Ukryte oblicze mediów (cz. 2)

(dodatek do ,,Naszego Dziennika”)

Agresja ateistyczna

Agresja ateistyczna w mediach w dwóch ostatnich latach przybrała wielkie rozmiary. Jest ona przy tym szczególnie bezwzględna. Jak to skonstatowała niedawno Beata Zubowicz na łamach „Rzeczpospolitej”: „Kolejna fala ateizmu nie bawi się w niuanse. Jej stosunek do Boga i religii nie jest wzgardliwą obojętnością. Ateiści nie chcą chłodnej tolerancji. Oni chcą wojny i zwycięstwa” (por. B. Zubowicz, „Nowa krucjata wrogów Pana Boga”, „Rzeczpospolita” z 30 czerwca – 1 lipca 2007 r.). Ta nowa ofensywa ateistyczna zaczęła się wyraźnie po śmierci wielkiego Papieża Polaka Jana Pawła II.

We wrogich katolicyzmowi kręgach najwyraźniej uznano, że śmierć najwyższego autorytetu religijnego dla Polaków staje się szczególnie dogodną okazją do zintensyfikowania zmasowanego ataku na Kościół i religię. Tym razem doskonałą bronią okazał się skrajny nacisk na lustrację przede wszystkim w Kościele. W ostatnich latach wyraźnie starano się stworzyć wrażenie, że Kościół był do cna przeżarty agenturą, że duchowni stanowili środowisko najbardziej podatne na naciski bezpieki. Wyraźnie zacierano przy tym pamięć o jakże wielu heroicznych czynach ludzi Kościoła, walczących z narażeniem życia przeciw komunistycznemu złu, i pomniejszano (przez przemilczenia) rolę bez porównania większej infiltracji UB i SB w kręgach dziennikarzy, naukowców i dyplomatów. Metody wrogów Kościoła dobrze ilustrowało wyciągnięcie i maksymalne nagłośnienie sprawy o. Konrada Hejmy, zaledwie kilka dni po śmierci wielkiego Papieża. Przypomnijmy, co mówił o tym prowincjał polskich dominikanów ojciec Maciej Zięba w wywiadzie dla „Słowa Polskiego – Gazety Wrocławskiej” z 27 maja 2005 r.: „Trudno oprzeć się wrażeniu, że ujawnienie sprawy ojca Konrada Hejmy nie było przypadkiem (…) w tym czasie, kiedy – po śmierci Ojca Świętego – uczyliśmy się nowej twarzy katolicyzmu, nagle dostaliśmy taką oto propozycję: zajmijcie się brudami”. Myślę, że warto byłoby w pełni poznać rolę byłego niesławnego prezesa IPN Leona Kieresa w całej tej sprawie i dotrzeć do informacji, kto inspirował go do publicznego podjęcia sprawy o. Hejmy akurat w momencie tak wzruszającej powszechnej ogólnonarodowej żałoby po Ojcu Świętym.

Wśród czynników, które wzmacniają agresję ateistyczną w Polsce, należy również wymienić coraz silniejsze oddziaływanie na Polskę presji wynikających z nasilenia fali ateizacji i laicyzacji na Zachodzie. Całkowicie oszukańcze okazały się obietnice tych polityków i duchownych, którzy zapowiadali, że nasze wejście do Unii Europejskiej wcale nie narazi nas na naciski z Zachodu w kwestiach religii i etyki, ponieważ UE po prostu nie miesza się do tych spraw. Przytoczę w tym kontekście opinię świetnej obserwatorki sytuacji na Zachodzie Krystyny Grzybowskiej, wydrukowaną, o dziwo, w piśmie dalekim od sympatii dla katolicyzmu, jakim jest „Wprost”, przez tyle lat po 1989 r. Otóż w tekście „Rada postępu” („Wprost” z 1 lipca 2007 r.) K. Grzybowska napisała bez ogródek: „Hasło ‚chrześcijaństwo albo Europa’ nie umarło wraz z komunizmem. Najzagorzalszym wrogiem chrześcijańskiej Europy jest Rada Europy, aktualnie kierowana przez fanatycznych ideologów lewicy. Nic zatem dziwnego, że Polska jako kraj katolicki jest atakowana ze szczególną zaciekłością. W specjalnym memorandum rada gani Polskę za łamanie Konwencji Praw Człowieka. A właściwie za wszystko: za działania policji, stan więzień, nietolerancję, antysemityzm, przemoc domową, brak prawa do aborcji i lustrację. Ambicje tego gremium (…) idą dużo dalej. Chce ono mianowicie zakazać nauczania w szkołach teorii kreacjonizmu, czyli mówiąc wprost – upowszechniania wiary, że twórcą wszechświata jest Bóg. Gdyby im dać prawo do podejmowania decyzji, to tak jak w Sowietach zamknięto by kościoły, zakazano modlitwy i posiadania Biblii”. Warto tu przypomnieć, że nawet ks. bp Tadeusz Pieronek, hierarcha, który kiedyś w największym stopniu negował ostrzeżenia przed jakimikolwiek zagrożeniami ze strony UE w sprawach religijnych i etycznych, przyznał poniewczasie w telewizyjnym programie „Między niebem a ziemią” z 5 lutego 2006 r., iż „Unia Europejska przed wejściem Polski do UE zapewniała, że nie będzie się mieszała do spraw religijnych i moralnych. W oświadczeniu Parlamentu Europejskiego jednak się miesza, prowadzi do osłabienia rodziny”.

