Krwawe ,,osiągnięcia” Rewolucji Francuskiej (cz. 2)

Jeden z francuskich emigrantów, którzy zmuszeni zostali przez rewolucję do opuszczenia ojczyzny, powiedział o królu Ludwiku XVI, już po jego śmierci na szafocie: „Gdyby Ludwik XVI był takim królem, jakim był świętym”.

W rewolucyjnej propagandzie osoba króla kojarzona była z wszelkiego rodzaju zbrodniami i okrucieństwami. W rzeczywistości jednak można o królu Ludwiku XVI powiedzieć coś zupełnie odwrotnego: dramat Ludwika XVI jako króla polegał na tym, że swoje posłannictwo królewskie pojmował przede wszystkim jako wypełnianie roli dobrotliwego ojca dla swoich poddanych. Tak zawsze zresztą pojmowano rolę królów – Bożych pomazańców, mających czerpać wzór postępowania wobec powierzonych im ludzi od samego Boga Ojca. Tragizm losów Ludwika XVI leżał właśnie w zapoznaniu przez króla prawdy, że dobry ojciec nie może być tylko ojcem dobrotliwym. Gdy trzeba, musi wymierzać karę. Ludwik XVI bardzo zaś wystrzegał się podejmowania surowych środków dla zapobieżenia narastającym we Francji (i często sterowanym) niepokojom tuż przed 1789 rokiem.

Łaskawość króla Ludwika XVI była odczytywana przez wrogów monarchii jako jego słabość. W sierpniu 1787 roku na jaw wyszedł antykrólewski spisek, w który zamieszany był Paryski Parlament i książę Orleanu. Ludwik XVI skazał Parlament na wygnanie do Troyes, a swojemu kuzynowi nakazał opuścić stolicę. Jednak już po dwóch miesiącach król odstąpił od tych koniecznych środków zmierzających do zapewnienia spokoju w Paryżu.

Dużo można zarzucić Ludwikowi XVI, ale z pewnością absurdalnym było jakobińskie oskarżenie króla jako „krwawego tyrana”. Ludwik XVI niemal obsesyjnie obawiał się dania jakiegoś powodu do przelania francuskiej krwi. Filozofię postępowania króla dobrze ilustrują dwa fragmenty jego listów, pisanych już po tym, jak uznał samozwańczą decyzję Stanów Generalnych przekształcenia się w Konstytuantę (9 lipiec 1789 r.) oraz po tym, jak dał się paryskiemu motłochowi sprowadzić z Wersalu do Paryża (6 październik 1789 r.).

W liście pisanym 7 września 1789 r. król uzasadniał, dlaczego nie pozwolił na użycie siły (do czego namawiali króla niektórzy emigranci) wobec zbuntowanych Stanów Generalnych: „Niebo, które ustanowiło mnie na tronie, dało mi czułe serce, uczucia dobrego ojca. Wszyscy Francuzi są moimi dziećmi; jestem wspólnym ojcem wielkiej rodziny mi powierzonej… Dałbym sygnał do rzezi i tysiące Francuzów zostałoby zgładzonych… Spełniłem swój obowiązek i – podczas kiedy mordercą targają wyrzuty sumienia – ja, ze swej strony, mogę otwarcie oświadczyć, że nie jestem winny krwi rozlanej, nie dałem rozkazu zgładzenia, uratowałem Francuzów, uratowałem moją rodzinę, moich przyjaciół i cały mój lud. Mam głębokie przeświadczenie, że uczyniłem dobrze; moi przyjaciele uciekają się zaś do zbrodni” 1.

Natomiast w liście do hrabiego d’Estaing, pisanym w dniu napadu rewolucyjnego tłumu na Wersal, króla wciąż było stać na napisanie takich słów: „Chcesz, mój kuzynie, abym ogłosił, że znajduję się w niebezpieczeństwie lub, abym sięgnął do środków gwałtownych w mojej prawowitej obronie lub też, abym oddalił się z Wersalu… Jaka jednak by nie była zuchwałość moich nieprzyjaciół, nie powiedzie im się. Francuz nie jest zdolny do królobójstwa” 2.

