dla chrześcijan symbolem”. Polemizując z takim żądaniem szczególnej czci dla Izraela, Mirosław Roszkowski pisał na łamach „Niedzieli” (nr 2 z 1995 r.) w artykule „Jeszcze o ‚Arce Noego'”: „Symbolem ogromnej większości Izraela może być zaś Szaweł z Tarsu, przeciwnik Chrystusa i Jego Kościoła. I ta cześć w oczach chrześcijan czci nie wzbudza. Może tylko ze strony samego pana redaktora Turnau, jakby z tytułu czwartego przykazania, ze względu na przodków, o których kiedyś wspomniał”. Była to aluzja do żydowskiego pochodzenia J. Turnaua, o którym wspomniał przed paru dziesięcioleciami w dyskusji w „Więzi”. Skrajnie „zatroskany” o nieurażanie uczuć Żydów jakoś niewiele przejmował się obrażaniem uczuć chrześcijan. Jakże wymowny pod tym względem był fakt, że Turnau wystąpił na łamach „Wyborczej” przeciwko przeorowi z Jasnej Góry po jego ostrej wypowiedzi, krytykującej publiczną profanację wizerunku Matki Bożej Częstochowskiej poprzez pokazanie Jej i Dzieciątka Jezus w maskach przeciwgazowych. Pod nagłówkiem „Przeor obraża ‚Wprost'” Turnau napisał m.in., iż oskarżenie ze strony przeora pod adresem „Wprost” jest „absolutnie niewspółmierne do błędu i obraźliwe”.

Wykazując bardzo wiele zastrzeżeń wobec różnych zachowań Kościoła, Turnau odznaczał się wręcz przedziwną predylekcją do usprawiedliwiania poglądów godzących w nauczanie Kościoła. W 1998 r. pozwolił sobie na przykład na skrajne usprawiedliwianie poglądów świeżo potępionego przez Kongregację do spraw Wiary jezuity de Mello, którego poglądy bardzo ostro zderzały się z nauką Kościoła. Na tle tych dość jednoznacznych zachowań Turnaua nie zadziwia opinia wyrażona na jego temat w „Najwyższym Czasie” (nr 46 z 1993 r.) przez Mariana Miszalskiego (obecnie redaktora katolickiej „Niedzieli”). Pisał on, zwracając się do pana Turnaua: „Coś mi się zdaje, że pan też cieszył się, że Polak został Papieżem, ale wolałby pan, żeby to był Geremek”. Miszalski nawiązał tak do słynnego dowcipu z czasów, gdy Jan Paweł II został Papieżem. Pytano Gierka, czy cieszy się, że Papieżem został Polak. Na to Gierek: „Wicie, rozumicie, że się cieszę, ale wolałbym, żeby to był Babiuch”.

Warto zaznaczyć, że Turnau szczególnie „wyróżnił się” w toku różnych napaści „Wyborczej” na Radio Maryja. Jak pisał o tym „Nasz Dziennik” z 3 sierpnia 2007 r. w tekście „Komentarze ‚Gazety Wyborczej'”: „A ma ów komentator [tj. Turnau – J.R.N.] do Radia Maryja i wszelkich osób z nim związanych wyraźną, niepoprawną słabość. Nieustannie nasłuchuje, co się mówi w Radiu i o Radiu, natychmiast wszystko wychwytuje, komentuje z prędkością światła i podziwu godną pewnością siebie”.

Tropiciel katolickiego „zacofania”

Najskrajniejszym i zarazem najpłodniejszym z antykościelnych zagończyków „Gazety Wyborczej” był Roman Graczyk. Co ciekawe, był on poprzednio sekretarzem redakcji katolewicowego „Tygodnika Powszechnego”. Na tym stanowisku odegrał wielce niechlubną rolę, cenzurując prawicowe teksty Kisiela (Stefana Kisielewskiego), doprowadzając do konfiskaty szeregu jego felietonów przez redakcję „Tygodnika Powszechnego” („sroższych od państwowych, bo nie zaznaczonych” – jak podkreślił Kisiel w „TP” z 18 czerwca 1989 r.). Kisiel oskarżył wręcz Graczyka o „namiętną niechęć do ludzi inaczej myślących czy zajmujących się sprawą ‚Solidarności’ w sposób inny niż on”. I konstatował: „Kto mówi inaczej, ten szkodnik i zatkać mu gębę! – oto credo Graczyka” (por. felieton Kisiela „Złe ptaki i prorocy przy urnie”, „Tygodnik Powszechny” z 18 czerwca 1989 r.). W końcu zdesperowany Kisiel, po bezskutecznych błaganiach, by w redakcji przestano cenzurować i konfiskować jego felietony, odszedł z bólem pod koniec swego życia z redakcji, do której był tak przywiązany przez dziesięciolecia. (Ciekawe, jak wybielacze „Tygodnika Powszechnego” wyjaśnią rolę naczelnego tego tygodnika Jerzego Turowicza, bez którego aprobaty bezwzględne „cenzorskie” działania Graczyka byłyby nie do pomyślenia.)

I właśnie tenże Graczyk po wylądowaniu w „Gazecie Wyborczej” szybko stał się tam głównym specjalistą od czarnej roboty na odcinku walki z Kościołem katolickim, szczególnie wyspecjalizowanym w tropieniu katolickiego „fundamentalizmu” i „zacofania”. Na dziesiątki można wyliczyć jego artykuły atakujące z grubej rury Kościół katolicki w Polsce, Prymasa Polski i biskupów katolickich in gremio, kolejne listy Episkopatu, liczne katolickie autorytety intelektualne, a „w razie potrzeby” i Ojca Świętego. By przypomnieć choćby tekst Graczyka z krytyką „Słowa biskupów” z 27 listopada 1992 r. („GW” z 20 grudnia 1992 r.), atak na list pasterski Episkopatu z 27 grudnia 1992 r. („GW” z 21 marca 1993 r.), ataki na komunikaty z kilku Konferencji Plenarnych Episkopatu Polski w latach 1990 i 1991 („GW” z 14 listopada 1992 r.), atak na „Słowo z Jasnej Góry” z 26 sierpnia 1995 r. („GW” z 8 listopada 1995 r.).

Co najważniejsze: Graczyk konsekwentnie sięgał do najskrajniejszych kłamstw dla podparcia swej antykościelnej tendencyjności. Na przykład w „Gazecie Wyborczej” (nr 2 z 1995 r.) głosił, jakoby „powrotowi religii do szkół towarzyszył powszechny opór”. Jak wyglądał ten Graczykowski „powszechny opór”, wykazał polemizujący z Graczykiem ks. Tadeusz Panuś, stwierdzając w oparciu o dane GUS ze stycznia 1991 r., że na religię zapisało się 95,8 proc. uczniów szkół podstawowych i średnich (por. tekst ks. T. Panusia w „GW” z 18 stycznia 1995 r.). Wśród najbardziej absurdalnych Graczykowych zarzutów pod adresem Kościoła znalazło się stwierdzenie, iż „jedną z przyczyn, dla których wciąż nie mamy dobrej konstytucji, jest postawa Kościoła” (por. „GW” z 4 marca 1996 r.).

Być może powie ktoś, że przesadzam, pisząc o niebywałej, fanatycznej wręcz skrajności Romana Graczyka, o cechującej jego publicystykę lawinie antykościelnych kłamstw i pomówień. Zacytuję więc opinie innych autorów o Graczyku, począwszy od jednego z filarów katolewicy – „Tygodnika Powszechnego” – ojca Macieja Zięby. W obszernym tekście pt. „O szufladkowaniu Kościoła” („GW” z 23 maja 1994 r.) zdemaskował on wielką ilość absurdów, uproszczeń i fałszywych interpretacji występujących u Graczyka. Ojciec Zięba stwierdził wprost: „Jeśli opisuje się świat tylko czarnym i białym kolorem, można dojść do wniosku, że tzw. linia Jana Pawła II jest kwestionowana przez obecnego papieża”. Jacek Maziarski pisał w katolickim „Ładzie” z 16 lipca 1995 r. o tekście Graczyka w „GW” z 1-2 lipca 1995 r.: „Publikacja Graczyka nie zostawia miejsca na złudzenia – autor (a chyba i redakcja) chce wojny z Kościołem”. Ksiądz Wojciech Góralski pisał w „Niedzieli” z 15 stycznia 1995 r.: „Zasada ludzkiej bezbronności Kościoła w rozumieniu Graczyka oznacza trzymanie Ewangelii pod korcem, konieczność zabarykadowania się Kościoła w zakrystiach świątyń, a także nieuznawania przez państwo zasady wolności religijnej w wymiarze wspólnotowym”. Ksiądz Walerian Słomka zwracał uwagę (w „Magazynie Słowa Dziennika Katolickiego” z 24 lutego 1995 r.), iż „dla Romana Graczyka do rangi skandalu należy zaliczać każde publiczne przyznawanie się do katolickości, zwłaszcza gdy pełni się jakąś funkcję państwową”. A.L. (prof. Zbigniew Żmigrodzki) polemizował na łamach „Niedzieli” (nr 42 z 1995 r.) z bzdurnymi „proroctwami” Graczyka, że za 15 lat pokolenie urodzone po 1989 r. masowo odrzuci nie tylko katolicyzm polityczny, ale i katolicyzm w ogóle.