Przy wyraźnym wsparciu z Zachodu doszło w ostatnich paru latach do bezprecedensowej ofensywy ateizacyjnej. Jako wytrwały badacz zagrożeń antypolonizmem muszę przyznać, że nagle w ciągu ostatnich dwóch lat przejawy krajowego antypolonizmu jakby trochę zmalały w rozmiarach i liczebności. Stanowią mniej więcej około jednej czwartej przedsięwzięć ateizacyjnych, ataków na Kościół i religię. Stąd tym potrzebniejsze wydaje się pokazanie właśnie tych zagrożeń, obudzenie pewnej czujności w Kościele. Chrześcijanie, brońmy się! Nie wierzmy w zapewnienia uspokajaczy i usypiaczy, którzy faktycznie odgrywają dziś rolę typowych leninowskich „pożytecznych idiotów”. Diagnozujmy sytuację i przeciwdziałajmy, póki nie jest za późno!

Zgodnie z oceną ks. bp. Adama Lepy, właśnie „Gazeta Wyborcza” była obok telewizji publicznej jednym z dwóch najpotężniejszych środków antyewangelizacyjnych w Polsce.

Wśród zagadnień stale przewijających się na łamach „Gazety” wymienić można chociażby propagowanie rzekomego wielowiekowego antysemityzmu polskiego, nagłaśnianie antykatolickich zjawisk w kulturze z profanacją włącznie, jak to miało miejsce w przypadku obrony Doroty Nieznalskiej czy filmu o Janie Pawle II w reżyserii Helen Whitney. Wspomnieć należy o upodobaniu do nagłaśniania różnorodnych zbuntowanych ideologów i odstępców od Kościoła, nagonek na poszczególnych duchownych, np. na ks. prałata Henryka Jankowskiego. Już tylko te wymienione zjawiska dają podstawę do wniosku o dużej roli „Gazety Wyborczej” w propagowaniu antywartości.

Fałsze ks. Musiała

Ksiądz Musiał, a z nim redaktorzy „Wyborczej”, milczeli o jakże częstych i oburzających pomówieniach ze strony niektórych środowisk żydowskich, które fałszywie oskarżały Kościół katolicki w Polsce o antysemityzm. Znów odwołam się tu do opinii ks. abp. Henryka Muszyńskiego wyrażonej podczas II Sympozjum Teologicznego „Kościół i judaizm” w kwietniu 1990 r.: „Często oskarżenia o polski antysemityzm zwraca się przeciw Kościołowi polskiemu, a przede wszystkim jego najwybitniejszym i najbardziej miarodajnym przedstawicielom” (por. „Colectanea Theologica”, 1991, Fasc. III, s. 81).

