Pan Bóg jest sprawiedliwy

http://static.prsa.pl/images/9d0152ff-74c4-4b30-9fb3-7721e795c400.jpg

 

Mam wciąż w żywej pamięci kazanie ks. Szymona Bańki FSSPX o piekle i małej liczbie wybranych oraz opublikowany nieco później na łamach dwumiesięcznika „Zawsze Wierni” wykład św. Leonarda z Porto Maurizio pt. Najmniejsza liczba wybranych („Zawsze wierni” nr 1/2017 (188)).

Często rozmyślam o tym co zostało zawarte w tym kazaniu i wykładzie, szczególnie na Różańcu świętym.

Myślę wtedy o sobie, że mógłbym w ostatnim dniu ziemskiego życia upaść tak nisko i już się nie podnieść; ale również o moich bliźnich, szczególnie tych bliskich memu sercu, którym nie jesteśmy w stanie pomóc. Musimy żyć pogodzeni z myślą, że większość osób które znamy, trafi do piekła. Treść tego przesłania jest przerażająca. 1 dusza na 1000 będzie zbawiona wg obliczeń kardynała Gasparriego. Oczywiście to tylko ludzkie subiektywne obliczenia. Wiele świadectw z Pisma św., Tradycji i objawień prywatnych potwierdza tą pesymistyczną matematykę. Matka Boża w Fatimie powiedziała w 4 objawieniu:

Módlcie się, módlcie się bardzo i czyńcie pokutę za grzeszników. Tak wiele dusz trafia do piekła, ponieważ nie ma nikogo, kto by się za nie modlił i składał ofiary”.

Szczerze mówiąc przygnębia mnie ta prawda, ale nie wywołuje odruchu buntu wobec Pana Boga. Zaraz wyjaśnię dlaczego.

Zdaję sobie sprawę z tego, że musimy zachować zdrowy dystans do tego i nie ulegać pesymistycznym emocjom. Dużym błędem jest na pewno skupiać teraz uwagę na znanych nam osobach żyjących w ciężkich grzechach i użalać się nad nimi, zaniedbując przy tym własne nawrócenie. Najlepszą rzeczą jaką możemy zrobić dla naszych bliźnich, to w pierwszej kolejności nasza modlitwa i metanoia, czyli nawrócenie, pokuta, wewnętrzna przemiana. Może właśnie dlatego tak wiele dusz chwieje się w wierze i ulega słabościom, bo za mało modlimy się, za mało kochamy, za mało służymy, za słabo ufamy Bogu? Może nie szukamy woli Bożej tylko własnej i dlatego wiele naszych modlitw nie jest wysłuchanych?

Najbardziej przeraża mnie fakt, że nawet wielu gorliwych katolików jest na pewnej drodze ku katastrofie i to często w wyniku niewiedzy, naiwności, powszechnych słabości albo ignorancji. Najbliższy przykład jaki przychodzi mi na myśl to ruchy charyzmatyczne i sekciarskie wewnątrz Kościoła katolickiego. Czy wszyscy ci ludzie naprawdę są winni, że dali się zwieść i są w szponach złego ducha? Naprawdę nie trzeba szukać daleko, żeby przekonać się, że nie jesteśmy „święci” i że nawet w najlepszej wspólnocie, choćby i bardzo gorliwych tradycjonalistów, po dłuższym czasie, kiedy niektórym maski opadną, zaczniemy dostrzegać, że nie jesteśmy tacy „święci” na jakich wyglądaliśmy. Nie pomoże nam przynależność do żadnej katolickiej „elity”.

Czy można wreszcie winić wielu z nas katolików, że nie jesteśmy wszyscy tak samo maksymalnie gorliwi i wytrwali w walce duchowej i codziennej pracy nad sobą? Ilu jest tak naprawdę katolików autentycznie gorliwych, takich „szaleńców Bożych”? Nie myślcie sobie, że wyznacznikiem gorliwości chrześcijańskiej jest jedynie uczęszczanie na Mszę Trydencką i śpiewanie Godzinek na całe gardło, bo to może być tylko fasada! Tylko Bóg zna nasze nerki i serca (Ps 26,2). Dlaczego więc Pan Bóg pozwala na tak ogromne zwiedzenie, nawet szczerych katolików? Dlaczego tak niewielu katolików jest naprawdę gorliwych, tzn. ostro i skutecznie walczy z własnymi wadami; mimo wielu upadków chętnie się z nich podnosi; dba o dobre relacje z Bogiem i ludźmi?

Pogrążony w takich myślach, doznałem olśnienia. Przypomniały mi się słowa wiersza ks. Jana Twardowskiego pt. „Sprawiedliwość”:

Gdyby wszyscy mieli po cztery jabłka
gdyby wszyscy byli silni jak konie
gdyby wszyscy byli jednakowo bezbronni w miłości
gdyby każdy miał to samo
nikt nikomu nie byłby potrzebny

Dziękuję Ci że sprawiedliwość twoja jest nierównością
to co mam i to czego nie mam
nawet to czego nie mam komu dać
zawsze jest komuś potrzebne
jest noc żeby był dzień
ciemno żeby świeciła gwiazda
jest ostatnie spotkanie i rozłąka pierwsza
modlimy się bo inni się nie modlą
wierzymy bo inni nie wierzą
umieramy za tych co nie chcą umierać
kochamy bo innym serce wychłódło
list przybliża bo inny oddala
nierówni potrzebują siebie
im najłatwiej zrozumieć że każdy jest dla wszystkich
i odczytywać całość

Właśnie dlatego Pan Bóg pozwolił na tak nierówne szanse w osiągnięciu świętości i życia wiecznego, bo dzięki temu jesteśmy sobie bardziej potrzebni i możemy wzrastać w miłości! Potraktujmy więc to ważne przesłanie o małej liczbie wybranych, nie jako pretekst do narzekania lub usprawiedliwiania własnej nieczulicy, ale jako wyzwanie miłości bliźniego, które zawsze musimy zaczynać od własnego nawrócenia. Bez własnej przemiany moralnej, nie będziemy zdolni do moralnego podniesienia drugiego człowieka, a wręcz będziemy skłonni do krytykanctwa, nieudolnego pouczania i przy tym ranienia.

Prawda o piekle jest bardzo ważna i pożyteczna, a przemilczanie jej jest wręcz zbrodnią współczesnych kapłanów. My również nie możemy o tym nie mówić i nie słuchać. Niech żałują wszyscy ci, którzy nie czytali wykładu św. Leonarda opublikowanego w „Zawsze Wierni”, albo zdołowani przykrymi przykładami, nie doczytali do końca. Cierpliwość się opłaca. Morał końcowy jest pokrzepiający i optymistyczny. Nie będę zdradzał szczegółów, ale każdy kto przeczytał tekst do końca, musi ostatecznie przyznać z wielką ulgą, że Pan Bóg jest naprawdę dobry i sprawiedliwy. On do samego końca walczy o naszą duszę. Zawsze można zawrócić z błędnej drogi.

„Mówił Syjon: Pan mnie opuścił, Pan o mnie zapomniał. Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie. Oto wyryłem cię na obu dłoniach, twe mury są ustawicznie przede Mną” (Iz 49,14-16).

 

12.09.17 r.

Teofil