Graczyk jako współpracownik „Gazety Wyborczej” stał się niezwykle niebezpiecznym rzecznikiem relatywizmu moralnego, skrajnej pobłażliwości wobec zła. W artykule na łamach „Gazety Wyborczej” z 18 maja 1992 r. określił zło jako niezbędną „cenę wolności człowieka”, twierdząc, że „nie można obronić wolności, nie płacąc tej ceny”. Była to teza skrajnie niebezpieczna. Dość przypomnieć, ile świat XX-wieczny zapłacił za panowanie różnych totalitaryzmów, które dopuszczały zło w imię zasady „cel uświęca środki”. Graczyk, „publicysta katolicki” czy raczej „fałszywy katolik” (by użyć trafnego określenia ks. Stanisława Małkowskiego na temat podobnych postaci), ze swą ofertą tolerancji wobec zła w istocie przeciwstawia się całej linii humanizmu europejskiego, ludziom takim jak Albert Camus, Salvador Madariaga i in., którzy nie ustawali w demaskowaniu relatywizmu moralnego i różnych form godzenia się ze złem. Przypomnijmy, że racjonalni Anglosasi już dawno wymyślili zwrot „moral insanity” (obłęd moralny) na określenie patologicznego braku ustalonych zasad, uczuć i instynktów moralnych, który tak ochoczo aprobował publicysta „Gazety Wyborczej”, a dawny sekretarz katolewicowego tygodnika. Najlepszą odpowiedź na głoszoną przez Romana Graczyka i jego sojuszników z „Gazety Wyborczej” zasadę pobłażliwości wobec zła można odnaleźć w słowach zamordowanego później przez siewców zła Martina Luthera Kinga: „Ten, kto biernie akceptuje zło, bez protestowania przeciw niemu, w praktyce współpracuje z nim” (por. M. Luther King, „Stride toward Freedom”, 1958).

Nagłośnienie ataków na „wstrętny katolicyzm”

Dziennikarze „Gazety Wyborczej” bez żenady opowiadali się za prowadzeniem bezpardonowej walki „na wyniszczenie” z przedstawicielami nurtu chrześcijańsko-patriotycznego w życiu publicznym. Zacytujmy w tym kontekście jakże wiele mówiące o postawie „Wyborczej” w tym względzie stwierdzenie jednego z najbardziej znanych publicystów „Wyborczej” Jerzego Sosnowskiego. Oto, co pisał on w 1993 roku w ziejącym nienawiścią, histerycznym tekście o stosunku takich jak on „liberałów” do narodowych katolików: „Jesteśmy naprawdę wrogami (…) musi się tu rozegrać walka prowadząca do wyniszczenia, uczynienia bezsilnym któregoś z przeciwników. Bo narodowi katolicy nie spoczną, póki nie zorganizują Polski po swojemu” (por. J. Sosnowski: Wizyta w obcym kraju, „Gazeta Wyborcza” nr 75 z 1993 r.). Czyż nie był to doskonały wzór „tolerancji” w stylu „Wyborczej”?

W walce przeciw Kościołowi szczególną rolę odgrywały w „Gazecie” wywiady z „odpowiednio” dobranymi gośćmi, którzy dawali wyraz swym niczym nieograniczonym fobiom wobec katolicyzmu, tolerowanym przez Michnika w myśl akcentowanej przez niego dość szczególnej wolności słowa, a ściślej wolności obrażania innych i wolności jątrzenia. Czasem nie uszanowano przy tym nawet najbardziej uroczystych dni dla wierzących, nastroju przedświątecznego oczekiwania na Boże Narodzenie. I tak np. tuż przed Bożym Narodzeniem 2006 roku redakcja „Wysokich Obcasów” (dodatku do „Gazety Wyborczej”) „poczęstowała” swych czytelników pełnym nienawiści do katolicyzmu wywiadem z przyrodnikiem Adamem Wajrakiem. Ustosunkowując się do nadchodzących świąt, Wajrak powiedział: „Nie obchodzimy świąt. Nie przywiązujemy wagi do tych imprez”. Zaraz potem dodał, mówiąc o parafii św. Stanisława Kostki w Warszawie: „Wyleczyła mnie raz na zawsze z religii i katolicyzmu. Jestem z tej samej parafii, gdzie leży ksiądz Popiełuszko, i kiedy proboszczem był ksiądz Bogucki, to było bardzo fajne miejsce. Chodziliśmy sobie na religię, bujaliśmy się na trzepaku, rzucaliśmy kamieniami w osy. Po śmierci księdza Popiełuszki miejsce zmieniło się w takie bezduszne muzeum z flagami ‚Solidarności’. (…) Przeraziło mnie pojawienie się instytucji. Zresztą ten polski katolicyzm jest taki wstrętny, zakłamany” (podkr. – J.R.N.)”. Tak więc religia wyznawana przez 95 procent Polaków jest dla tak nagłośnionego w „Wyborczej” A. Wajraka rzeczą „wstrętną”.

Komentująca antykatolicki wybryk Wajraka i „Wyborczej” Katarzyna Jaruzelska-Kastory pisała w „Rzeczpospolitej” z 21 grudnia 2006 r. w tekście „Prezent na Święta” m.in.: „Przed Bożym Narodzeniem czytelnicy dostali od ‚Wysokich Obcasów’ (…) sianko na stół wigilijny i wywiad z przyrodnikiem Adamem Wajrakiem. Dwa prezenty. Jeden dla katolików. Drugi dla tych, co myślą inaczej. (…) Wajrak już nie rzuca kamieniami w osy, ale rzuca w ludzką pamięć. (…) Redaktorki ‚WO’ [„Wysokich Obcasów” – J.R.N.] dały nam prezent. Wywiad z kolegą z własnej redakcji. Nikt nie powiedział: – Adam, puknij się. Albo: – Nie dawajmy tego. (…) Nikt nie pomyślał: – Nie psujmy katolikom krwi, niech mają Święta. Świadomie puszczono ten wywiad teraz. I dodano sianko. Taki czuły gadżet reklamowy”.

Odpowiednim sposobem na umacnianie uprzedzeń wobec katolicyzmu jest również dawanie przez „Wyborczą” (jak to wspominał już K. Brodacki) omówień książek o antykatolickiej wymowie. Podajmy tu jeden z ostatnich przykładów tego typu – publikowaną w „Wyborczej” z 4 kwietnia 2006 r. recenzję Dariusza Nowackiego z książki Piotra Czerskiego „Ojciec odchodzi”. W recenzji zatytułowanej „Jak trudno być ateistą” Nowacki pisze: „Piotr Czerski wykonał robotę na obstalunek, napisał utwór okolicznościowy, ale przy okazji dał bardzo ciekawą opowieść, jak dziś młody wrażliwy człowiek (autor urodził się w 1981 r.) radzi sobie z katolickim dziedzictwem. Mówiąc wprost – jak je w sobie zagłusza i zabija. (…) Piotr posługuje się porażająco prostym schematem: polski katolicyzm równa się obłuda. Na bazie tego równania powstaje obszerny katalog, osobliwa czarna księga rozwijana na dwu płaszczyznach”.