Szkoda, że ks. Musiał – z taką werwą atakujący chrześcijaństwo za jego rzekomy „wielowiekowy antysemityzm” – milczał jak grób na temat skrajnych antychrześcijańskich uprzedzeń występujących przez stulecia w różnych środowiskach żydowskich i skrajnych antychrześcijańskich zapisów w Talmudzie. A są przecież na ten temat świadectwa u uczciwych autorów żydowskich, choćby w książce prof. Izraela Shahaka „Jewish History, Jewish Religion” (Boulder Colorado, USA 1991, s. 24-25). Dowiedziałby się z tamtej książki również o skrajnych przejawach fanatyzmu antychrześcijańskiego we współczesnym Izraelu, choćby o publicznym rytualnym spaleniu w Jerozolimie setek egzemplarzy Nowego Testamentu przez członków Yad Le’akhim, żydowskiej organizacji subsydiowanej przez władze, a ściślej przez izraelskie Ministerstwo Religii (por. I. Shahak, op.cit., s. 21).

Szczególnie oburzające z powodu ogromnej nieodpowiedzialności i pochopnych oszczerczych uogólnień nagłośnionych w „Wyborczej” było stwierdzenie ks. Musiała stawiające Polakom, broniącym się przed krytyką ich stosunku do Żydów, za wzór Niemcy, Francję czy Włochy, które poszły daleko w „samooskarżaniu się”. To porównanie Polski z Niemcami przekroczyło wszelkie granice. Jak można było porównać Naród, który stracił trzy miliony osób w wyniku niemieckich zbrodni, z najeźdźcą, który te zbrodnie stosował?!

Ksiądz Musiał, powołując się na liczbę zabitych Żydów, opowiedział się za „suwerennym żydowskim Auschwitzem”, za żydowską eksterytorialnością Auschwitzu. Czyż jego zdaniem należało więc zapomnieć o tragedii pomordowanych w Auschwitz wielu dziesiątków tysięcy Polaków, Rosjan, Cyganów etc.? Być może ks. Musiał nie wiedział, że całą historię obozu w Auschwitz można podzielić na dwa okresy: okres polski (1940 – połowa 1942), kiedy to większość deportowanych i ofiar stanowili Polacy, i okres żydowski (połowa 1942 – 1945), kiedy to większość ofiar i deportowanych stanowili Żydzi (por. „Auschwitz. Nazistowski obóz śmierci”, Oświęcim 1993, s. 12). Ksiądz Musiał pisał: „Jestem pewny, że Żydzi zatroszczyliby się o godną pamięć wszystkich zamordowanych, w tym Polaków”. Skąd ta bezgraniczna pewność? Jak dotąd widzieliśmy aż nadto wiele działań zmierzających wyraźnie do zawłaszczenia pamięci o zagładzie dla tylko jednego narodu – Żydów. I to zarówno kosztem Polaków, Rosjan, jak i np. Cyganów – narodu, który podobnie jak Żydzi miał ulec natychmiastowej eksterminacji, choć jego holocaust jest wciąż przemilczany. Przypomnę tu, że znany z ataków na krzyż w Oświęcimiu noblista Elie Wiesel „wsławił się” skrajną wręcz skłonnością do przemilczania tragedii innych narodów, w tym holocaustu Cyganów. Z jakim oburzeniem pisał o tych świadomych przemilczeniach E. Wiesela „tropiciel nazistów” Szymon Wiesenthal.

Ksiądz Musiał mówił o sobie, że zawiódł oczekiwania tych, którzy spodziewali się, iż zostanie profesorem filozofii, stwierdzając: „Jestem tylko kapłanem w zakładzie opiekuńczo-leczniczym”. Brak pozycji naukowej, odpowiedniego przygotowania naukowego i faktyczny ogromny dyletantyzm wcale nie przeszkadzały mu w wytykaniu rzekomych błędów ks. kard. Edwarda Cassidyego – przewodniczącego watykańskiej Komisji ds. Dialogu z Judaizmem, Piusa XI, Piusa XII, ks. abp. Muszyńskiego (bez wymieniania nazwiska hierarchy, ale wyraźnie w odniesieniu do jego stanowiska w sprawie judaizmu). Ksiądz Musiał uważał bowiem, że wie lepiej, a „Gazeta Wyborcza” dała maksymalny wręcz upust jego próżności, przejawiając obojętność na jego skrajne wywody godzące w chrześcijaństwo, Kościół i polskość. Nie zrobiła tego przypadkowo. Uderzanie w chrześcijaństwo mogło z góry liczyć na uznanie walczących z Kościołem redaktorów „GW”.

