Niektóre koszty tzw. „wolnej miłości”

Usunęłam ciążę w wieku 20 lat. Wtedy wydawało mi się, że postępuję rozsądnie. Byłam studentką elitarnej uczelni, córką zamożnych rodziców, narzeczoną najfajniejszego chłopaka na roku. Wszystko w życiu przychodziło mi łatwo, może zbyt łatwo… Dziecko oznaczało, przynajmniej wówczas tak sądziłam, skazanie siebie na rolę kury domowej do końca moich dni. Podobnie myślała rodzina, narzeczony, przyjaciele. Może to wymówka, ale dziś ich obarczam częścią winy za swój błąd.

Gdyby wtedy znalazła się choć jedna osoba powstrzymująca mnie przed tym niszczycielskim krokiem… Wyrzuty sumienia? Nie tak nazwałabym swój stan. Raczej ciągłe, przerażające, wszechobecne poczucie winy. Zaraz po powrocie ze szpitala w jakimś nagłym skurczu bólu i świadomości krzyczałam: „Co ja zrobiłam!!!” Przeszłam przez wszystkie objawy zespołu poaborcyjnego. I nigdy już nie zaznałam spokoju. Niektórzy mówią, że tylko osoby wierzące są w stanie tak naprawdę pojąć, czym jest aborcja. Innym jakoś ucieka sens sprawy, rozmazują się kontury, tracą ostrość widzenia. Jestem innego zdania. Każdy myślący człowiek, nawet ten niewierzący, a ceniący cud istnienia, musi zdawać sobie sprawę, że aborcja jest mordem. Każde inne myślenie jest chowaniem głowy w piasek. Mam prawo tak mówić, bo stanęłam kiedyś po stronie katów i noszę na sobie tamto piętno…

Alicja

Od jakiegoś czasu obserwuje się w naszym kraju więcej aktywności seksualnej poza małżeństwem i coraz więcej ludzi mówi, że nie ma w tym nic złego. Ta „rewolucja” jest w dużym stopniu tworem środków masowego przekazu. Mogą one uczynić z kogoś bohatera w ciągu jednego dnia, tworzą mody, a nawet społeczne trendy, propagując jakąś ideę. Łatwo pozwalamy się im prowadzić. Czerpiemy poczucie bezpieczeństwa z robienia tego, co inni. „Jeżeli tylu mówi, że można tak robić, to nie jest to z pewnością takie całkiem złe” – brzmi dość powszechne założenie. Czy rzeczywiście?..

Pozwolimy się nieść prądowi?.. Musimy zdać sobie także jasno sprawę z tego, że nasze osobiste stanowisko w kwestiach etyki seksualnej, determinuje w jakimś stopniu stanowisko otaczającego nas środowiska. Swoją postawą możemy tworzyć tę „rewolucję obyczajową”, albo przeciwdziałać jej.

W pewnym amerykańskim filmie grupa nastolatków wymyśliła zabawę, w której pędząc samochodami zatrzymywali się na skraju przepaści. Kierowca, który zatrzymał się najbliżej krawędzi wygrywał. Dwaj ścigający się chłopcy podjechali zbyt daleko, by na czas wyhamować. Pierwszy zdążył w ostatniej chwili wyskoczyć, drugi wraz z samochodem spadł w dół… Jeżeli jakaś grupa zacznie podążać w pewnym kierunku, czy to np. użycia narkotyków, czy „wolności seksualnej”, niektórzy z członków tej grupy, być może, będą umieli zatrzymać się, zanim stanie się jakaś tragedia, jednak i oni ponoszą odpowiedzialność za tych, którzy spadną w przepaść.

Lista ofiar tzw. „wolnej miłości” jest bardzo długa. To są ludzie, cierpiący na wszelkiego rodzaju choroby przenoszone drogą płciową, w tym AIDS, dzieci wykorzystywane seksualnie, zdradzane żony i mężowie, kobiety gwałcone, oszukiwane, wciągane w prostytucję i pornografię, dzieci i dorośli cierpiący przez rozwody, matki i ojcowie samotnie wychowujący dzieci, itd.

