Lwów może być znowu polskim miastem

 

 

Wystarczyłby polityk, który Putina się nie boi i ma odwagę przeprowadzić Polskę i Ukrainę przez powyższe punkty. Niestety – rosyjski przywódca już się postarał, żeby takiego polityka z Polski się pozbyć Świetnie wie też, że ani Komorowski, ani Tusk, ani zaczesany w ząbek Sikorski nie zrobią nic, co będzie niewygodne dla Rosji. Nie oznacza to jednak, że jesteśmy bez szans. Wystarczy, że zmienimy władzę w Polsce. Wybory już niedługo. I może za kilka lat wcielenie prastarych polskich ziem do kraju stanie się jak najbar­dziej realne.

 

 „Jedna bomba ato­mowa i wrócimy znów do Lwowa, druga bomba, ale silna i wrócimy znów do Wilna”

– skandowały dzieci nie­zwykle popularną w la­tach PRL-u wyliczankę. Oczywiście – dzieci nie nauczyły się tego wierszyka w socjalistycznej szkole. Była to twórczość podwórkowa, wy­niesiona z przekonań wpajanych najmłod­szym Polakom w rodzinnych domach. Była też wyrazem tego, że społeczeństwo nie po­godziło się z V rozbiorem Polski, jaki dokonał się w Jałcie, w wyniku którego oderwano od niej 20 proc. terytorium a razem z nim dwa stare, historycznie polskie miasta – Wilno (Ostra Brama była wschodnią Częstochową) i Lwów. Nie jest prawdą, że przed wojną te dwa miasta były odpowiednio litewskie i ukraińskie. Przed wojną Wilno było piątym co do wielkości miastem Polski – Litwinów było w nim zaledwie 6 proc. Lwów – trzecim co do wielkości miastem Polski. Ponad połowę jego mieszkańców stanowili. Tamtejsze piłkarskie kluby sportowe osiągały sukcesy i bez transmisji telewizyjnych były znane w całym kraju. Również po wojnie nie wszyscy Polacy opuścili te miasta i nie wszyst­kie ślady polskości udało się w nich zniszczyć, chociaż włożono w to wiele wysiłku. Czy więc dziś przywrócenie ich Polsce jest czystą fan­tazją, niewykonalną operacją, która zostanie odebrana jako nacjonalizm? Przeciwnie. Jest to możliwe. Wymaga czasu a przede wszyst­kim mądrego rządu, dbającego o interesy Polski, a nie chodzącego jak obecny na pa­sku kanclerz Niemiec. I nie trzeba do tego żadnego konfliktu – skoro było możliwe po­kojowe zjednoczenie Niemiec i pokojowy rozpad Czechosłowacji, możliwy jest poko­jowy powrót tych ziem do Polski. Co więcej – sami Ukraińcy będą do tego dążyć.

 

Pięć kroków do odzyskania Lwowa

 

Jak to zrobić? Wystarczy znajomość politolo­gii i spełnienie kilku warunków. Zgodnie z tą nauką, aby dokonać aneksji jakiegoś teryto­rium, potrzebny jest punkt zaczepienia w po­staci własnej na nim mniejszości etnicznej. To pierwszy warunek W 2001 roku na Ukrainie mieszkało 144130 Polaków, czyli 0,3 proc. To za mało, żeby od razu przeprowadzić obywatelstwa i demonstrowania historycznej przynależności.

Drugim czynnikiem, o którym mówią po­litolodzy, jest konieczność występowania odpowiedniego klimatu politycznego – od­rodzenia ruchów narodowych i nacjonali­stycznych. Mamy z tym do czynienia w całej Europie i to w stopniu większym niż kiedy­kolwiek. Dla przykładu – Bawaria chce ode­rwania od Niemiec, Szkocja – niepodległości, w Grecji partia nacjonalistyczna weszła do parlamentu, w Polsce są środowiska doma­gające się autonomii Śląska. Co więcej, te ru­chy narodowe będą zyskiwać na znaczeniu, w miarę jak Europa będzie zbierać żniwo swojej nieroztropnej polityki emigracyjnej i koncepcji państwa opiekuńczego, budowa­nego pod egidą Unii Europejskiej. Oczywiście – trzeba brać pod uwagę, że na samej Ukra­inie również występują nacjonalistyczne na­stroje, wręcz patologicznie wrogie Polsce. Ale to akurat da się pokonać przy pomocy trze­ciego czynnika, który tam występuje – nieza­dowolenia społecznego. To niezadowolenie społeczne na terytoriach będących celem aneksji, jest konieczne do pokojowego jej przeprowadzenia. O tym, że ma ono miejsce na Ukrainie, nie trzeba nikogo przekonywać – od tygodni oglądamy obrazki protestują­cych na kijowskim Majdanie. Ludzie się bun­tują, bo mają dość biedy a tamtejszy rząd po latach obietnic, pokazał im środkowy palec. To idealny moment na ukierunkowanie ich sympatii na Polskę. Nie na Unię Europejską, tylko na Polskę i rząd powinien go wykorzy­stać. Niestety – zarówno prezydent Komo­rowski, jak i cały rząd robią wszystko jakby reprezentowali interesy Unii Europejskiej, Ukrainy, czy Niemiec ale na pewno nie Polski. Popełniają duży błąd, bo to społeczne niezadowolenie można wykorzystać do przeciągnięcia Lwowa do Polski.