Tak o wykonywaniu swej władzy myślał czołowy reprezentant ancien regime’u. Bardzo wymowne jest z kolei, że Napoleon Bonaparte, dziecko Rewolucji, miał kiedyś powiedzieć, że trzy salwy z kartaczy załatwiłyby problem buntujących się Stanów Generalnych. Podobnie, jak z mitem o „krwawym” królu, rzecz ma się z mitem głoszącym niechęć króla do przeprowadzenia reform, których Francja przed 1789 r. potrzebowała. Można stwierdzić, że Ludwik XVI nie był przeszkodą na drodze do przeprowadzania reform, które czekały monarchię francuską pod koniec XVIII wieku. Trzeba pamiętać, że jeszcze przed 1789 rokiem Ludwik XVI próbował realizować politykę liberalizacji i uproszczenia stosunków gospodarczych wewnątrz francuskiego królestwa (m. in. dążył do zniesienia przymusu cechowego). Niestety, próby podejmowane przez króla spotykały się z oporem, przede wszystkim Paryskiego Parlamentu, który odmawiał rejestracji królewskich edyktów (Parlament funkcjonował wówczas jako odpowiednik Trybunału Konstytucyjnego). Nałożyła się na to opozycja sterowana przez królewskiego kuzyna, Filipa ks. Orleanu (od 1772 stojącego jako Wielki Mistrz Wielkiego Wschodu na czele francuskiej masonerii) 3, którego siedziba Palais Royal była punktem ogniskującym całą antykrólewską propagandę.

Król pisał ciągle „moi nieprzyjaciele”. Tutaj tkwiła geneza kolejnego dramatu Ludwika XVI. Nie zdawał sobie sprawy (lub uświadomił sobie zbyt późno), że tak naprawdę rewolucjoniści są o wiele bardziej wrogami monarchii, niż osoby króla. Monarchia musiała zostać skazana na śmierć, a z nią – jako pierwszy – dobrotliwy król Ludwik XVI. Stan faktyczny miał tutaj zupełnie drugorzędne znaczenie. Ludwik został zadekretowany jako „krwawy tyran” i jako taki musiał zginąć. Wielce charakterystyczne w tym względzie są słowa wypowiedziane przez jednego z jakobińskich przywódców Saint-Juste’a, który podczas debaty rewolucyjnego Konwentu (już po obaleniu monarchii 21 września 1792 r.) nad sprawą postawienia przed sąd króla Francji, powiedział: Nie widzę rozwiązania pośredniego: ten człowiek musi królować, albo umrzeć… „Nie można królować niewinnie, oszustwo tego jest nazbyt wyraźne. Wszyscy królowie są buntownikami i uzurpatorami. .. Ludwik zwalczał lud i został pokonany. To jest barbarzyńca, jest to obcy jeniec wojenny. Widzieliście jego perfidne projekty, widzieliście jego armię. Ten zdrajca nie był królem Francuzów, był on królem paru knujących spisek… Próbuje się wzbudzić litość, wkrótce skupować się będzie łzy. Uczyni się wszystko, aby nas zjednać, aby nas nawet skorumpować. Ludu! Jeżeli król zostanie uniewinniony, przypomnij sobie, że nie będziemy godni twego zaufania. I możesz nas wtedy oskarżyć o perfidię 4.

Ludwik XVI zaakceptował uczynienie z monarchii absolutnej monarchii konstytucyjnej związane z radykalnym uszczupleniem jego prerogatyw, nie protestował przeciw zniesieniu przywilejów stanowych. W jednej tylko kwestii król nie chciał ustąpić, w kwestii dotyczącej bezpośrednio jego sumienia, jaką była sprawa podpisania uchwalonej w 1790 r. tzw. Konstytucji cywilnej kleru (wymagającej od księży złożenia przysięgi na wierność państwu, wprowadzając tym samym faktyczne oderwanie Kościoła we Francji od Stolicy Apostolskiej). Po wielu naciskach, 26 grudnia 1790 r. król ustąpił i podpisał ten fatalny dokument. 10 marca 1791 r. papież Pius VI potępił oficjalnie konstytucję cywilną kleru.

