Ojcze Święty, obawiamy się o spotkanie w Asyżu

W związku z zapowiedzą zwołania w październiku br. międzyreligijnego spotkania w Asyżu, w 25 lat po „Asyżu 1986”, 11 stycznia br. grupa włoskich katolików (wśród nich prof. Roberto de Mattei), napisała list otwarty do Benedykta XVI. „Z przestrachem wracamy więc myślą do wydarzeń sprzed 25 lat, przypominając sobie widok zabitych kur leżących na ołtarzu św. Klary – zgodnie z plemiennym rytuałem, i figurę Buddy umieszczoną nad ołtarzem w kościele św. Piotra, nad relikwiami biskupa Wiktoryna, męczennika, który w IV w. oddał życie za wiarę.(…) To właśnie ów „duch Asyżu”, który później długo był ubarwiany w mediach i sferach Kościoła skorych do relatywizmu, wprowadził zamęt. Wydał nam się obcy Ewangelii i Kościołowi Chrystusowemu, który nigdy, przez dwa tysiące lat, taką drogą nie szedł. Pragnęliśmy zatem przywołać ironiczne uwagi pewnego francuskiego dziennikarza: „W obecności tak wielu religii łatwiej uwierzyć, że albo wszystkie one są wartościowe, albo że wszystkie są bez znaczenia.(…)”. Poniżej prezentujemy tekst listu.

Ojcze Święty, obawiamy się o spotkanie w Asyżu

Wasza Świątobliwość,

jesteśmy grupą katolików niewymownie wdzięcznych Ojcu Świętemu jako pasterzowi Kościoła powszechnego za dzieło dokonane w ostatnich latach; dziękujemy Waszej Świątobliwości za wielki szacunek dla ludzkiego rozumu, za wydanie „Motu proprio Summorum pontificum”, za owocną relację z anglikanami, którzy na nowo jednoczą się z Kościołem katolickim, i za wiele innych spraw.

Ośmieliliśmy się napisać do Ojca Świętego po tym, jak dowiedzieliśmy się – krótko po masakrze chrześcijan koptyjskich w Egipcie – o zamiarze zwołania w październiku międzyreligijnego spotkania w Asyżu, w 25 lat po „Asyżu 1986”.

Pamiętamy wszyscy to wydarzenie sprzed tylu już lat.

Wydarzenie niebywale medialne, które – niezależnie od intencji i deklaracji osoby, która za nie odpowiadała – miało następstwa niepodważalne, powodujące w świecie katolickim indyferentyzm i relatywizm religijny.

To od tego czasu we wspólnocie chrześcijan nasiliło się przekonanie, jakoby znane od wieków nauczanie Kościoła – „jednego, świętego, katolickiego i apostolskiego”, na temat jedyności Zbawiciela, należało w pewnym sensie odłożyć do archiwum.

Doskonale przypominamy sobie przedstawicieli wszystkich religii zgromadzonych w katolickiej świątyni, w kościele Santa Maria degli Angeli, stojących w szeregu z gałązką oliwną w ręku: tak jakby chcieli powiedzieć, że pokój nie przychodzi przez Chrystusa, ale – jednakowo – przez założycieli wszystkich wierzeń (Mahometa, Buddy, Konfucjusza, Kali, Chrystusa…).

Mamy w pamięci modlitwę muzułmanów w Asyżu, w mieście Świętego, który za jeden z celów obrał sobie nawrócenie wyznawców islamu.

Pamiętamy modlitwę animistów, ich przywoływanie duchów żywiołów, a także modlitwy innych wierzących czy przedstawicieli religii nieteistycznych, jak dżinizm.

Ta „wspólna” modlitwa – niezależnie od jej celu – chcąc nie chcąc przyczyniła się do tego, że wielu uwierzyło, iż wszyscy modlą się do „tego samego Boga”, choć o różnych imionach.

Tymczasem Pismo Święte mówi jasno: „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną” (1 przykazanie); „Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze mnie” (J 14, 6).