We wszystkich rewolucjach płaci się zwykle ludzkim życiem. Kto umiera za „seksualne wyzwolenie” współczesnego człowieka?.. Około 60 mln dzieci na całym świecie zabija się każdego roku przez tzw. „przerywanie ciąży”. Ile w Polsce?.. Rozwiązłość spowodowała, że wielu przyjęło nowy stosunek do życia: dziecko w łonie matki nie jest już przez nich uważane za człowieka. Można je wyciąć jak zraczałą tkankę i nawet nie pogrzebać, ale po prostu wyrzucić na śmietnik z chirurgicznymi odpadkami.

Na antyaborcyjnych manifestacjach w USA często przemawia pewna młoda kobieta. Ma w sobie niesłychanie dużo entuzjazmu i miłości. Mówi swobodnie, nawet na wielkich zgromadzeniach. Jej bawełniana koszulka zawiera przesłanie, które pragnie głosić: z przodu – trzy pary odcisków stópek nie narodzonego 10-, 20-, i 36-tygodniowego dziecka, z tyłu napis: „Kiedyś byłam embrionem i dlatego jestem przeciw aborcji”.

Nazywa się Gianna Jessen. Mieszka obecnie w San Clemente… Dziwnie potoczyły się losy Gianny. W 1977 r. jej matka w zaawansowanej ciąży udała się do kliniki w Los Angeles, aby dokonać aborcji. Gianna miała zostać zabita. Dziecko jednak przeżyło zastrzyk roztworu solnego i sprowokowany poród. Jeden z pracowników zauważył, że dziecko żyje. Wezwał pogotowie, które zabrało dziewczynkę do szpitala. Pielęgnowano ją do czasu, kiedy mogła być zabrana do sierocińca dla małych dzieci. Kiedy miała 3 lata została adoptowana. „To, co nazywają prawem kobiety do wyboru – mówi – jest prawem do zabijania. Gdyby lekarz nie «spartaczył» swojej roboty, nie byłoby mnie tutaj. Wiem, że dzieje się coś strasznego”.

W kwietniu 1991 r. przed sądem w Morris County (USA) stanął Aleksander Loce i 16 innych współoskarżonych. Loce próbował odwieść swoją narzeczoną, w 8 tygodniu ciąży, od zamiaru aborcji. Zapewniał, że zajmie się dzieckiem. Kiedy starania jego zawiodły, zwrócił się do sądu, ale sprawa została odrzucona. Po wyczerpaniu wszystkich legalnych sposobów ocalenia dziecka, rano w dniu planowanej aborcji, Loce wraz z innymi 16 osobami wszedł do kliniki aborcyjnej i przykuł się łańcuchami do kaloryfera w sali, gdzie dokonywano aborcji… Wszystkich aresztowano pod zarzutem naruszenia praw innych osób. Aborcja została jednak dokonana.

Obrońca Loce’a wezwał do złożenia zeznań, m.in. prof. Jérôme Lejeune’a, światowej sławy francuskiego genetyka, odkrywcę syndromu Downa. Profesor rozpoczął składanie zeznań od opisu procesu reprodukcji człowieka. „Nauka wie bez wątpienia – stwierdził – że życie człowieka rozpoczyna się w momencie zapłodnienia. Życie każdego z nas ma swój jedyny początek. Jest to moment, w którym cała genetyczna informacja konieczna i wystarczająca, aby być tym szczególnym osobnikiem ludzkim, którego nazwiemy później Piotrem czy Małgorzatą, w zależności od układu genetycznego, kiedy ta pełna, konieczna i wystarczająca informacja zostaje zebrana. (…) Dzieje się to dokładnie w tym momencie, kiedy główka plemnika przenika do ośrodka żeńskiej komórki jajowej. Wtedy informacja przekazywana przez ojca spotyka się w komórce z informacją przekazywaną przez matkę. (…) Wiemy obecnie – i sądzę, że panuje w tej kwestii powszechna zgoda wśród biologów – że po zapłodnieniu żadna nowa informacja nie zostaje dodana”. Embrion na każdym etapie swojego rozwoju zachowuje swoją indywidualność i swoje człowieczeństwo , należy do gatunku homo sapiens. W momencie zapłodnienia mamy do czynienia z człowiekiem, ponieważ informacja zawarta w chromosomach jest informacją stanowiącą o człowieku.