Wiele świadczy o tym, że pogwałcenie przez rewolucjonistów królewskiego sumienia w tej kwestii było tym, co ostatecznie skłoniło Ludwika XVI do podjęcia wraz z całą swoją rodziną 21 czerwca 1791 r. próby ucieczki z Paryża. W manifeście pozostawionym w pałacu Tuillierie król wyznawał swym poddanym, że do końca nie mógł się pogodzić ze zmuszaniem go do czynienia zamachów na Kościół i religię katolicką. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności udaremnił powodzenie królewskiej ucieczki. Patrole wojsk wiernych królowi były dosłownie parę kilometrów od Varennes, gdzie zatrzymano króla. Ludwik XVI wraz z całą został na powrót sprowadzony do Paryża. Było już tylko kwestią czasu, kiedy zostanie wykonany ostateczny zamach na instytucję monarchii i osobę króla.

10 sierpnia 1792 r. tłum paryski (podburzany zgodnymi głosami jakobinów i agentów Palais Royal) podjął szturm na Tuillierie. Osobistą ochronę króla stanowiło około tysiąca gwardzistów (w tym 750 gwardzistów szwajcarskich). Pierwszy szturm na pałac królewski został odparty. Napastnicy byli tak zaskoczeni zdecydowanym oporem, że powstała realne szansa na wyprowadzenie króla pod osłoną gwardii z ogarniętego rewolucyjną anarchią Paryża. Niebezpieczeństwo to dostrzegł i wysłał deputację do króla oferując swoją ochronę. Dobry król uwierzył (Francuz nie jest zdolny do królobójstwa). Kazał gwardzistom wstrzymać ogień.

Tłum jednak nie zaprzestał ataków. Zdemobilizowani rozkazem królewskim do nie stawiania oporu, gwardziści ulegli kolejnemu napadowi. Zmasakrowano około dwustu szlachciców, którzy ochotniczo bronili króla, dwustu gwardzistów i siedmiuset pięćdziesięciu gwardzistów szwajcarskich. Po zdobyciu Tuillierie rozgrywały się w pałacu i wokół niego sceny dantejskie. Upojony krwią tłum dopuszczał się nawet kanibalizmu na zwłokach bohaterskich Szwajcarów.

Król wraz z rodziną był pod „ochroną” rewolucyjnego Konwentu. Ochronę rewolucjoniści rozumieli po swojemu. 3 grudnia 1792 r. Konwent zadecydował, że król będzie sądzony za „zbrodnie przeciwko narodowi”. Ludwik XVI i jego rodzina (następca tronu czyli Delfin, córka Maria Teresa, siostra Elżbieta i żona, królowa Maria Antonina) zostali osadzeni w więzieniu Tempie. Proces króla rozpoczął się 26 grudnia 1792 roku.