Piszący oczywiście nie przekreślają dialogu z kimkolwiek, bez względu na wyznawaną religię.

Żyjemy w świecie i każdego dnia rozmawiamy, dyskutujemy, kochamy, nawet tych, którzy nie są chrześcijanami, ale ateistami, wątpiącymi czy wyznawcami innych religii. Jednak to nie przeszkadza nam wierzyć, że sam Bóg przyszedł na ziemię, zgodził się pójść na śmierć właśnie po to, by wskazać nam Drogę i Prawdę, a nie jedną z wielu możliwych dróg i prawd. Chrystus jest dla nas, chrześcijan, Zbawicielem: Jedynym Zbawicielem świata.

Z przestrachem wracamy więc myślą do wydarzeń sprzed 25 lat, przypominając sobie widok zabitych kur leżących na ołtarzu św. Klary – zgodnie z plemiennym rytuałem – i figurę Buddy umieszczoną nad ołtarzem w kościele św. Piotra, nad relikwiami biskupa Wiktoryna, męczennika, który w IV w. oddał życie za wiarę.

Pamiętamy katolickich kapłanów, którzy podporządkowali się obrzędom inicjacyjnym innych religii: wstrząsający obraz tym bardziej że o ile „głupotą” jest chrzcić dorosłego, który nie wierzy w moc chrztu, o tyle absurdem jest, żeby katolicki kapłan poddawał się obrzędowi, który nie reprezentuje dla niego żadnej wartości ani pożytku. Postępując w ten sposób, przekazuje się pewną informację, a mianowicie, że obrzędy – wszelakie – są jedynie pustymi ludzkimi gestami. Że wszelkie koncepcje boskości są sobie równe. Że wszelkie moralności – bez względu na religie, z których się wywodzą –są zamienne.

To właśnie ów „duch Asyżu”, który później długo był ubarwiany w mediach i sferach Kościoła skorych do relatywizmu, wprowadził zamęt. Wydał nam się obcy Ewangelii i Kościołowi Chrystusowemu, który nigdy, przez dwa tysiące lat, taką drogą nie szedł. Pragnęliśmy zatem przywołać ironiczne uwagi pewnego francuskiego dziennikarza: „W obecności tak wielu religii łatwiej uwierzyć, że albo wszystkie one są wartościowe, albo że wszystkie są bez znaczenia. Widząc w ten sposób jednocześnie tylu bogów, można się zastanawiać, czy oni wszyscy nie są równowartościowi czy jest wśród nich tylko jeden, prawdziwy. Sarkastyczny paryżanin [sceptyk i ateista] będzie naśladował sceptycznego kolekcjonera, którego przyjaciel dopiero co strącił jakiegoś bożka z mensy, a on na to: «O ja nieszczęsny, przecież to mógł być prawdziwy Bóg»”.

Zmieszani, pociechę znaleźliśmy wówczas w licznych wypowiedziach papieży, którzy zawsze potępiali tego rodzaju „dialog”.

Kongres wszystkich religii był już wcześniej organizowany w Chicago w 1893 r., i w Paryżu w 1900 roku. Jednak Ojciec Święty Leon XIII zakazał katolikom uczestnictwa w nich.

Tę samą postawę przyjął Pius XI, papież, który potępił ateizm komunistyczny i nazistowski, i który jednocześnie potępiał jakiekolwiek próby jednoczenia ludzi w imię jakiegoś niesprecyzowanego i niejasnego wymiaru religijnego, bez Chrystusa.

