Rozłam wśród katolików


   To, że są między nami ludźmi różnice na tle ideologicznym, w tym również między katolikami w Polsce, jest rzeczą wiadomą, a nawet można by rzec ,,naturalną”, bo wielopokoleniową. Każdy uczciwy katolik szanujący Prawo Boże, zasady demokracji i drugiego człowieka wie, że ma obowiązek szanować pogląd drugiej osoby, a także tolerować go pod warunkiem, że jest on zgodny z moralnością. Każdy ma prawo przedstawić swoją opinię i pogląd drugiej osobie, która ma obowiązek wykazać szacunek wobec rozmówcy, słuchając go. Nie powinno się jednak wymagać od nikogo wysłuchania, jeżeli samemu nie umie się cierpliwie słuchać. Żeby głosić PRAWDĘ lub pogląd, trzeba zachować się z klasą. Nie powinno zaś słuchać się osoby wielomównej i nachalnej, ale zawsze trzeba dać szansę. Pojęcie ,,nachalności”, może być niekiedy nadinterpretowane po to aby się ,,wykręcić” od słuchania rzeczy niewygodnych.

Zauważam trzy podstawowe błędy katolików w rozmowach o tematyce tych ideologii które ich poróżniają: 1. wielomówność, 2. nie przestrzeganie kultury rozmowy poprzez przerywanie wypowiedzi rozmówcy, lekceważenie rozmówcy i unikanie odpowiedzi, 3. przeświadczenie o bezcelowości takich rozmów i niedopuszczanie do ich przeprowadzenia. Nie można pochwalić żadnego z tych zachowań. Psują one naszą reputację i wizerunek.

Jestem głęboko przekonany o tym, że można rozmawiać o tym, a nawet trzeba, bo przemilczanie tego wszystkiego jest tolerowaniem wciąż narastającego problemu.

A problem jest niemały. Rozłam w naszym Kościele staje się coraz bardziej widoczny, chociażby na przykładzie ,,wojny medialnej” nawet w katolickich mediach. To już nie są niewinne, nicnieznaczące różnice w niektórych kwestiach dot. nauki Kościoła, czy jakaś drobna skaza. To jest już regularna bitwa. Nie rozumiem dlaczego z powodu różnic między katolikami w interpretowaniu nauki Kościoła, może istnieć taka ,,katolicka” nadgorliwość w zwalczaniu swoich braci w wierze za to, że myślą inaczej. Ale chyba nie tylko za to. Słyszy się tak wiele słów w popularnych mediach na temat części katolików. Jest w nich wiele nienawiści, pogardy, kpiny, oszczerstw, pomówień, kłamstw, ciągłego jednostronnego fanatycznego krytykanctwa i ataków. To dla mnie niezwykle zjawisko, że nikogo nie zastanawia niezwykle zadziwiająca intensywność i szalone proporcje w tych medialnych atakach i ich konkretny cel. Dla przykładu – w dzienniku ,,Fakt” podobizna ks. prał. Henryka Jankowskiego niesłusznie oskarżonego o pedofilię, nie schodziła z pierwszych stron przez miesiąc!!! Jaki był finał sądowy tych oskarżeń oraz o przekupstwie matki ministranta który przyznał się, że kłamał na niekorzyść księdza- tego czytelnicy ,,Faktu” nie dowiedzieli się. W innych powszechnych mediach było zazwyczaj podobnie.

Podczas tych przeróżnych ataków, zaczynałem mieć coraz większe nieodparte wrażenie, że Rodzina ,,Radia Maryja”, a szczególności samo ,,Radio” przedstawia się jako wroga publicznego nr 1, a ludzi je współtworzących jako największych gangsterów w historii kraju nad Wisłą!!!