Antykościelny paszkwil A. Małachowskiego

W „Gazecie Wyborczej” z 6-7 września 2003 r. opublikowany został skrajny paszkwil na Kościół katolicki w Polsce – tekst Aleksandra Małachowskiego pt. „Ten plugawy kąkol”. Był to swego rodzaju rekord kalumnii na temat Polaków i Kościoła katolickiego. Prawdziwy trzon tekstu A. Małachowskiego stanowiły jego rozważania na temat wielowiekowej jakoby antysemickiej postawy wobec Żydów polskiego Kościoła katolickiego oraz jego kleru i rzekomego wielowiekowego „polskiego antysemityzmu”. W tym czarnym obrazie nie znalazło się nawet jedno zdanie przypominające, że właśnie Polska była przez stulecia jedynym schronieniem dla Żydów – paradisus Judeorum (rajem dla Żydów), jak pisano nawet w Wielkiej Encyklopedii Francuskiej z XVIII wieku. Nie znalazło się również ani jedno zdanie odnotowujące wybitne postacie Kościoła katolickiego w Polsce, które zasłużyły się swymi wystąpieniami w obronie Żydów czy pomocą dla nich. By przypomnieć choćby warszawskiego biskupa Antoniego Sotkiewicza, który w 1881 r. po zapoczątkowaniu fali pogromów w Rosji zdecydowanie przeciwstawił się próbom upowszechniania przez carat antyżydowskich nastrojów w Warszawie. Z kolei interwencja polskiego biskupa Wilna Edwarda Roppa skutecznie zapobiegła w 1905 r. inspirowanym przez władze carskie próbom wywołania pogromu. Jak przypomniał francuski historyk E. Tollet, autor „Historii Żydów w Polsce”, w 1931 r. tylko dzięki interwencji katolickiego biskupa w Tarnowie Franciszka Lisowskiego udało się położyć kres atakom na sklepy żydowskie we Lwowie.

Szczególnie podłą częścią tekstu A. Małachowskiego były jego oszczerstwa pod adresem św. Maksymiliana Kolbego, którego przedstawił jako rzekomego kontynuatora wymyślonej przez siebie tradycyjnej nienawiści do Żydów. Od tego oszczerstwa próbował się dystansować nawet największy filosemita w redakcji „GW” – Jan Turnau, akcentując: „(…) Muszę tylko zaznaczyć, że dla mnie św. Maksymilian nie jest symbolem przedwojennego antysemityzmu katolickiego, (…) są dowody, że próbował hamować nienawiść”. Do najczarniejszych kart paszkwilu Małachowskiego w „GW” należało przemilczenie przez niego tak wielostronnej pomocy duchownych katolickich w Polsce dla ukrywających się Żydów w czasie drugiej wojny światowej.

Swego rodzaju klucz do wyjaśnienia rozmiarów oszczerstw A. Małachowskiego wobec Kościoła katolickiego stanowiła ujawniona o nim pośmiertnie informacja, iż był masonem „uśpionym” po wybraniu na marszałka Sejmu. Informację tę ujawnił w postkomunistycznym „Przeglądzie” z 14 listopada 2004 r. prof. Tadeusz Cegielski, sam pełniący wysokie funkcje masońskie, m.in. Wielkiego Namiestnika WLNP. Warto dodać, że mason Małachowski nawrócił się na łożu śmierci.