Podczas tych wydarzeń król szukał pocieszenia w religii. Dużo się modlił. Świadectwem jego głębokiej wiary jest testament spisany 25 grudnia 1792 roku, w przeddzień rozpoczęcia procesu (obawiał się bowiem, że może zostać zabity, gdy będzie udawał się do Konwentu jako oskarżony). Czytamy w nim m. in. te piękne słowa: „Powierzam moją duszę Bogu, memu Stwórcy. Modlę się do Niego, aby w swoim miłosierdziu przyjął ją, aby nie sądził jej według jej zasług, ale wedle zasług Pana naszego Jezusa Chrystusa, który ofiarował się Bogu Swemu Ojcu za nas ludzi – jakkolwiek wszyscy byliśmy niegodni, ja jako pierwszy. Umieram w jedności z naszą Świętą Matką, Kościołem Katolickim, Apostolskim i Rzymskim, który czerpie swą władzę przez nieprzerwaną sukcesję od św. Piotra, któremu władza ta została powierzona przez Jezusa Chrystusa. .. Z całego serce przebaczam tym, którzy uczynili się moimi nieprzyjaciółmi, chociaż nie dałem im ku temu żadnego powodu. Modlę się do Boga aby im przebaczył, modlę się również za tych, którzy, powodowani fałszywą lub źle rozumianą gorliwością, uczynili mi wiele zła” 5. Dopóki mógł, król zajmował się również wychowywaniem Delfina. Już po rozpoczęciu się procesu, jako szykanę wobec króla, oddzielono go od jego rodziny. Mógł się widywać z bliskimi tylko parę godzin dziennie. Dręczono króla na wiele sposobów. Gdy przyszła wiadomość o zdobyciu przez Prusaków Verdun, jeden ze strażników zbliżył się do Ludwika XVI, mówiąc: „Capet, Prusacy są w Verdun, ale nie zobaczą cię żywego. Jeśli posuną się do przodu, zatopię tę szablę w twoim sercu!”.

Rodzina królewska była pod stałym, brutalnym nadzorem komisarzy rewolucyjnych. Niektórzy z nich byli tak skrupulatni, że dopiero na usilne prośby króla raczyli nie asystować przy porannej toalecie Marii Antoniny.

Podejmowano także pierwsze próby indoktrynowania dzieci królewskich. Jeden z komisarzy, Mercereau (z zawodu kamieniarz) pytał się w Tempie małego Delfina (siedmioletniego): „Czy nie wiesz, że wolność uczyniła nas wolnymi i że wszyscy jesteśmy równi?” Przyszły Ludwik XVII miał odpowiedzieć: „Równi – jak pan sobie życzy. Jednak w tym miejscu z pewnością wolność nie uczyniła nas wolnymi”.

Obrońcami króla podczas procesu byli: Tronchet (w Stanach Generalnych deputowany stanu trzeciego), dawny minister Malesherbes (o ironio, przed rewolucją potępił królewską cenzurę za powstrzymywanie rozpowszechniania pism „filozofów”) i Romain de Seze. Ten ostatni, w pierwszym dniu procesu wskazał Konwentowi na nienormalna sytuację, w której pełni on rolę zarówno oskarżającego, jak i sędziego. Wołał do deputowanych: „Obywatele! Szukam wśród was sędziów, a widzę tylko prokuratorów… Ludwik będzie jedynym Francuzem, dla którego nie będzie prawa pod jakąkolwiek postacią 6.

Prawo rewolucyjne (czego klasycznym przykładem był proces Ludwika XVI) działało jednak według wskazówek Saint-Juste’a, a nie według klasycznej zasady państwa prawa – rozdziału funkcji prokuratora i sędziego. Podczas procesu rewolucjoniści zadbali o to, aby w budynku Konwentu, gdzie toczyła się rozprawa, był także obecny „lud”. W praktyce oznaczało to obecność, w kuluarach i na galerii dla publiczności, uzbrojonych w piki band sankiulockich (często pijanych). Gdy doszło do ostatecznych głosowań, głos każdego deputowanego opowiadającego się przeciw skazaniu króla na śmierć, spotykał się z okrzykami dochodzącymi z galerii: Śmierć głosującemu! W tamtych okolicznościach wyglądać to mogło nie tylko na zwykłe groźby. W Konwencie nie mogło być więc warunków sprzyjających nieskrępowanemu podejmowaniu decyzji.

W tej atmosferze zastraszenia i terroru, od 15 stycznia 1793 roku Konwent głosował nad trzema pytaniami:

1. Czy Ludwik Kapet (jak rewolucjoniści nazywali Ludwika XVI) jest winny spisku przeciw wolności narodu i zamachu przeciw bezpieczeństwu państwa?