Inny przykład skrajnego nagłaśniania książki o antykościelnej i antyreligijnej wymowie spotykamy w szkicu profesor Marii Janion „Rozstać się z Polską?” („Gazeta Wyborcza” z 2-3 października 2004 r.). Profesor Janion była niegdyś zajadłą marksistką, a obecnie ze szczególną predylekcją zajmuje się m.in. atakami na polską historię i tradycje w duchu nihilizmu narodowego i tropieniem rzekomego „polskiego antysemityzmu”. W omawianym szkicu z wyraźną lubością prezentuje wyszydzającą religię i tradycje narodowe książkę Mariusza Sienkiewicza „Czwarte niebo”. Pisze, że według autora „szmal jest też fundamentem sojuszu między kapitałem a Kościołem. (…) Frazes romantyczny wspiera narodowo-katolicki”. Z satysfakcją cytuje najwyraźniej szczególnie bliski jej duchowo fragment powieści: „O Boże wielki! – przecież Zygmunt mógł wybierać i przebierać, dziedziczył rekwizytornię polskiego etosu! Przechowywał rodzinne, może nawet plemienne pieczęcie pokoleń, które dzisiaj wyglądały sensownie jedynie w języku i twardniały na karku niczym garb powinności Polaka, syna człowieka. Bóg – Honor – Ojczyzna, Wiara – Patriotyzm – Rodzina, Tradycja – Katolicyzm – Historia. (…) Zawsze przecież może odwołać się do tego języka, wypełnić gardło retoryką i mówić aż do zadławienia: ‚wierzę w Boga Ojca’, ‚w grzechów odpuszczenie’, ‚jestem Polakiem’, ‚kocham Ojczyznę, Rodzinę i Matkę Boską'”. Tu pojawia się „wyrazisty” komentarz autorski M. Janion: „Tymi pięknymi triadami można rzeczywiście się zadusić”. Wkrótce potem Janion cytuje szczególnie bluźniercze zestawienie M. Sienkiewicza: „Obcy i swoi, Europa i Polska, Tradycja, Bóg, honor, zgnilizna”.

Wśród najskrajniejszych ataków na Kościół katolicki w Polsce publikowanych na łamach „Wyborczej” można było znaleźć żałosne brechty antykatolickiej fanatyczki, „badaczki” z Żydowskiego Instytutu Historycznego Anny Całej. Już w 1990 r. Cała popisała się na łamach „Wyborczej” (nr 112 z 1990 r.) szczególnie jadowitym atakiem na rzekomy „antysemityzm” i „faszyzm” części duchowieństwa katolickiego w Polsce. Po wymienieniu niewiele mających wspólnego ze sobą przypadków zdewastowania grobów na wolskim cmentarzu prawosławnym, napaści na afrykańskich studentów we Wrocławiu, pogróżek pod adresem organizatorów Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie Cała zarzuciła części duchowieństwa katolickiego rzekome wspieranie tego typu działań (!!!), stwierdzając m.in.: „Szczególnie godne ubolewania jest poparcie części kleru katolickiego dla takich akcji oraz jego zaangażowanie się w działalność polityczną organizacji endeckich i neofaszystowskich”. Z tekstem Całej był zmuszony polemizować nawet współpracownik „Gazety Wyborczej” Jarosław Lindenberg: „Ciekaw jestem – gdzie Autorka spotkała księży (a może także biskupów?), popierających używanie przemocy wobec mniejszości narodowych, czy też zaangażowanych w działalność polityczną organizacji neofaszystowskich?”. Lindenberg skrytykował występującą u Całej obsesję budzenia atmosfery spisków i podejrzliwości wobec Kościoła katolickiego. Fanatyczka Cała nadal grasuje. W ostatnim półroczu kilkakrotnie pisałem w „Naszym Dzienniku” o nowych fałszach Całej, m.in. o oszczerczym zniesławieniu przez nią przeszłości słynnej pisarki katolickiej Zofii Kossak i o wyssanych przez nią z palca historiach o ponad 200 Żydach, którzy padli ofiarą rzekomo ponad 150 polskich pogromów w latach 1935-1937.

Inne nierzetelne metody „Wyborczej”

Specjalną rolę w podważaniu znaczenia Kościoła katolickiego odgrywają w „Gazecie Wyborczej” listy czytelników, które odpowiednio wyselekcjonowane niejednokrotnie służą do atakowania Kościoła bez żadnych zahamowań. Typowy pod tym względem był „list czytelniczki” publikowany w „Wyborczej” (nr 2002 z 1993 r.) po wygłoszonej przez Prymasa Polski homilii na Jasnej Górze 26 sierpnia 1993 r., w której znalazły się krytyczne uwagi na temat homoseksualizmu. „List czytelniczki” wyrażał zgorszenie „agresywną, jątrzącą, wywołującą gorycz” homilią Prymasa. Znalazło się też w niej swoiste ostrzeżenie – „proroctwo”, że po takich homiliach w przyszłym roku połowa pielgrzymów obecnych w 1993 roku nie przybędzie na święto Matki Bożej (por. uwagi K. Czuby w książce „Media i władza”, Warszawa 1994, s. 29-30).

W „Niedzieli” z 29 stycznia 1995 r. zwrócono uwagę na inną „specjalność” „Gazety Wyborczej”, to jest atakowanie w niej Kościoła katolickiego za pomocą „bijących” tytułów: „Kościół przyznaje się do winy”, „Arcybiskup nie chce modlitwy” etc. Ta metoda jest bardzo konsekwentnie stosowana. Na przykład w „Gazecie Wyborczej” z 14 sierpnia 1995 r. użyto tytułu „Badania OBOP: w obronie krzyża i wolnej miłości”. Zestawiono dwa jakże różne fakty: to, że 93 proc. ankietowanych potępia znieważanie symboli religijnych, i to, że 61 proc. ankietowanych nie potępia współżycia seksualnego bez ślubu. Warto przypomnieć, co ksiądz Waldemar Kulbat pisał w „Naszym Dzienniku” z 15 stycznia 2004 r. na temat manipulowania sondażami przez „Gazetę Wyborczą”. Według ks. Kulbata „(…) ‚Gazeta Wyborcza’ pisze w jednej z relacji o ‚Kościele w dołku’ (1995, nr 176). Realizując sondaż, usiłuje się tam porównywać kilka instytucji zupełnie ze sobą nieporównywalnych, np. Polskie Radio, wojsko, TVP, urząd Rzecznika Praw Obywatelskich, policję, NIK, Kościół, Rząd, Sejm, urząd prezydenta. ‚Dlaczego więc przeprowadza się w sposób tak niekompetentny, nieprofesjonalny i kompromitujący w świetle naukowych zasad sondaże?’ – pyta autor [tj. socjolog profesor Ryszard Dyoniziak – J.R.N.]. ‚Chociaż aprobata dla Sejmu spadła w wyższym stopniu niż aprobata dla Kościoła – w tytule napisano ‚Kościół w dołku’, a nie ‚Sejm w dołku’. Ta selektywna informacja ma nastawić widocznie czytelnika niekorzystnie wobec Kościoła katolickiego, podano ją więc w tytule dużymi literami. Natomiast informacja o dużym spadku aprobaty dla Sejmu, Senatu, NIK-u i rzecznika praw obywatelskich – podana została małymi literkami i cyframi”.

Inną metodę antykościelnych manipulacji „Gazety Wyborczej” opisała znana publicystka katolicka Ewa Polak-Pałkiewicz na łamach renomowanej krakowskiej „Arki” (nr 47 z 1993 r.). Ewa Polak-Pałkiewicz zajęła się tam teorią i praktyką narzekania na Papieża Polaka w Polsce, w tym stosowaniem różnych zabiegów socjotechnicznych, mających wyraźnie na celu podważanie autorytetu Jana Pawła II. Ewa Polak-Pałkiewicz pisała: „Oto ilekroć w ‚Gazecie Wyborczej’ pojawia się twarz Jana Pawła II, to jest to twarz śmiertelnie zmęczona lub zdesperowana. Ma ona sugerować, że Papież ‚przegrał’. Papież krzyczący ma zaś uosabiać frustrację człowieka, którego działalność rozmywa się z oczekiwaniami niegdysiejszych jego fanów” (por. komentarz K. Czuby w książce „Media i władza”, Warszawa 1994, s. 26-28).