Jego Świątobliwość pisał wówczas w swojej encyklice „Mortalium Animos” [O popieraniu prawdziwej jedności religiiFrancesco Agnoli] (Objawienie Pańskie 1928 r.) właśnie w kwestii kongresów ekumenicznych: „Przekonani, że bardzo rzadko tylko znajdzie się człowiek, który nie miałby w sobie uczucia religijnego, widocznie żywią nadzieję, że mimo wszystkich różnic zapatrywań religijnych nie trudno będzie, by ludzie przez wyznawanie niektórych zasad wiary, jako pewnego rodzaju wspólnej podstawy życia religijnego, w braterstwie się zjednali. W tym celu urządzają zjazdy, zebrania i odczyty z nieprzeciętnym udziałem słuchaczy i zapraszają na nie dla omówienia tej sprawy wszystkich, bez różnicy, pogan wszystkich odcieni, jak i chrześcijan, ba, nawet tych, którzy – niestety – odpadli od Chrystusa, lub też uporczywie przeciwstawiają się Jego Boskiej naturze i posłannictwu. Katolicy nie mogą żadnym paktowaniem pochwalić takich usiłowań, ponieważ one zasadzają się na błędnym zapatrywaniu, że wszystkie religie są mniej lub więcej dobre i chwalebne, o ile, że one w równy sposób, chociaż w różnej formie, ujawniają i wyrażają nasz przyrodzony zmysł, który nas pociąga do Boga i do wiernego uznania Jego panowania. Wyznawcy tej idei nie tylko są w błędzie i łudzą się, lecz odstępują również od prawdziwej wiary, wypaczając jej pojęcie i krok po kroku popadają w naturalizm i ateizm…”.

Z dystansu już możemy powiedzieć, że Pius XI miał rację, nawet na poziomie zwykłej celowości. Jaki był w rzeczywistości skutek „Asyżu 1986”, mimo słusznych deklaracji Papieża Jana Pawła II mających zapobiec tego typu interpretacji?

Jakie jest przesłanie, które przekazują znowu sami organizatorzy, media, a także wielu nowoczesnych duchownych chcących wstrząsnąć Tradycją Kościoła?

To, co dotarło do wielu chrześcijan za pośrednictwem obrazu, który zawsze jest najbardziej sugestywny, a także za pośrednictwem gazet i telewizji – jest bardzo jasne: relatywizm religijny, który staje się równoznaczny z ateizmem.

Jeśli wszyscy modlą się „razem” – stwierdziło wielu – wówczas wszystkie religie stają się sobie „równe”: ale jeśli tak jest, to żadna z nich nie jest prawdziwa.

W tamtym czasie Wasza Świątobliwość jako kardynał i prefekt Kongregacji Nauki Wiary wraz z kard. Giacomo Biffim i wieloma innymi, znalazł się w grupie wyrażających poważne obawy. Stąd też w kolejnych latach Wasza Świątobliwość nie uczestniczył nigdy w podobnych inicjatywach wspólnoty św. Idziego.

W istocie, tak jak Wasza Świątobliwość napisał w książce pt. „Wiara, prawda, tolerancja. Chrześcijaństwo a religie świata”, krytykując indyferentystyczny ekumenizm, dla katolików „powinno być jasne, że nie ma „religii” w ogólności, że nie istnieje jakaś wspólna koncepcja Boga i wspólna wiara w Niego, że różnica dotyczy nie tylko przesłania zmieniających się obrazów i form konceptualnych, ale ostatecznych wyborów”.

Wasza Świątobliwość całkowicie zgadza się zatem z Leonem XIII i Piusem XI co do zagrożenia prowadzącego – poprzez działania takie jak w Asyżu w 1986 r. – do synkretyzmu i religijnego indyferentyzmu.

Niebezpieczeństwo ukazane również przez ojców Soboru Watykańskiego II, którzy w „Unitatis Redintegratio” w kwestii ekumenizmu nie z innymi religiami, ale z innymi „chrześcijanami”, sugerowali ostrożność: „Nie można wszakże uznać współudziału w świętych czynnościach (communicatio in sacris) za środek, który bez zastrzeżeń należałoby stosować dla przywrócenia jedności chrześcijan”. Wasza Świątobliwość nauczał w tym czasie – choć nie zawsze był rozumiany nawet przez katolików – że dialog odbywa się i może się odbywać nie między teologiami, ale między kulturami; nie między wyznaniami, ale między ludźmi, w świetle tego, co wszystkich nas wyróżnia: rozumu ludzkiego.