Wystarczy wypełnić czwarty punkt, o którym mówią politolodzy i stworzyć zachętę ekono­miczną. W porównaniu z Ukrainą Polska jest krajem dostatnim. Ludzie, którzy wyszli na ulice na Ukrainie, upatrują dobrobytu w Unii Europejskiej. Chcą żyć jak Europejczycy. To szansa dla nas. Jeżeli bowiem Ukraina w po­staci własnego rządu nie chce im tego dać, dlaczego tego ma nie dać im Polska? Wy­starczy nowy, skrócony formularz karty Po­laka, obejmujący możliwość nauki i pracy w Polsce, pod warunkiem zamieszkiwania na byłych polskich ziemiach, których gra­nice wytyczymy, w sensie – wskazania, które ziemie uznajemy na polskie pod względem historycznym i posiadania przynależności etnicznej do polskiego narodu, deklarowa­nej w cenzusie. Tyle wystarczy, aby w ciągu kilku lat zamiast 03 proc. Polaków miesz­kało ich na Ukrainie 15 proc. Warto pamię­tać, że podobny „manewr” z powodzeniem przeprowadził król Władysław Jagiełło, który w zamian za przyjęcie wyznania katolickiego przyznawał przywileje wynikające z prawa magdeburskiego.

W dwie dekady spolonizował nie tylko Wilno i Litwę ałe Kijów i Lwów. To wymaga czasu, ale zapewni Polsce jedno – silną, uprzywi­lejowaną grupę na Ukrainie, której będący w trudnej sytuacji Ukraińcy, nieposiadający polskich przodków, będą po prostu zazdro­ścić. Tyle wystarczy.

Ostatni – piąty punkt zaanektowania ziem, to zorganizowanie plebiscytu. Gdyby Polska zrealizowała wszystkie cztery powyższe, ten piąty załatwią za nią sami Ukraińcy. My już nic nie będziemy musieli robić poza wywiesze­niem we Lwowie polskich flag.

 

Wykorzystać pychę Putina

 

No dobrze, powie ktoś, a skąd wiadomo, że Ukraina utrzyma swój status państwa poza Unią? Na razie coraz więcej wskazuje, że tak właśnie się stanie. Dlaczego? Ponieważ Wła­dimir Putin nigdy nie pozwoli wyrwać sobie Ukrainy z rąk. To Kijów jest kolebką chrześci­jaństwa w Rosji – tam narodził się Kościół Pra­wosławny i odbył Chrzest Rusi. A Putin chce utrzymać dobre stosunki z Cerkwią i chętnie to podkreśla. W dodatku podporządkowanie Rosji Kijowa jest najzupełniej zgodne z jego imperialną polityką. Nie bez powodu poza Rosją najwięcej Rosjan mieszka na Ukrainie -10 mln, czyli prawie 20 proc. społeczeństwa i nie bez powodu Putin trzyma flotę w Se­wastopolu, skąd może kontrolować Morze Czarne i ma dosłownie dwa kroki na Morze Śródziemne. Jeśli stwierdza on, że serce Rosji leży na Ukrainie, to nie są czcze słowa. Władi­mir Putin nie jest przyjacielem Polski, ale jest wyjątkowo zręcznym politykiem i dba o kon­trolowanie Ukrainy wszelkimi środkami – od polityków zaczynając, na mediach, zwłaszcza na wschodniej Ukrainie kończąc. To wszystko przekłada się na głosy za obecną władzą, czyli rezygnacją z Unii. Wystarczyłby więc polityk, który Putina się nie boi i ma odwagę prze­prowadzić Polskę i Ukrainę przez powyższe punkty. Niestety – rosyjski przywódca już się postarał, żeby takiego polityka z Polski się pozbyć. Świetnie wie też, że ani Komorow­ski, ani Tusk, ani zaczesany w ząbek Sikorski nie zrobią nic, co będzie niewygodne dla Ro­sji. Nie oznacza to jednak, że jesteśmy bez szans. Wystarczy, że zmienimy władzę w Pol­sce. Wybory już niedługo. I może za kilka lat wcielenie prastarych polskich ziem do kraju stanie się jak najbardziej realne.

 

Aldona Zaorska

Redaktor naczelny miesięcznika „Zakazana Historia”

 

Żródło: http://www.youtube.com/watch?v=3a-PN4n0USs&fe-ature=youtu.be

Za: „Polska Niepodległa”, 23.12.2013 – 06.01.2014