Wśród najskrajniejszych przejawów antykościelnych manipulacji „Gazety Wyborczej” należy wymienić jej osławioną akcję z plakatami godzącymi w obraz duchownych katolickich. Przypomnę, jak opisała tę wielce nierzetelną akcję znana autorka katolicka (naukowiec i była senator) profesor Krystyna Czuba w książce „Media i władza” (op. cit., s. 78): „Metodą manipulacji jest mówienie o Kościele tak, aby tendencyjność i stronniczość miały pozory obiektywizmu. Ostatnio jednak nawet pozory przyzwoitości przestały być ważne. Na przełomie czerwca ‚Gazeta Wyborcza’ weszła do ośmiu polskich miast z akcją plakatową. (…) Jeden z plakatów przedstawia grupę księży ‚nieudaczników’ walczących w przeciąganiu liny z młodymi ludźmi w czerwonych krawatach. Drugi – przedstawia pranie wiszące na sznurku, obok policyjnego munduru wiszą sutanna i biret. Wszystko to wymaga prania. I napis: ‚my jesteśmy czyści’ – ‚Gazeta Wyborcza’. Katolicy wystąpili z licznymi protestami. Domagano się usunięcia plakatów, które firmowała ‚Gazeta Wyborcza’ – organ Unii Wolności. Efekt protestów żaden. Zareagowała lokalna ‚Gazeta Wyborcza’ w Poznaniu. W odpowiedzi na protest ks. arcybp. Jerzego Stroby ‚Gazeta’ przyznała Arcybiskupowi ‚pyrę tygodnia’ (…)”.

Zafałszowywanie historii chrześcijaństwa i Kościoła

Redaktorzy „Wyborczej” nie mieli żadnych skrupułów w działalności zmierzającej do ordynarnego zafałszowywania obrazu dziejów chrześcijaństwa, od samych jego początków. Szczególnie jaskrawym tego przykładem było nagłośnienie na łamach „Wyborczej” w setkach tysięcy egzemplarzy apokryficznej tzw. Ewangelii Judasza, zafałszowującej obraz ostatnich dni Chrystusa i wybielającej postać arcyzdrajcy Judasza. Uwiarygodnianie przez „Wyborczą” wspomnianego apokryfu służyło tworzeniu świadomego zamętu wokół spraw najistotniejszych dla ludzi wierzących. Jeszcze na 11 dni przed publikacją w „Wyborczej” pełnego tekstu apokryfu, fałszywie zwanego Ewangelią Judasza, na łamach „Wyborczej” ukazały się teksty próbujące maksymalnie uwiarygodnić wspomniany apokryf. 7 kwietnia 2006 r. na pierwszej kolumnie „Gazety Wyborczej” ukazał się tekst Katarzyny Wiśniewskiej, zafałszowujący znane z Nowego Testamentu dzieje pt. „Judasz nie był zdrajcą. Jezus go wyznaczył”. Według Wiśniewskiej, „Judasz nie zdradził Jezusa, lecz działał na Jego życzenie w ramach planu zbawienia – takie rewelacje przynosi tzw. Ewangelia Judasza, którą wczoraj poznał cały świat. (…) Przesłanie może szokować – bo oto Judasz nie jest zdrajcą, ale bohaterem wybranym przez Jezusa”. Również na drugiej kolumnie tego samego numeru „Wyborczej” można było znaleźć uwiarygodniający rzekomą Ewangelię Judasza tekst K. Wiśniewskiej (napisany razem z M. Gadzińskim) pt. „Ewangelia Judasza. Był wykonawcą boskiego planu, zaufanym Jezusa”. Żeby było zabawniej, zamieszczonemu na pierwszej kolumnie „GW” tekstowi K. Wiśniewskiej reklamującej apokryf towarzyszył także na pierwszej kolumnie „GW” inny kłamliwy tekst tejże autorki – jej złowieszczy atak na Radio Maryja pt. „Stop Radiu Maryja!”.

Manipulacje „Wyborczej” dosadnie obnażyła Zuzanna Rajska w tekście „Judasz – patron ‚Wyborczej'” („Nasz Dziennik” z 11 kwietnia 2006 r.). Z bardzo ostrą krytyką zachowania „Wyborczej” w sprawie apokryfu Judasza wystąpił naczelny redaktor „Christianitas” Paweł Milcarek. W tekście „Za trzydzieści srebrników” („Newsweek” z 23 kwietnia 2006 r.) Milcarek powołał się na długą listę błędów tekstu „Wyborczej” o Judaszu, wyliczonych przez ks. prof. Marka Starowieyskiego w telewizyjnym programie „Warto rozmawiać”. Jak pisał Milcarek: „Obecni w studiu redaktorzy tej gazety [„Wyborczej” – J.R.N.] czerwienili się ze wstydu, ale bronili pomysłu masowego udostępnienia polskiemu czytelnikowi zawiłego tekstu starożytnych heretyków, Jan Turnau sformułował nawet karkołomną tezę, że dzięki zetknięciu się z Ewangelią Judasza setki tysięcy Polaków sięgną do prawdziwych czterech Ewangelistów. Hm, wstąpił do piekieł, po drodze mu było… Trudno przecież uznać fantazyjne fałsze za naturalną drogę do poznania prawdy”.

Antykatolickie zafałszowania ks. S. Musiała w „Wyborczej”

Ksiądz Stanisław Musiał znany był z wielu jednostronnych tekstów, jaskrawo sprzecznych ze stanowiskiem Kościoła w sprawach stosunków między chrześcijanami a Żydami. Był nawet z tego powodu nazywany przez Prymasa Polski Józefa Glempa „przedstawicielem opcji żydowskiej”. Skrajna jednostronność jego wystąpień publicznych, prowokujących niepotrzebne spory, spowodowała przysłanie mu przez kościelnych zwierzchników zakazu „wypowiadania się w sprawie krzyży oświęcimskich i tematów pokrewnych”. Bez żenady łamał ten zakaz, a więc dyscyplinę kościelną, i nawet wyraźnie dworował sobie z niego, stwierdzając: „Nie bez pewnej ‚jezuickiej przewrotności’ uważam, że zakaz dotyczy chyba tylko nowych sądów – mogę natomiast chyba mówić, jakie stanowiska zajmowałem wcześniej”. Szczególnie drastycznym przykładem złamania przez ks. Musiała kościelnych zakazów był pełen godzących w Kościół katolicki zafałszowań wywiad z nim w „Gazecie Wyborczej” z 9-10 stycznia 1999 r., przeprowadzony przez dwóch redaktorów „Tygodnika Powszechnego”: Witolda Beresia i Krzysztofa Burnetkę (por. szerzej moją krytykę tego wywiadu w katolickiej „Niedzieli” z 24 stycznia 1999 r.).

W wywiadzie dla „Wyborczej” ks. Musiał opublikował wypowiedzi skrajnie niesprawiedliwe wobec chrześcijaństwa i Kościoła, oskarżając chrześcijaństwo o rzekome ogromne winy wobec Żydów i świadomie przemilczając liczne przykłady przychylnych ustosunkowań do Żydów. Weźmy choćby taki zwrot ks. Musiała: „Na chrześcijanach ciąży grzech wielowiekowego antysemityzmu religijnego”. Ksiądz Musiał całkowicie pominął wszystkie fakty jaskrawo przeczące tej ryzykownej tezie. Choćby to, że przeważająca część Papieży odnosiła się do Żydów z tolerancją, a wielokroć i z sympatią, zapewniając im stabilną ochronę. Wiedzieli o tym i pisali wybitni historycy żydowscy, tacy jak największy historyk żydowski XIX w. Hersz Graetz (kilkutomowa „Historia Żydów”), żyjący w Polsce żydowscy historycy: Hilary Nussbaum (kilkutomowa „Historia Żydów w Polsce”) czy Meier Bałaban, współcześni historycy żydowscy, rabini Marc Saperstein, Solomon Rapaport i inni. Gdyby ks. Musiał zdołał przeczytać ich teksty, to dowiedziałby się, że nieprzypadkowo z całej Europy Zachodniej tylko w Rzymie, pod opieką Papieży, utrzymywała się wciąż przez stulecia nienaruszona społeczność żydowska.