W oderwaniu od pogańskiego panteonu starożytności, nie narażając na niebezpieczeństwo czystości wiary w imię teologicznego kompromisu; nie zezwalając, by Objawienie, które nie jest naszym, zostało zmanipulowane przez ludzi i teologów pragnących pogodzić to, co do pogodzenia nie jest; nie dając możliwości, by Chrystus, „znak sprzeciwu”, został usytuowany na tym samym poziomie co Budda czy Konfucjusz, którzy zresztą nigdy nie mówili, że są Bogiem.

Z tych też powodów pragniemy przedstawić Waszej Świątobliwości nasze niepokoje.

Obawiamy się, że cokolwiek Ojciec Święty powie, telewizja, gazety i wielu katolików zinterpretują to, odnosząc się do przeszłości i panoszącego się indyferentyzmu; że cokolwiek Ojciec Święty stwierdzi, wydarzenie to będzie odczytane jako ciąg dalszy manipulacji osobą Franciszka, zmienionego przez współczesnych ekumenistów w irenistę i synkretyka bez wiary. Już teraz się to dzieje…

Boimy się, że cokolwiek Ojciec Święty powie, gwoli wyjaśnienia, do prostych wiernych – takich jak my – na całym świecie dotrze jeden fakt (bo tylko taki będzie przekazywany np. w telewizji): Namiestnik Chrystusa nie tylko rozmawia, dyskutuje, prowadzi dialog z przedstawicielami innych religii, ale także modli się z nimi. Zupełnie jakby sposób i cel modlitwy były obojętne.

I wielu niesłusznie uwierzy, że Kościół poszedł na kompromis, że uznał – zgodnie z myślą New Age – iż modlitwa zanoszona do Chrystusa, Allaha, Buddy czy Manitu jest w gruncie rzeczy tym samym. Że animistyczna i muzułmańska poligamia, hinduskie kasty czy politeistyczny spirytualizm animistyczny mogą iść w parze z chrześcijańską monogamią, prawem miłości i przebaczenia oraz Bogiem Trójjedynym.

Ale tak jak Wasza Świątobliwość pisał we wspomnianej już książce: „Przy nieróżnicowaniu religii oraz uznaniu, że wszystkie one oczywiście dają się rozróżnić, ale mimo wszystko są sobie równe, niemożliwe jest pójście do przodu”. Wasza Świątobliwość, sądzimy, że nowy „Asyż 1986” nie przyczyni się do uratowania ani jednego chrześcijanina na Wschodzie: ani w komunistycznych Chinach, ani w Korei Północnej, ani w Pakistanie czy w Iraku… Wielu wiernych natomiast nie pojmie, dlaczego właśnie w tych krajach w dalszym ciągu ludzie giną męczeńską śmiercią, by nie wyrzec się spotkania nie z jakąś religią, ale z Chrystusem. Tak samo jak apostołowie.

W obliczu prześladowań możliwe są rozwiązania polityczne, dyplomatyczne, dialog nieoficjalny i oficjalny: niech wszystkie one będą podejmowane najskuteczniej jak to możliwe.

Z serdecznością Waszej Świątobliwości i pragnieniem pokoju dla wszystkich ludzi.

Jednakże bez otwierania, przed tymi, którzy pragną siać zamęt i wzmagać relatywizm religijny, przedpola wszystkich relatywizmów – możliwości, w tym także tej medialnej, równie dla nich interesującej jak powtórka „Asyżu 1986”.

Z synowskim oddaniem

Francesco Agnoli

Lorenzo Bertocchi

Roberto de Mattei

Corrado Gnerre

Alessandro Gnocchi

Camillo Langone

Mario Palmaro

( www.piotrskarga.pl )