Niezwykle trudno jest mi dostrzec w tych regularnych, seryjnych nagonkach na konkretną grupę osób duchownych, ,,zwykłą”, niewyróżniającą się, powszechną pogoń za sensacją. Dało się wyraźnie zauważyć stosowanie zupełnie innych proporcji i regularności ataków na tą jedną, konkretną grupę katolików (w szczególności osób duchownych), niż w stosunku do innych obiektów takich jak np.: gwiazdy showbiznesu, politycy czy biznesmeni.

Łamano przy tym podstawowe prawa demokracji: domniemanie niewinności, prawo do obrony i riposty oraz wolność słowa (która dla ateistycznych mediów obowiązuje w stylu ,,wrestling”[wszystkie chwyty dozwolone], zaś dla sporej grupy katolików nie obowiązuje chyba wcale). Łamano też – krotnie szacunek do osób duchownych- nieważne o jakich poglądach!! Nie dzielimy na ,,lepszych” i ,,gorszych”!

Ale jakoś u mało kogo wzbudzało to podejrzenia, albo choćby zdumienie. Tylko zdechłe ryby płyną z prądem (medialnym)- zdrowe płyną pod prąd i MYŚLĄ! Przecież jeśli ateista atakuje pewną grupę katolików to chyba raczej z jakiego konkretnego powodu, który bardzo przeszkadza mu w wypełnianiu swoich interesów. Bo chyba nie z troski o Kościół, czyż nie tak?

Nikogo też nie zastanawia pewien szczegół. W tych trudnych dla Kościoła katolickiego dniach przeglądałem różne pisma katolickie. Ze zdumieniem zauważyłem w niektórych z nich kompletny brak jakiejkolwiek trzeźwej reakcji obronnej, apelu do mediów o szanowanie praw człowieka- w tym godności osoby duchownej, chociażby solidaryzowania się z ofiarami oszczerstw i publicznego zniesławienia. Nawet jeśli zdarzały się próby obrony swoich współbraci w wierze, to były one zdecydowanie zbyt ,,skromne”, ,,nieśmiałe” i ,,oszczędne”. Jednak najczęściej panowała atmosfera nieuargumentowanego krytykanctwa względem ofiar nagonek. Zdawano się na bardzo ,,wiarygodne” teorie i plotki massmediów. To ciche przyzwolenie na hańbienie i odzieranie z godności katolików a nawet powielanie nagonek godzących w Kościół, w mediach zwanymi katolickimi musiało bardzo rozgoryczyć Ojca św. Jana Pawła II, skoro w swoim liście do red. naczelnego ,,Tygodnika Powszechnego”- Jerzego Turowicza, napisał m.in. takie słowa: ,,W tym trudnym momencie Kościół w <<Tygodniku>> nie znalazł niestety, takiego wsparcia i obrony, jakiego miał poniekąd oczekiwać: <<nie czuł się dość miłowany>>- jak kiedyś powiedziałem”. (fragment listu papieża Jana Pawła II z okazji 50-lecia istnienia ,,Tygodnika Powszechnego”- 5.04.1995r., źródło: ,,Słowo Dziennik Katolicki”11.05.1995 r. oraz

http://pl.wikipedia.org/wiki/Tygodnik_Powszechny [ przypisy])

My, katolicy mamy świadomość, że jesteśmy jedną wielką RODZINĄ. Tak jak w każdej rodzinie, tak i w naszej, nic spoza jej kręgu nie powinno wyjść na zewnątrz. Rodzina/katolicy powinni pilnować swojej godności, honoru i dobrego imienia. Nie mogę zrozumieć dlaczego w dzisiejszych czasach katolik katolika (swojego współbrata w wierze) razem z wrogami Kościoła, współopluwa, współoskarża, współoczernia i współpogrąża- nie dając drugiej stronie jakiejkolwiek możliwości obrony, wyjaśnień i dialogu- i to przed całą publiką! Taki ,,katolik” zniża się w ten sposób do rynsztokowego poziomu ,,rzetelności” politruków z massmediów, które muszą chyba być bardzo ,,moralne”, ,,wiarygodne” i ,,uczciwe”, skoro ich punkt widzenia spraw Kościoła jest łudząco podobny do punktu widzenia niektórych katolików.