Skrajnemu zdeformowaniu uległa w wypowiedziach ks. Musiała nawet postać Piusa XI. Nikt z przywódców świata zachodniego nie zdobył się przed wrześniem 1939 r. na równie mocne jak ten Papież potępienie nazizmu i jego rasistowskiej ideologii. Nawet temu Ojcu Świętemu ks. Musiał fałszywie zarzucił, że wypowiedział się jakoby tylko „na temat rasizmu, ale to nie to samo, co antysemityzm”. Przypomnijmy więc wobec ignorancji ks. Musiała i redaktorów „Wyborczej”, którzy wydrukowali jego tekst, że Pius XI już w 1928 r. jednoznacznie potępił antysemityzm. Dekret Świętego Oficjum przypominał wówczas, że Stolica Apostolska także wcześniej brała w obronę Żydów, występując przeciw „niesprawiedliwemu ich poniewieraniu”, a Papież tak jak „potępia wszelką nienawiść i wrogość między narodami, tak potępia szczególnie nienawiść przeciwko niegdyś przez Boga wybranemu narodowi, ową nienawiść, która teraz zwyczajnie nazywana jest ‚antysemityzmem'” (cyt. za „Kościół, katolicy i narodowy socjalizm”, praca zbiorowa, Warszawa 1983, s. 73). Szkoda, że z tym jakże jednoznacznym tekstem nie zapoznał się ignorant ks. S. Musiał i nagłaśniający go podobni ignoranci z „Wyborczej”.

Skrajnie niesprawiedliwe były również pochopne negatywne uogólnienia ks. Musiała na temat stosunku Piusa XII do Żydów. W czasopismach katolickich niejednokrotnie pisano o znaczeniu pomocy tego Papieża dla Żydów, cytując jakże przychylne sądy na ten temat ze strony takich znanych postaci żydowskich, jak choćby premier Izraela Golda Meir. Można tylko żałować, że ks. Musiał, a wraz z nim „Wyborcza”, zamiast przytaczać prawdziwe fakty, woleli w odniesieniu do Piusa XII sięgać po zafałszowane oszczercze twierdzenia z arsenału wrogów Kościoła i chrześcijaństwa, po części ze strony szczególnie nienawidzących Piusa XII komunistów.

Ksiądz Musiał, a z nim „Wyborcza”, z grubej rury atakował te środowiska kościelne, które zamiast mówić o antysemityzmie, mówiły o antyjudaizmie chrześcijańskim. Zdaniem ks. Musiała, „zmiana tej terminologii jest bardzo groźna. To ucieczka przed odpowiedzialnością”. Przypomnę więc, że w Polsce zwrotu „antyjudaizm” zamiast „antysemityzm” zaczął używać tak bardzo zasłużony dla dialogu między chrześcijanami a Żydami arcybiskup Henryk Muszyński. Robił to z bardzo przekonującym uzasadnieniem. Według ks. abp. Muszyńskiego, „antysemityzm spotykany w Polsce nie miał nigdy korzeni rasowych, a wyrastał z podłoża religijnego, gospodarczego i społecznego, i dlatego ja osobiście wolę go nazywać antyjudaizmem, właśnie w odróżnieniu od antysemityzmu rasistowskiego” (por. abp H. Muszyński: Żydzi jako problem chrześcijański, „Więź” 1989, nr 1, s. 7-8). Ksiądz Musiał oczywiście wiedział lepiej niż abp Muszyński i piętnował zmianę terminologii jako „bardzo groźną”.

Ksiądz biskup Adam Lepa pisał już 12 czerwca 1994 r. o „Gazecie Wyborczej” jako jednym z dwóch (obok telewizji publicznej) „najpotężniejszych ośrodków antyewangelizacyjnych w Polsce”, wykreowanych w ciągu pięciu lat, od 1989 r., w Polsce. Ja sięgnąłbym do następującego porównania. Jeśliby ktoś po stu latach zasiadł do napisania historii Kościoła katolickiego w Polsce po 1989 r. tylko w oparciu o roczniki „Gazety Wyborczej”, to stworzyłby obraz niezwykle czarny i ponury. Na taki właśnie obraz „sumiennie” zapracowali rozliczni dziennikarze „GW” z jej naczelnym na czele, wspierający ich gościnnie różni „pożyteczni idioci” z kręgów duchowieństwa, którzy wspierali tak wrogą Kościołowi gazetę swoimi piórami i nazwiskami.

prof. Jerzy Robert Nowak

Medialni deprawatorzy

Każdy z nas jest użytkownikiem mediów. Korzystamy przecież z prasy, radia i telewizji, a coraz częściej także z internetu. Lecz czy zawsze dbamy o to, by korzystać z nich rozważnie, tak by nie wpaść w sidła deprawatorów?

W dzisiejszym świecie prasa, a zwłaszcza media elektroniczne dają możliwość szybkiego dotarcia do dużego grona odbiorców przy zaangażowaniu stosunkowo niskich kosztów, dlatego też pokusa wykorzystania mass mediów jako tuby propagandowej jest dla wielu manipulatorów bardzo duża. Jak mówi znany medioznawca ks. bp Adam Lepa: „Gdy społeczeństwo jest w szoku mediów, można z nim robić wszystko”. Faktyczną władzę ma dziś ten, kto ma dostęp do mediów, a kto go nie ma, po prostu nie liczy się w życiu publicznym. Najpotężniejszym medium, bezsprzecznie dominującym we współczesnym systemie komunikowania, jest telewizja. W przeciwieństwie do słowa obraz telewizyjny działa bezpośrednio na wyobraźnię i uczucia, nie absorbując zbytnio intelektu. Dlatego też telewizja jest najbardziej istotnym medium wykorzystywanym do organizowania i ukierunkowywania społecznej aktywności czy też jej niwelowania oraz usypiania społeczeństwa. Przekaz telewizyjny może być nadawany przez całą dobę, 7 dni w tygodniu, i to wprost do mieszkań odbiorców, co sprawia, że widza nieustannie można stymulować odpowiednimi treściami. W latach 50. XX w. nastąpiła nobilitacja telewizora do roli najważniejszego urządzenia w domu, a z czasem stał się on uprzywilejowanym domownikiem organizującym innym czas, będącym nie tylko głównym źródłem informacji o rzeczywistości, ale wręcz „autorytetem” mówiącym, jak żyć.

W Polsce, podobnie jak w innych państwach rozwiniętych, niemal we wszystkich domach znajduje się telewizor. Przy czym 30 proc. gospodarstw domowych posiada dwa odbiorniki, a 9 proc. trzy lub więcej. Tak więc coraz częściej się zdarza, że członkowie rodziny nie spotykają się już nawet przed telewizorem, lecz zamykają się we własnych pokojach, by tam spotkać się ze swoimi ulubionymi telewizyjnymi bohaterami. Dochodzimy tutaj do smutnej konstatacji, iż niejednokrotnie łatwiej jest zainteresować się problemami bohaterów któregoś z talk-show czy serialu, niż szczerze porozmawiać z własnym dzieckiem czy współmałżonkiem.

Ponadto dłuższe obcowanie z takimi programami zmienia nasze postrzeganie świata i człowieka, co niestety powoduje zobojętnienie na sprawy bliskich nam osób czy mylenie świata rzeczywistego z fikcyjnym. Problem ten pogłębiają właściciele stacji telewizyjnych, którzy starają się o to, aby widz jak najdłużej pozostawał przed odbiornikiem. Statystyczny Polak codziennie spędza przed telewizorem ponad 4 godziny, przy czym w okresie świąt czas ten przekracza 5 godzin. Dla ponad połowy naszych rodaków oglądanie telewizji jest ulubioną formą spędzania wolnego czasu. Godziny poświęcone telewizji uszczuplają ilość czasu poświęcanego członkom rodziny, nauce czy też aktywnemu wypoczynkowi. Należy także zaznaczyć, że według przeprowadzanych badań ok. 80 proc. Polaków swoją wiedzę o świecie buduje na przekazach telewizyjnych, które są dla nich głównym źródłem informacji, opinii i sądów na temat otaczającej ich rzeczywistości. Badania dowodzą też, iż już prawie 20 proc. widzów jest uzależnionych od oglądania telewizji. Czują się źle, nieswojo i czegoś im brakuje, gdy nie jest on włączony. Jak zauważa ks. bp Adam Lepa: „Telewizja działa groźniej niż narkotyk, ponieważ jej zniewalający wpływ nie rzuca się w oczy, zdobywa odbiorcę długoterminowo, a przy tym nie opracowano jeszcze skutecznej kuracji odwykowej. Dlatego kto ma w swoich rękach telewizję, ten dysponuje największą siłą rażenia w dziedzinie idei, wartości, poglądów i ocen”. Należy przypomnieć, że telewizja powinna realizować też funkcję wychowawczą. Lecz pogoń za zyskiem powoduje, iż coraz częściej dominują najbardziej prymitywne, demoralizujące treści. Nadawcy, nie zważając na protesty, sugerują, że dobry jest ten program, który ściąga przed ekrany więcej widzów. Utrzymuje się więc zainteresowanie widza, wykorzystując w tym celu sceny przemocy i pornografię. A treści te czynią spustoszenie nie tylko w psychice dzieci i młodzieży, ale i dorosłych.