Na prośbę sądu prof. Lejeune opisał 8-tygodniowy embrion. Nazwał go „Tomcio Paluchem” – „ponieważ człowiek w 8 tygodniu życia jest wielkości mojego kciuka”. Można by go zamknąć w dłoni. „Ale kiedy otwarłbym dłoń, zobaczylibyście małego człowieka z palcami u rąk, nóg, twarzą, nawet liniami papilarnymi dostrzegalnymi pod mikroskopem. Wiadomo by było, czy jest to chłopak, czy dziewczynka. (…) Każdy z nas był kiedyś takim «Tomcio Paluchem» w łonie swojej matki, w tym przedziwnym schronieniu, do którego dochodzi jedynie ciemne, czerwone światło i w którym słychać dwa dźwięki, jeden głośny i silny, powolne uderzenia serca matki, a drugi bardzo szybki i słabszy, uderzenia serca dziecka.”

Obrońca pyta: „Panie profesorze, jaki jest skutek aborcji dokonanej na 8-tygodniowym embrionie?” „Zabija ona przedstawiciela naszego gatunku” – odpowiada profesor.

Na zakończenie procesu sędzia przewodniczący powiedział: „Sąd uznaje świadectwo prof. Lejeune’a za prawdziwe i stwierdza, że życie ludzkie rozpoczyna się w chwili poczęcia. (…) Stwierdzam, w oparciu o niepodważalne dane naukowe przedstawione tutaj, że 8-tygodniowy (w tym wypadku) embrion był żyjącą osobą, człowiekiem”.

Loce i współoskarżeni w procesie zostają jednak uznani winnymi popełnionego przestępstwa. Decyzja Sądu Najwyższego z 1973 r. zezwalająca na zabijanie nie narodzonych dzieci jest prawem i sąd jest nią związany. „Dlatego – powiedział sędzia – stwierdzam, że 8-tygodniowy płód był żyjącym człowiekiem, na którym dokonano legalnej egzekucji…”

Przy innej okazji prof. Lejeune mówił o katastrofalnych skutkach aborcji. „Dla kobiety katastrofa jest podwójna. Po pierwsze dlatego, że okłamano ją i niektóre uwierzyły, że nie noszą w swoim łonie człowieka. A po drugie, rozum można zwieść, ale nie można oszukać ludzkiego serca. Kobieta, oszukana przez prawo, zabijając swoje dziecko zadaje samej sobie ranę, którą nie sposób zmierzyć i której nie można zapomnieć. Wiele lat po aborcji kobiety mówią o dziecku nie urodzonym, ale nadal żyjącym, wzrastającym w ich sercach. Chodzi o dziecko, którego nie ma, a które w ich pamięci ma 2, 4 czy 10 lat”.

Matka 8-tygodniowego dziecka bronionego przez Aleksandra Loce’a nigdy nie słyszała tych słów. Ale po dokonanej aborcji napisała: „Nigdy nie płakałam tak gorzko. Ból serca był większy niż ciała. Wołałam do Boga i prosiłam o przebaczenie”… Matka Gianny Jessen też może płacze, kiedy widzi w telewizji córkę na antyaborcyjnych manifestacjach. Chciała ją przecież kiedyś zabić… A ile polskich rodzin mogłoby mieć dziś takie córki jak Gianna? Jednak kiedyś skazali je na śmierć. Egzekucje na ich bezbronnych dzieciach zostały dokonane zgodnie z prawem, komunistyczną ustawą z 1956 r., na szczęście anulowaną kilka lat temu.

Tzw. „rewolucja seksualna” zaczyna także „pożerać własne dzieci”. W 1981 r. odnotowano w USA 31 pierwszych przypadków nieznanej przedtem – i jak się później okazało – zawsze śmiertelnej choroby. Dopiero w następnym roku nadano jej nazwę „AIDS”. Do czerwca 1994 roku zarejestrowanych zostało 401 tys. chorych na AIDS Amerykanów, z czego 243 tys. zmarło. Do tego ok. 1 mln zarażonych wirusem HIV, który wcześniej czy później rozwija się w AIDS. Wszystko to stało się w ciągu zaledwie 15 lat. Z różnych grup wiekowych najszybciej wzrasta liczba zachorowań wśród nastolatków.