2. Czy wyrok wydany przez Konwent ma podlegać ratyfikacji w drodze ogólnonarodowego referendum?

3. Jaką karę należy wymierzyć?

Do godziny dwudziestej 16 stycznia przegłosowano odpowiedź twierdzącą na pierwsze pytanie i przeczącą na pytanie drugie. Charakterystyczna jest ta obawa rewolucjonistów przed narodem („ludem”). Stać się mogła bowiem rzecz straszna, naród francuski (czyli cała reszta ludności Francji poza paryskim motłochem) mógł bowiem zażądać uwolnienia „krwawego tyrana”. Późniejsze ludowe powstania w Wandei potwierdziły, że rewolucjoniści słusznie obawiali się o wyniki takiego referendum.

Od godziny dwudziestej dnia 16 stycznia do godziny dwudziestej dnia następnego, głosowano nad rodzajem kary dla Ludwika XVI. 17 stycznia 1793 roku farsa procesu dobiegła końca, zapadł wyrok. Jednym głosem przesądzono karę śmierci (361 do 360). Niektórzy twierdzą, że głosem przesądzającym o skazaniu króla na śmierć był głos Filipa ks. Orleanu, który zasiadał w Konwencie jako obywatel Filip Egalite (rok później sam zginął na szafocie).

Ludwik XVI, po zapoznaniu się z treścią wyroku, poprosił o parodniową zwłokę w jego wykonaniu. Chciał bowiem przed śmiercią wyspowiadać się przed katolickim kapłanem (czyli takim, który nie zaprzysiągł tzw. cywilnej konstytucji kleru) Konwent bardzo niechętnie zgodził się na zadośćuczynienie tej prośbie, której nie odmawia się nawet kryminalistom. Zgodzono się pod warunkiem, że nie będzie to obywatel francuski. Do Tempie, wysłuchać spowiedzi króla i towarzyszyć mu w drodze na szafot, przyszedł więc ksiądz Edgeworth de Firmont – urodzony w Irlandii, syn protestanckiego pastora nawróconego na katolicyzm. Spowiedź króla odbyła się w jego więziennej celi 20 stycznia 1793 roku. Wieczorem tego dnia spotkał się ze swoją rodziną. Nie powiedział, że widzą się po raz ostatni.

Nazajutrz, wczesnym rankiem król wysłuchał Mszy św. Odprawionej przez ks. Edgewortha i przyjął Komunię św. (nawet w tym przypadku król musiał przełamać opór komisarzy, którzy obawiali się, że hostia może być zatruta i tym sposobem król uniknie publicznej egzekucji). Tamtego ranka Ludwik XVI w swoich ostatnich słowach do księdza miał powiedzieć: „Jakże jestem szczęśliwy, że zachowałem moje uczucia religijne! Gdzieżbym był w tej chwili, gdyby Bóg nie użyczył mi tej łaski?”.

O godzinie 9 „rano, w otoczeniu komisarzy Konwentu (do ostatka zapewniających króla, że jego rodzina będzie bezpieczna) król udał się na Plac Rewolucji – miejsce egzekucji, (dawniej Plac Ludwika XV, dziś Plac Zgody). Przez całą drogę odmawiał wraz z księdzem pacierze. Na całej trasie przejazdu rozstawiono wzmocnione siły gwardii narodowej i wojska. Aby uniemożliwić porozumiewanie się ewentualnym spiskowcom, kazano cały czas bić w bębny. Tylko raz, koło bramy św. Marcina, rozległ się głos barona de Batza: „Bywajcie Francuzi, bywajcie ci, którzy chcą uratować króla!” Na apel odpowiedziało dwóch szlachciców, natychmiast zakłutych pikami.

Gdy król wstępował na szafot, ksiądz Edgeworth krzyknął: „Synu świętego Ludwika, wstępuj do nieba!” Tuż przed egzekucją król zwrócił się jeszcze raz do zgromadzonego ludu: „Francuzi! Umieram niewinny zarzucanych mi zbrodni. Przebaczam moim nieprzyjaciołom. Modlę się do Boga z całego serca, aby im wybaczył, aby nie spadła na Francję krew, która będzie przelana. A ty, ludu nieszczęśliwy…”

Słowa króla zostały zagłuszone przez bicie bębnów. Do końca bowiem rewolucjoniści obawiali się, że z tłumu padnie okrzyk: Łaski!