Niestety nie lepiej prezentuje się kondycja prasy, o czym świadczą już nawet same witryny kiosków z brukowcami ociekającymi krwią i podobnie jak w przypadku telewizji – pornografią. Można wręcz stwierdzić, że mamy do czynienia z zaplanowanym i systemowym działaniem, którego celem jest doprowadzenie do zmiany systemu wartości Polaków. Usilnie dąży się do zaszczepienia laickich wzorów życia, całkowicie sprzecznych z nauką Kościoła katolickiego. Ma też nastąpić eliminacja ocen moralnych z dyskursu publicznego.

Przemoc

Badania pokazują, że przemoc jest obecna w większości telewizyjnych programów. W Stanach Zjednoczonych szacuje się, iż przed osiągnięciem pełnoletności młody człowiek jest świadkiem 200 tys. aktów przemocy na ekranie. Badania wskazują też dobitnie, że dzieci, które oglądają telewizję dłużej niż godzinę dziennie, wyrastają na agresywnych dorosłych, gdyż pod wpływem telewizyjnej przemocy dochodzi u nich do ograniczenia empatii, zobojętnienia na cierpienie innych, co sprzyja aktom przemocy. A niekiedy staje się przyczyną morderstw popełnianych przez nieletnich. Kilka lat temu niespełna dwudziestoletni Mariusz z Pruszkowa po zamordowaniu matki przyznał: „Kiedy zabijałem, w uszach grała mi muzyka z ‚Urodzonych morderców'”. Trzeba tutaj zaznaczyć, że od brutalnych filmów można się uzależnić, a w miarę narastania uzależnienia ulega zaburzeniu sposób postrzegania wartości, co niejednokrotnie prowadzi do zwyrodniałych zachowań. W telewizjach normalność staje się niepopularna, a do roli bohatera urasta Hannibal Lecter, seryjny morderca i kanibal, o którego losach filmy, według Bogusława Chraboty z Polsatu, stanowią „łakomy kąsek dla nadawców”. Zaistnieć na szklanym ekranie może bez problemu zatem ten, kto zabił, zgwałcił czy dokonał spektakularnego napadu. To takich ludzi uczynił bohaterami swojego cyklu „Cela nr” Edward Miszczak z TVN. W tym programie zagościła Monika Szymańska skazana na dożywocie za kierowanie okrutnym mordem na maturzyście Tomku Jaworskim, Eugeniusz Mazur, morderca czteroosobowej rodziny, czy młody chłopak, który zakatował siekierą swoich rodziców. Obecnie TVN tuż po godz. 17.00 emituje program „Sędzia Anna Maria Wesołowska”, którego akcja rozgrywa się na sali sądowej. Jest on oznaczony jako dostępny dla osób od lat 12 i ma podobno cel edukacyjny. Lecz nawet KRRiT zwróciła uwagę nadawcy na szkodliwość emisji tego programu w chronionym paśmie czasowym, gdyż niejednokrotnie ze szczegółami omawia się w nim brutalne przestępstwa. W opublikowanym w marcu tego roku sprawozdaniu KRRiT telewizja TVN figuruje jako stacja, która najczęściej łamie art. 18 ustawy o radiofonii i telewizji mówiący, że: „1. Audycje nie mogą propagować działań sprzecznych z prawem, z polską racją stanu oraz postaw i poglądów sprzecznych z moralnością i dobrem społecznym. 2. Audycje powinny szanować uczucia religijne odbiorców, a zwłaszcza respektować chrześcijański system wartości. 3. Audycje, które mogą zagrażać psychicznemu, uczuciowemu lub fizycznemu rozwojowi dzieci i młodzieży, nie mogą być rozpowszechniane między godziną 6 rano a godziną 23”. Zakwestionowane treści, oprócz wymienionego programu, znalazły się jeszcze w serialu fabularno-dokumentalnym „W11- Wydział Śledczy”, magazynie „Uwaga” i „Rozmowach w toku”.

Wynaturzenia obyczajowe

W programach telewizyjnych oprócz przemocy mamy też sporą ilość treści nieobyczajnych, zwłaszcza w Polsacie i TVN. Przypomnijmy, że to właśnie telewizja TVN emitowała polską wersję „Big Brothera”, który zachęcał uczestników do ekshibicjonizmu, a widzów do podglądactwa. Kamery pokazywały ze szczególnie wzmożoną uwagą to, co się dzieje w łazience i sypialni. Publiczne obnażanie się czy nawet przypadkowy kontakt intymny pozwalały uczestnikom zainteresować realizatora, co w ich mniemaniu dawało im większą szansę na dłuższe pozostanie w programie i zdobycie nagrody. Widzowie zaś otrzymywali sygnał, że można instrumentalnie traktować ciało własne i innych osób, by zdobyć sławę. Lecz przecież ta sława wynikała nie z zaprezentowanej wiedzy czy umiejętności, lecz nagich pośladków. Wyzbycie się własnej godności, zgoda na upodlenie miała więc być drogą do naśladowania.

Pomimo zapewnień Mariusza Waltera i Jana Wejcherta, że nie będą dążyć do uruchomienia kanału pornograficznego, który dałby im duże zyski, na antenie stacji z rodziny TVN nigdy nie brakowało programów ze sprzedajnym seksem w stylu „Turbo Erotyk” czy „Seks inspektorzy”. Kamery tej stacji filmowały też w 2000 r. „wyczyny” niejakiej pani Houston zaproszonej do Polski przez jedną z firm pornograficznych. No cóż, jak zapewnia w jednym z wywiadów Piotr Walter, obecny prezes TVN: „Nie mam problemu z Big Brotherem. (…) Mnie od początku uczono, że misją telewizji komercyjnej jest zarabianie”, a jego ojciec Mariusz Walter dodaje: „Big Brother musi zarobić na Fakty, Wiśniewski musi zarobić na rozwój kolejnych mniej dochodowych kanałów, i tak dalej” („Przekrój”, nr 47/2001, „Businessman Magazine”, nr 6/2004, s. 49). Idąc więc tym tropem, można dojść do przerażającego wniosku, iż nieobyczajne programy muszą być emitowane, gdyż trzeba zarobić chociażby na powstający kanał religijny TVN, który, jak zakładają specjaliści, będzie niedochodowy.