Moje pytanie jest takie: Czy takie są zasady demokracji w Polsce? Czy takie są zasady chrześcijańskie? Podczas gdy wielu z nas katolików pomaga obrzucać błotem współbraci w wierze, oni ateiści śmieją się z nas prosto w oczy i mówią: ,,Jacy ci katolicy są głupi! Wystarczyły tylko różnice i spory ideologiczne, odpowiednio podgrzane sytuacje oraz ciągłe popieranie medialne jednej z właściwych stron tego sporu (dla uwiarygodnienia się), aby katolicy zamiast wspierać się wzajemnie i współpracować w zgodzie, część współpracowała z nami, którzy przecież gardzimy religią”.

Tak na zdrowy rozsądek, jakby na spokojnie zastanowić się, to w sytuacji gdy ja- przykładowy katolik- reprezentuję jakiś pogląd dot. wiary kat. i nagle pewna grupa wpływowych ateistów, którzy zawsze stali po przeciwnej stronie i nie ukrywali swojej pogardy i sprzeciwu wobec Kościoła św., wiary katolickiej oraz Prawa Bożego- staje po mojej stronie, chwali mój pogląd a nawet proponuje mi współpracę w celu medialnego rozpowszechniania mojego poglądu- to pierwsza rzecz jaka powinna przyjść mi do głowy to zdziwienie, potem głęboki niepokój. –Coś tu nie pasuje. Jeżeli wróg mojego Kościoła (wróg PRAWDY) popiera mój sposób patrzenia na sprawy wiary i Kościoła, to czy ,,przypadkiem” nie idę niewłaściwą drogą? Czy to czego uczyli nas od pokoleń, jest prawdziwe? Na wszelki wypadek sprawdzę.

Tak wygląda przykładowa reakcja człowieka pokornego względem Boga i pozbawionego pychy, który nie tyle co uważa na zagrożenia duchowe z zewnątrz co właśnie w sobie.

Amerykański pisarz Thornton Wilder zauważył iż ,,Najpewniejszym znakiem, że jest się na fałszywej drodze, są oklaski wrogów”. Rzeczą jasną i oczywistą jest, że gdy czyni się coś po czyjejś myśli, to nawet największy wróg, może stać się największym ,,przyjacielem” który potrafi z nami dobrze współpracować. Do takiej udanej współpracy między katolikami a wojującymi ateistami i agnostykami doszło już w wielu katolickich mediach, m.in. w ,,Tygodniku Powszechnym”, miesięcznikach ,,Znak” czy ,,Więź”. Media te próbują nam urobić przekonanie, iż współpraca między katolikami a wojującymi ateistami (politrukami) jest nie tylko możliwa, ale i konieczna, gdyż w ten sposób rzekomo dokonuje się Boże dzieło międzyludzkiego przebaczenia i pojednania. W rzeczywistości jednak jest to głupi pretekst do tego, aby trującą pigułkę kłamstw, błędów i wypaczeń nauki Kościoła (wynikającą z mentalności ludzi o korzeniach PZPR-owskich- ateistycznych), podać w słodkiej jak miód polewie wiary i miłości katolickiej, która aż się prosi żeby ją połknąć. Grunt katolicki służy więc w tym wypadku do uwiarygodnienia medialnych wpływów ateistycznych trucicieli naszych umysłów.