Kat wzniósł do góry ociekającą krwią głowę Ludwika XVI, króla, dobrego ojca dla swoich poddanych. Króla, który nie wierzył, żeby Francuz był zdolny do królobójstwa.

Gdy odgłosy salw z dział na Placu Rewolucji, zwiastujące śmierć Ludwika XVI zostały usłyszane w Tempie – Maria Antonina przyklęknęła przed swoim ośmioletnim synem i ucałowała jego królewską rękę. Rozpoczęło się męczeńskie panowanie króla – więźnia Ludwika XVII (1793 – 1795).

Ośmioletni syn Ludwika XVI, chociaż nie był namaszczony i koronowany, został uznany jako prawowity władca Francji przez wszystkie dwory europejskie i przez swoich wiernych poddanych. To właśnie w obronie więzionego króla – dziecka powstał wierny lud Wandei. Rewolucyjna „sprawiedliwość”, opierająca się przecież o frazesy z Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, nakazała trzymanie tego królewskiego dziecka (ale jednak dziecka) w całkowitym zamknięciu (zakazano nawet otwierania okien w celi), bez możliwości spacerów i widzenia się z wciąż więzionymi matką, ciotką i siostrą. Mało tego, młodego króla poddano rewolucyjnej reedukacji polegającej na próbie wpojenia mu nienawiści do jego ojca i matki oraz wyrzeczenia się religii chrześcijańskiej. Politrukiem wysłanym do tego celu przez Konwent był niejaki Simon.

Powolna agonia Ludwika XVII zakończyła się w 1975 roku. Nie żyła już wtedy matka, królowa Maria Antonina oraz ciotka, siostra Ludwika XVI madame Elisabeth.

Proces królowej Marii Antoniny (a właściwie jego farsa) był jednym z najobrzydliwszych epizodów Rewolucji Francuskiej. Sfingowano wszystkie dowody, nie wahając się nawet przed wysunięciem oskarżenia o seksualne wykorzystywanie własnego syna! Chodziło bowiem o odarcie królowej z godności, o to, aby na zawsze pozostała w niesławie w wyobrażeniu tzw. szerokich mas. Stąd ta czarna legenda Marii Antoniny jako rozpustnicy, utracjuszki i zdrajczyni. Tymczasem Maria Antonina – zaświadczają to wszystkie dostępne nam źródła historyczne – nie wyróżniała się niczym negatywnym na tle innych panujących w tym czasie.

Skądinąd bardzo ciekawą rzeczą jest fakt, że wielkimi strażnikami moralności i tropienia wszelkich od niej odchyleń w życiu Marii Antoniny byli ci sami ludzie (tzn. rewolucjoniści), którzy uchwalili tzw. cywilne małżeństwa, wprowadzenie możliwości rozwodów, skutecznie rozbijające życie rodzinne oparte na chrześcijańskiej moralności.

Z pewnością niemałą rolę w szczególnym natężeniu wściekłości rewolucyjnej propagandy wobec osoby Marii Antoniny odgrywał fakt, że królowa pochodziła z dynastii Habsburgów, świetnej, katolickiej dynastii.

Dla opisania farsy procesu Marii Antoniny niech posłuży fragment zeznań Heberta, jednego ze świadków oskarżenia: „Podczas jednej z moich wizyt w więzieniu królowej, znalazłem książkę kościelną, która zawierała kontrrewolucyjny znak składający się z serca otoczonego płomieniami i cierniem, nad którym widniał napis: Jesus, miserere nobis”. Najświętsze Serce Jezusa jako „kontrrewolucyjny znak”? Bez komentarza.