Czystość przedmałżeńska i wierność małżeńska są – pomijając jakieś nadzwyczajne okoliczności – w 100% pewnym sposobem zapobiegania AIDS. Sami ideolodzy „rewolucji obyczajowej” mają jednak inny pogląd na ten temat. Czystość i wierność nie mieszczą się w ich systemie wartości. Człowiek – zdają się myśleć – nie ma wolnej woli, aby kształtować swoje życie godnie, ale jest marionetką własnych namiętności, robotem albo zwierzęciem, które musi reagować na każdy seksualny impuls.

W konsekwencji głosi się, że trzeba dać ludziom jakieś „zabezpieczenie”, aby nie zarazili się śmiertelnym wirusem HIV. Trzeba – mówi się – propagować tzw. „bezpieczny seks” czyli upowszechniać stosowanie prezerwatyw. Jak brzmi przesłanie liberałów? „Od śmierci uratuje cię prezerwatywa”… A więc chcieliby oni, żeby ludzie budowali swoje życie, przyszłość, szczęście, swoje „być albo nie być”, żyć albo umrzeć – na prezerwatywie. Czyż nie jest to przesłanie zaiste żałosne dla kogoś, kto ma choć odrobinę szacunku dla siebie?

Jak bezpieczny jest tzw. „bezpieczny seks”? Różne badania, przeprowadzone między innymi na Uniwersytecie Kalifornijskim i Uniwersytecie Miami, wykazały, że wirus HIV przedostaje się przez prezerwatywę w 10-50% przypadków… A więc jeszcze jeden niebezpieczny mit liberałów. Epidemia AIDS zmienia całą dyskusję na temat dziewictwa. W przyszłości będzie ono bardziej cenione niż kiedykolwiek dotąd.

Na Zachodzie niektórzy dawni propagatorzy „wolnej miłości” zaczynają dostrzegać skutki swojej działalności i zmieniają ton. Dlaczego? Przed rokiem 1960 znano tylko dwie choroby przenoszone wyłącznie przez kontakt płciowy. Dzisiaj tych chorób jest około 30. AIDS nie jest wśród nich jedyną śmiertelną. W latach 1981-1989 zmarło na AIDS 54 tys. Amerykanów, a następne 90 tys. na inne choroby przenoszone drogą płciową. 70% mężczyzn i 80% zarażonych kobiet nie cierpi na żadne widoczne objawy choroby i może ona pozostać niezauważona przez lata. Chory może więc zarażać innych, zupełnie nie będąc tego świadomym.

Trzeba było śmierci tysięcy osób, żeby niektórzy przynajmniej propagatorzy „wolnej miłości” zaczęli cokolwiek rozumieć. Inni wciąż trwają przy swoim. Ile tysięcy młodych Polaków musi umrzeć, ile tysięcy zachorować, żeby nasi rodzimi „postępowi”, „nowocześni” dziennikarze, „pedagodzy”, „artyści”, „naukowcy”, politycy zaczęli cokolwiek rozumieć?

Idea „wolnej miłości” zatacza coraz szersze kręgi. Jeżeli zgodzimy się na nią, musimy także być świadomi udziału w odpowiedzialności za wszystkie jej konsekwencje. Zachowanie seksualnej integracji nigdy nie było łatwe. Lecz każda osoba, która myśli, mówi czy działa w sposób, który umacnia właściwe nastawienie do życia płciowego, ułatwia innym realizowanie szlachetnych ideałów w tej sferze. I odwrotnie, każdy, kto pomaga tworzyć trend „życia na luzie”, wzmacnia sytuację, która później negatywnie wpływa na życie ludzi.

Nikt nie jest „samotną wyspą”. Wszystko, cokolwiek ludzie czynią, wpływa na innych. I kiedy dany sposób zachowania staje się w jakiejś mierze powszechny, wtedy oparcie się jego wpływom staje się trudne jak „płynięcie pod wysoką falę”. Zdarza się już nawet, że młodzi ludzie wstydzą się przyznać, że nie mają żadnych doświadczeń seksualnych. Innymi słowy wstydzą się tego, że żyją dobrze…

(,,Miłujcie się!”, numer specjalny 2002 r.)