Czy różnice ideologiczne, różne poglądy, różny sposób myślenia jaki jest w naszej rodzinie katolickiej może być powodem, usprawiedliwieniem czy słusznym pretekstem do tego, aby zamiast brat stanął po stronie brata, to stanął po stronie wroga? Czyż nie ma w tym za wiele urażonej dumy, pychy, nienawiści czy zarozumiałości? Kto z nas jest gotów, gdy wewnątrz naszej rodziny (w sensie dosłownym) jest spór między dwoma braćmi, wezwać na ,,pomoc” (w celu wyjaśnienia sporu) wroga który tylko na takie rewelacje czekał? Czy w imię pychy i zaciekłej chęci udowodnienia swojej racji, jesteśmy gotowi do takiego wyczynu?! Można by tu wspomnieć przysłowie ,,Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta”, lecz najodpowiedniejsze byłoby takie: ,,Zły to ptak, co własne gniazdo kala”. Może wygląda to i tak, że wytaczam w pewnych katolików najcięższe działa oskarżeń, ale jednak fakty mówią same za siebie. Wielu z nas mając naprawdę dobre intencje, dało się omamić kłamcom tzn. ludziom nie kierującym się w swoim życiu wolą Bożą ani sumieniem. A przecież ateiści, ludźmi sumienia na pewno nie są. Ale podobno w sprawach nawet czysto katolickich, to właśnie z nimi mamy współpracować a czytając pisma katolickie im wierzyć. Takiej niekompetencji i nieodpowiedzialności, katolicy mogą jedynie wstydzić się.

Mimo tylu rozbieżności, jakie panują w naszej rodzinie katolickiej, ja głęboko wierzę i jestem przekonany, iż całkowita zgoda i miłość oparta na PRAWDZIE, jest między nami możliwa. Dlaczego? Ponieważ są wśród nas różni katolicy o sercach młodych zapałem (chociaż niekiedy starsi wiekiem), umiejący posługiwać się językiem przejrzystego dialogu i miłości, mający oczy i uszy szeroko otwarte na PRAWDĘ, będący ZAWSZE w pełnej gotowości do skonfrontowania swoich poglądów (których mocno się trzymają) z faktami przedstawianymi przez drugiego człowieka. Nie boją się, bo umieją zweryfikować wiarygodność faktów.

Tacy ludzie są blisko, wśród nas i bardzo dużo zależy właśnie od nich, i od tego czy ich łagodne usposobienie, zostanie wykorzystane do zainicjowania odważnego dialogu, bo mamy być przecież otwartymi katolikami a nie zamkniętymi. Prawda?!

Tych cech, które wymieniłem w przedostatnim akapicie, wielu z nas właśnie niestety brakuje. To, że całkowita jedność w PRAWDZIE, bardzo ułatwiła by nam życie oraz jest niezbędna (szczególnie w tym dzisiejszym trudnym świecie), sądzę, że rozumie każdy z nas.

Moje zdanie w tej sprawie jest takie, że każdy człowiek który chce być traktowany przez innych poważnie, jak prawdziwy partner do rozmowy, jeśli chce być traktowany i uznawany za człowieka wiarygodnego i uczciwego, to nie może bać się konfrontacji niemalże z nikim. Dla obrony swojego dobrego imienia i honoru jest gotów zgodzić się niemalże na każde warunki, aby udowodnić swoją uczciwość i niezłomność wobec PRAWDY. Dobry Bóg, który podziałał nam na ambicję poprzez słowo drugiego człowieka (który obiecał rzetelne fakty), na pewno będzie z nas dumny, ale nie wtedy gdy się okaże iż mieliśmy w czymś rację, czy ,,wyszliśmy w dobrym świetle” (chociaż wtedy pewnie też). Ale przede wszystkim dlatego, że byliśmy do końca szczerzy, ,,graliśmy w otwarte karty” i zachowaliśmy się z klasą jak na chrześcijanina przystało. Często zauważam, że ludzie boją się niezrozumienia i krytyki. Tak jak każdej feministce (będącej niejednokrotnie ofiarą patologii rodzinnej) klaps dany dziecku , wydaję się przemocą, tak nam każda krytyka może kojarzyć się z zagrożeniem (np. naszej tożsamości ideologicznej).

Ufam jednak Bogu i wierzę, że razem możemy osiągnąć duchowy sukces.

Teofil

(22.06.2008 r.)