Barbarzyństwo rewolucyjnych oprawców objawiło się jednak najwyraźniej w ich odmowie przysłania skazanej na śmierć królowej kapłana katolickiego z posługą duchową. Królową pozbawiono tego, czego nie odmawia się najgorszemu zbrodniarzowi. Proponowano jej, co prawda, przysłanie do celi tzw. księdza zaprzysiężonego (a więc schizmatyckiego). Maria Antonina, w obliczu śmierci i wielkiego duchowego cierpienia jakim była odmowa możliwości uzyskania ostatniej pociechy duchowej, pozostała wierna Kościołowi Świętemu. Trzeba było niemałego heroizmu, aby, znieść w spokoju i z godnością. Zdobyła się na to Maria Antonina, a przekonują o tym wstrząsające słowa jakie napisała 16 października 1793 roku, w dniu swojej egzekucji, do madame Elisabeth: „Zostałam skazana nie na śmierć haniebną – taka istnieje tylko dla zbrodniarzy. Idę dołączyć do Pani brata. Jak on, jestem niewinna i mam nadzieję okazać podobną do niego stałość w ostatnich chwilach… Jakże ogromnie mi żal opuszczać moje dzieci, wiesz Pani, że żyłam tylko dla nich… Umieram w religii katolickiej, apostolskiej, rzymskiej. W religii moich ojców, w której zostałam wychowana i którą zawsze wyznawałam. Nie mogę korzystać z żadnej pociechy duchowej i nie wiem, czy istnieje tutaj jeszcze jakiś kapłan tej religii… Szczerze błagam Boga o wybaczenie moich win, które mogłam popełnić w moim życiu… Przebaczam wszystkim moim nieprzyjaciołom, którzy wyrządzili mi zło… Całuję Cię Pani z całego serca, jak i te moje biedne dzieci. Mój Boże! Jakże bardzo rozrywa mi serce myśl, że opuszczam je na zawsze!”

Tak umierał „okrutny” Ludwik XVI i jego „swawolna” żona, Maria Antonina. Tak umierała stara, chrześcijańska Francja królów. Wierna Bogu i Kościołowi.

Wbrew ostatniej nadziei Ludwika XVI, jego krew przelana 21 stycznia 1793 roku zapoczątkowała straszny okres terroru, o ludobójczych wręcz rozmiarach, jak pokaże przykład Wandei.

Niezbyt może zręcznie jest kończyć tekst o męczeństwie rodziny królewskiej cytatem Robespiere’a – jednego z jej katów, ale trudno przecież odmówić słuszności przywódcy jakobinów, gdy mówił: „Pokolenie, które widziało ancien regime, będzie go zawsze żałować”.

Grzegorz Kucharczyk

Przypisy:

1. Cyt. za H. Robert, Le cahaire de Louis XVI, Paris 1933, s. 37.

2. Tamże, s. 41.

3. Charakterystyczne, że nawet przedstawiciel skrajnie lewego skrzydła francuskiego republikanizmu w XIX wieku, Louis Blanc (jeden z przywódców rewolucji 1848 r.) przyznawał w swojej „Historii Rewolucji”, że od czasu objęcia przez ks. Orleanu przywództwa Wielkiego Wschodu następuje integracja skłóconej do tej pory masonerii, która angażuje się odtąd zdecydowanie w propagandę rewolucyjną. Zob. I. Gobry, Les martyrs de la Revolution francaise, Paris 1989, s. 12.

4 Cyt. za I. Gobry, Les martyrs de la Revolution francaise, s. 226. Zauważmy, że przytoczona wypowiedź Saint – Juste’a jest wielce charakterystyczna także z innego powodu. Oto bowiem przyznaje on, że jakobini czuli się najeźdźcami we Francji (skoro Ludwik XVI ma być traktowany jako jeniec). Skądinąd Saint – Just daje świadectwo jakobińskiego pomysłu na traktowanie jeńców wojennych, skoro status jeńca wojennego jest dla niego równoznaczny z wyrokiem śmierci.

5. Zob. H. Robert, op. Cit., s. 70 – 71.

6. 1. Gobry, op. Cit.

(,,Miłujcie się!”, nr 11-12/1998)