Lecz niestety, nawet w środku dnia TVN, jak zauważa KRRiT, emituje programy przedstawiające „wypaczone formy współżycia społecznego (…), w których na co dzień dominuje przemoc i pozbawiony głębszych uczuć seks”. Skandal to chleb powszedni dla Ewy Drzyzgi prowadzącej talk-show „Rozmowy w toku”. W marcu 2004 r. wyemitowano odcinek z wypowiedziami nie tylko producenta filmów porno, ale i młodych ludzi w nich grających, i ich rodziców, którzy stwierdzili, że „praca ta jest jak każda inna”. Jedną z osób zaproszonych do studia TVN była Weronika, która – gdy tylko skończyła 18 lat – za namową matki zaczęła brać udział w filmach pornograficznych. Pani Drzyzga wyraźnie pochwala ten wybór, gdyż stwierdza: „Można podziwiać mamę Weroniki, że odkryła talent córki, która ma predyspozycje do tego zawodu”. Znajduje też na widowni kobietę mającą córkę, która postąpiłaby podobnie. Zresztą widownia jest tak starannie dobrana, że praktycznie wszyscy się z sobą zgadzają nawet wówczas, gdy w dalszej części programu jedna z pań sprzedająca swoje ciało przed kamerą mówi, iż wciągnie w ten proceder własną córkę, jak tylko dorośnie. Czy gdy padają przerażające stwierdzenia porno gwiazdek, że pokażą filmy ze swoim udziałem swoim dzieciom, gdyż nie ma się czego wstydzić. Emitując tego typu programy, potęguje się zyski przemysłu pornograficznego, którego roczne obroty w Polsce szacowane są na 120 mln zł, a w USA przynosi on rocznie 14 mld dolarów. Przecież nie jest tajemnicą, że ludzi występujących w tego typu filmach niejednokrotnie przymusza się do tego procederu i traktuje się jak mięso armatnie, które ma przynieść pieniądze. O systemie „szkolenia aktorek” jeden z producentów w filmowym dokumencie zaprezentowanym przez telewizję Planete mówił: „Zmuszamy je do posłuszeństwa i łamiemy ich wolę. Rzucamy je na ziemię i tak długo tłamsimy, aż nie mają już własnego zdania”. Dlaczego więc przyzwala się na tę współczesną formę niewolnictwa, a na dodatek zachwala ją i tego typu programy emituje się nie późną nocą, lecz w porze obiadowej, kiedy to rodzice pozostający jeszcze w pracy zapewne nawet nie przypuszczają, na co w telewizji TVN mogą trafić ich pociechy. Jesienią 2004 r. w tymże programie promowano domy publiczne. Wówczas to Ewa Drzyzga rozmawiała z właścicielem, pracownikami i klientami takich „przybytków”. Dlaczego w tym programie nie przypomniano, że co roku wirusem HIV zaraża się 5 mln osób, a na AIDS zmarło na świecie już ponad 25 mln ludzi? Cyniczne słowa stręczyciela, iż dziewczyny muszą być na tyle zdrowe, żeby klient przeżył jeszcze kilka miesięcy i wrócił z pieniędzmi, nie wywołały u prowadzącej żadnej reakcji. Przecież przyzwalanie na tego typu działalność to już nie jest tylko kwestia takich czy innych poglądów, ale sprawa odpowiedzialności za ludzkie życie.

W „Rozmowach w toku” wybielano też „represjonowanych” przez nietolerancyjne społeczeństwo i przełożonych nauczycieli, którzy pisali książki pełne wulgaryzmów i pornografii, wystąpili w filmach pornograficznych czy też twierdzili, że w paleniu marihuany nie ma nic złego. Warto tutaj dodać, iż program ten pomimo pozorów spontaniczności jest jednak reżyserowany, a widzowie za udział w nim otrzymują wynagrodzenie, więc można przypuszczać, że wypowiadają się tak, by znowu ich zaproszono. Jak czytamy w jednej z relacji o kulisach programu: „Najlepiej bawią się pracownicy techniczni, którzy jednocześnie wykorzystywani są zamiast statystów jako publiczność. W trakcie prób, gdy nie ma kompletu publiczności, gospodyni programu zwraca się do nieistniejących osób. Zamiast nich na widowni porozkładane są kartki, na których wypisano nazwę roli, którą za kilka godzin odgrywać będzie zajmująca to miejsce osoba. Jest więc na papierze i harcerz, i harcerka, i lekarz,i psycholog, i mąż-transwestyta” („Gazeta Wyborcza w Krakowie”, 15.06.2000, s. 6).

Niestety nieobyczajne treści obecne są również w dużej ilości w telewizji Polsat, która już nie tylko w porze nocnej emituje tego typu treści w swoich poszczególnych stacjach, ale też uruchomiła kanał pornograficzny na własnej platformie cyfrowej.

Walka z Kościołem

W wymienionych powyżej stacjach powiela się też stale różnorodne zarzuty wobec Kościoła. W programie Ewy Drzyzgi goszczą więc ludzie, którzy zgodnym chórem opowiadają o nieobyczajności czy zachłanności duchownych, potwierdzając słowa prowadzącej, że księża nie są tak kryształowi, jak powszechnie sądzą wierni. Również w programie Kuby Wojewódzkiego nie brak drwin z katolicyzmu (tak było zarówno wtedy, gdy pracował w Polsacie, jak i teraz, gdy zarabia w TVN). W jednym z programów Wojewódzkiego Kazimiera Szczuka drwiła z modlitwy i niepełnosprawnej Magdy Buczek. Ale też w jego talk-show gościł lider satanistycznego zespołu „Vader” Piotr Wiwczarek, który snuł wywody o tym, jak to lekcje religii w szkołach ograniczają wolność dzieci. Z kolei w jednym z programów, w którym Wojewódzki przedstawiał się jako „twój gość niedzielny”, parodiując tym samym nazwę jednego z katolickich tygodników, zagrał zespół „Blade Loki”, którego klawiszowiec prezentował koszulkę z antykościelnym nadrukiem rozprowadzaną przez zwalczający Kościół tygodnik „Fakty i Mity”, a pozostali muzycy mieli na sobie koszulki z nazwami satanistycznych zespołów i takimi emblematami. Również w programach publicystycznych i informacyjnych stacji TVN niejednokrotnie atakowano Kościół. Jeden z tego typu materiałów ukazał się 11 stycznia ub.r. w magazynie reporterów „Uwaga” i zawierał nieprawdziwe informacje o księdzu z Białej Rawskiej, którego potem tłumnie bronili parafianie.

Warto się na koniec zastanowić, jak będzie wyglądał program mającego wystartować jesienią kanału religijnego TVN. Wydaje się, że na polu mediów omawiających sprawy wiary będzie to nie hit, ale kit.

Paweł Pasionek

Polska placówką światowego imperium

Australijczyk Rupert Murdoch, właściciel potężnego międzynarodowego koncernu News Corporation, kontroluje od czerwca ubiegłego roku Telewizję Puls. Jednak to dopiero początek inwazji, gdyż Murdoch obraca ogromnymi funduszami, które – gdy tylko zechce – pozwolą mu bez skrupułów podjąć walkę o kolejne polskie media.

Ubiegłoroczne obroty medialnego imperium Ruperta Murdocha wyniosły ponad 25 mld dolarów. O potędze jego firmy świadczy również liczba zatrudnionych przez niego osób przekraczająca 47 tysięcy. Nie należy też liczyć na taryfę ulgową, gdy przyjdzie do biznesowych negocjacji z powodu podeszłego wieku Murdocha. Jak mówią bowiem jego współpracownicy, pomimo 76 lat życia energii ma pod dostatkiem, a nadto od dziecka jest nieustępliwy.

W polskich mediach może dojść do dużych zmian z chwilą, gdy zagości u nas na dobre telewizja cyfrowa. Wówczas to siła koncernu News Corporation może doprowadzić do upodobnienia treści dostępnych w polskich mediach do tych, z których korzystają Australijczycy, Amerykanie, Francuzi czy Chińczycy.

Rupert Murdoch – Australijczyk z amerykańskim obywatelstwem, oprócz stacji telewizyjnych mających na każdym kontynencie wielomilionową widownię wydaje ok. 200 tytułów prasowych. Nie zaniedbał też inwestycji w rozgłośnie radiowe, a obecnie coraz odważniej wkracza w świat internetu. Rozległość miejsc, w których inwestuje, sprawia, że nad jego medialnym imperium nigdy nie zachodzi słońce. Corocznie ten medialny konglomerat przynosi obroty rzędu 25 mld dolarów. Sam apartament, z którego korzysta na Manhattanie, jest wart 44 mln dolarów, a jego osobisty majątek przekracza 7 mld dolarów, czyniąc go jednym z najbogatszych ludzi na świecie. Murdoch zajmuje też czołowe pozycje w rankingach nie tylko wśród najbogatszych, ale i najbardziej wpływowych ludzi świata.

Kariera medialna Murdocha zaczęła się w latach 50. XX w., kiedy to otrzymał w spadku po ojcu podupadającą lokalną australijską gazetę „The Adelaide News”. Wówczas dał się poznać jako człowiek potrafiący rozpoznać nowe trendy w mediach, wydając m.in. pierwszy w Australii magazyn telewizyjny. Wkrótce nie tylko zdołał opanować rodzinną Adelajdę, ale szybko rozszerzył działalność na cały kraj, zakładając już w 1963 r. ogólnokrajowy dziennik „The Australian”. Następnym jego krokiem był podbój innych kontynentów, który rozpoczął się pod koniec lat 60. ubiegłego wieku. W Wielkiej Brytanii udało mu się opanować 1/3 rynku prasy. Z biegiem czasu kupił nie tylko jedną z najstarszych gazet tego kraju „The Times”, ale i brukowiec „The Sun” oraz największy wówczas anglojęzyczny dziennik na świecie „The News of the World”. Chcąc maksymalizować zyski, zapełniał strony najniższego lotu plotkami i sensacją. Bez skrupułów wykorzystywał też najniższe ludzkie instynkty i systematycznie zamieszczał zdjęcia rozebranych modelek. Zszokowanym czytelnikom tłumaczył brak oporów w podawaniu tego typu treści względami ekonomicznymi, dodając, iż nie wstydzi się żadnej ze swoich gazet. Nie wahał się dokonywać masowych zwolnień, gdy tylko stwierdził, że potrzebna jest restrukturyzacja. Umocnił też swoją pozycję, wspierając Żelazną Damę – Margaret Thatcher.

Potężne zyski na Wyspach przynosi mu cyfrowa platforma telewizji satelitarnej Sky, która przez wiele lat miała monopol na transmisje rozgrywek Premiership. W tym roku koncern Murdocha wypuścił na rynek grę The Championship Gaming Series. Liga Championship Gaming Series ma zrzeszać elitę wirtualnej rozrywki i oprócz organizowanych zawodów ma mieć też swój oddzielny, 24-godzinny kanał telewizyjny. News Corporation potrafi pozyskać również tych, którzy nie lubią wydawać pieniędzy na przekaz medialny. Jako regułę wprowadził darmowy dostęp do swoich programów, a stacjom kablowym Murdoch wręcz płacił za zamieszczanie ich w ofercie (w większości przypadków jest odwrotnie).

News Corporation wkroczył również na rynek medialny Stanów Zjednoczonych, które stały się główną siedzibą koncernu. Pieniądze pozyskuje nie tylko z giełdy nowojorskiej, na której jest notowana, ale też z licznych mediów. Do niej należy dziennik „The New York Post” czy cała plejada kanałów telewizyjnych sieci Fox, które ciągle się rozrastają. W październiku bieżącego roku planowana jest np. inauguracja kanału zawierającego informacje finansowe Fox Business Network. Ostatnio udało się wreszcie Murdochowi kupić spółkę Dow Jones, wydawcę „The Wall Street Jurnal” (w Polsce tytuł ten występuje jako dodatek do „Dziennika” wydawnictwa Axel Springer).

Murdoch posiada także słynne studio filmowe 20th Century Fox. Produkowane przez niego seriale emitowane są na całym świecie, w tym również w Polsce, m.in. „Z Archiwum X”, „Ally McBeal”. Do niego należy też znana wszystkim kreskówka „The Simpsons” czy animowany film „Epoka Lodowcowa”.

Kolejnym potężnym rynkiem opanowanym przez News Corporation są Chiny. W końcu lat 80. XX w. kupił on tamtejszą gazetę „South China Morning Post”, a jego platforma cyfrowa Star TV ma w Państwie Środka ponad 40 mln abonentów, którzy oglądają tam chociażby stację Phoenix TV. Nie wahał się również zainwestować w koncern telekomunikacyjny China Netcom należący do chińskiego rządu.

W naszej części świata Murdoch inwestuje nie tylko we Włoszech i Niemczech, ale też w Gruzji, Turcji czy Bułgarii, gdzie nabył telewizję bTV i szybko uczynił z niej potentata, który dziś kontroluje ponad 65 proc. telewizyjnego rynku reklamy w tym państwie. Widać więc, że w zdobywaniu rynku Murdoch jest bezwzględny i działa bardzo szybko. Jego zasada działania polegająca na tym, aby nie dać poznać, na czym i jak bardzo mu zależy, jest stosowana w wielu krajach, obecnie również w Polsce. Takie postępowanie pozwala Murdochowi za stosunkowo niewielkie pieniądze kupić interesujące go firmy. Wyjątkowo nie lubi też płacić podatków, w związku z czym część jego spółek ma siedziby w rajach podatkowych, a kreatywna księgowość to podstawa działania ok. 800 jego firm.

Murdoch jest sprawnym menedżerem potrafiącym poruszać się w świecie polityki. Działając na tak dużą skalę i w tylu państwach, nauczył się dostosowywać do aktualnych okoliczności. Wielu początkowo sądziło, że jest konserwatystą i wspiera partie prawicowe. Lecz on sam mówi, iż jest „skrajnym liberałem”, chociaż w młodości miał skłonności do komunizmu, o czym może świadczyć popiersie Lenina na jego kominku. Komunistów zresztą rozumie nie najgorzej, gdyż wprowadzając do Chin portal społeczny MySpace, który zakupił w 2005 r. za 580 mln dolarów, nie wahał się na życzenie tamtejszych władz dostosować go do wymogów cenzury. Warto też wspomnieć, że jego syn w zarządzie China Netcom siedział obok syna ówczesnego prezydenta tego państwa Jang Zemina.

W Wielkiej Brytanii w latach 80. XX w. Murdoch uchodził za zatwardziałego thatcherystę, lecz gdy koniunktura polityczna się zmieniła, w latach 90. ubiegłego stulecia poparł Tony’ego Blaira z Partii Pracy. To jego ponoć w istotnych sprawach radził się były premier, który dodatkowo miał uzyskać konkretne wsparcie chociażby poprzez przychylne publikacje w brukowym „The Sun”. Wspólne interesy łączą Murdocha również z byłym premierem Włoch Silvio Berlusconim, a José Maria Aznar, były premier Hiszpanii, został w 2006 r. członkiem rady dyrektorów News Corporation i miał pomóc Murdochowi w podboju kolejnych krajów Ameryki Łacińskiej.

W Stanach Zjednoczonych Murdoch, korzystając z tego, że Fox News stała się najbardziej popularną stacją informacyjną, wspierał politykę prezydenta George’a Busha, a obecnie zwrócił się ku Hilary Clinton.

Badaniem możliwości inwestycyjnych Murdocha w Polsce zajął się w 1990 r. były minister obrony narodowej Radosław Sikorski. Pracował on wówczas dla spółki News International wydającej w Wielkiej Brytanii gazety News Corporation i organizował w Warszawie jej biuro. Również już wcześniej nadawał korespondencje dla mediów tego koncernu. Oficjalnie News Corporation na polskim rynku jest obecny od 1999 r., kiedy to przejął firmę Town and City zajmującą się reklamą zewnętrzną. Dzisiaj występuje ona pod nazwą News Outdoor Poland i jest częścią News Outdoor Group, która działa w państwach Europy Środkowowschodniej, dysponując wieloma billboardami w dużych miastach.

Także w Polsce Murdoch zabiega o dobry kontakt z ludźmi na szczytach władzy. W czerwcu bieżącego roku spotkał się nawet z prezydentem Lechem Kaczyńskim i premierem Jarosławem Kaczyńskim, jak się mówi nieoficjalnie, by zwiększyć swoje szanse na przydział nowych częstotliwości (Gazeta.pl 28.06.2007). Na początku bieżącego roku udało się zresztą Telewizji Puls zmienić koncesję ze społeczno-religijnej na uniwersalną. Ta zmiana pozwala emitować jedynie 16 proc. audycji społeczno-religijnych, a nie tak, jak miało być do tej pory – 70 proc. (choć de facto poprzedni dominujący udziałowiec Telewizji Puls, czyli Polsat, również nie tworzył stacji o charakterze religijnym). Obecnie Telewizja Puls szuka ludzi, kompletuje sprzęt i kupuje licencje na nowe programy, co wyraźnie wskazuje na to, że będzie się przymierzać do wyścigu z już istniejącymi stacjami komercyjnymi. Zarejestrowała także domenę internetową Foxpolska.pl, co może być przymiarką nawet do zmiany nazwy stacji. A zatem i tym razem franciszkanom nie uda się stworzyć bliskiej rodzinie telewizji religijnej.

Paweł Pasionek

(,,Nasz Dziennik”, nr 192 [2905], 18-19.08.2007 r.)