„Wyborcza” w obronie kłamliwego filmu o Papieżu

Typowym dla „Gazety Wyborczej” było wystąpienie jej redaktorów ze stanowczą obroną antykatolickiego i antypolskiego filmu o Janie Pawle II w reżyserii Helen Whitney. Deformujący obraz wielkiego Polaka film został wyświetlony w telewizji publicznej akurat w jubileuszowym dniu rocznicy wyboru Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową. Wywołało to tym większy skandal i protesty licznych duchownych. Sam Prymas Polski Józef Glemp powiedział o obrazie Whitney, iż jest to „bardzo niedobry, nieszczęśliwy i wrogi film”. Bardzo ostro skrytykował go także duszpasterz warszawskich środowisk intelektualnych ks. Wiesław Niewęgłowski. Godne uwagi w tym kontekście było bardzo krytyczne omówienie tego filmu pióra Zofii Głodowskiej z Nowego Jorku pt. „Skandal papieski” w „Tygodniku Solidarność” z 17 listopada 2000 r. Głodowska pisała m.in.: „Trudno się nie zgodzić z zarzutami krytyków, że w wyemitowanym przez TVP 16 października amerykańskim filmie o papieżu Janie Pawle II dominuje punkt widzenia środowisk laickich i żydowskich. Zdumiewa wręcz, że w filmie o Namiestniku Chrystusa nie było prawie wcale wierzących katolików, że o jego przesłaniu i nauce mówili lewicowi profesorowie żydowscy, zbuntowane feministki i rewizjonistyczni duchowni w rodzaju księdza profesora Kinga, jednym słowem – ludzie albo zupełnie nie rozumiejący ducha chrześcijaństwa, albo przeciw niemu zbuntowani. Tego tak bardzo w gruncie rzeczy nowoczesnego i bliskiego ludziom papieża przedstawili jako człowieka pełnego sprzeczności, zacofanego i nie rozumiejącego ducha współczesności. (…) Bez wyraźnego powodu wiele miejsca poświęcono w filmie polskiemu antysemityzmowi, jako jednemu z głównych czynników wychowawczych, który rzekomo papieża ukształtował. Wytknięto mu fakt, że w czasie wojny nie pomagał aktywnie w ratowaniu Żydów, nie biorąc pod uwagę faktu, że (…) był on już wówczas w tajnym seminarium duchownym, a więc w środowisku nieco odizolowanym od reszty społeczeństwa. (…) W całym filmie jedynym przyjacielem Polski był historyk Norman Davies, wszyscy inni mówili o naszym kraju albo nieżyczliwie, albo z całkowitym brakiem zrozumienia naszych realiów i naszej historii”.

Film Whitney znalazł oczywiście natychmiastowe wsparcie w redakcji „Gazety Wyborczej”. Ordynarne antypolskie i antykatolickie fałsze w nim zawarte nie przeszkodziły redaktorom „GW” w bronieniu go (por. Kościół i film, „Gazeta Wyborcza” z 20 października 2000 r. i Z. Mikołejko, Monopol na Papieża, „Gazeta Wyborcza” z 25 października 2000 r.). Szczególnie gwałtowne było wystąpienie publicysty Zbigniewa Mikołejki, od lat znanego ze swych uprzedzeń antykościelnych. Mikołejko z werwą zaatakował „wrzawę, którą z okazji emisji wzniecili nie tylko prawicowi ekstremiści w Kościele polskim, ale która objęła środowiska poważniejsze, łącznie z częścią Episkopatu”. Mikołejko oskarżył „tradycjonalistyczną część duchownych”, że chcą „demokracji, na straży której stoi Kościół”, zamiast demokracji typu zachodniego. W typowym dla redakcji „GW” stylu Mikołejko wystąpił również z atakami na rzekome próby tworzenia z Kościoła „twierdzy oblężonej i wojującej, skłonnej do demonizacji współczesnego świata”. Atakując ostre słowa księdza Prymasa o filmie Whitney, Mikołejko ubolewał, że władze telewizji zgodziły się na „lękliwe przeprosiny” za pokazanie filmu akurat w dniu rocznicy rozpoczęcia pontyfikatu Jana Pawła II. Mikołejko szczególnie ostro zaatakował ks. Wiesława Niewęgłowskiego, zarzucając mu, że „broni (…) polskiego, narodowo-katolickiego monopolu na wykładnię papieskich nauk i działań”. Ani słowem nie wspomniał natomiast na temat tak wielu jaskrawych fałszów w niektórych częściach filmu Whitney.

„Gazeta Wyborcza” wciąż kontynuowała przedstawianie niezwykle czarnego obrazu niektórych okresów historii Kościoła katolickiego, zwłaszcza w odniesieniu do Żydów. Nader typowy pod tym względem był tekst Heleny Bortnowskiej „Czytając ‚My z Jedwabnego'” („Gazeta Wyborcza” z 25-26 września 2004 r.). Znalazły się tam m.in. następujące oskarżycielskie stwierdzenia pod adresem dużej części polskiego duchowieństwa katolickiego: „Wielu duchownych było wychowawcami przyszłych zbrodniarzy. (…) Gruntowali (…) wstręt do Żydów, zawiść i bliską jej nienawiść”. Przedstawiając w tym zdaniu i w innych fragmentach tekstu wyłącznie w ciemnych barwach stosunek Kościoła katolickiego w Polsce do Żydów Bortnowska dziwnie „zapomniała” o polskich duchownych, którzy poświęcili swe życie dla ratowania Żydów, o tym, jak wiele żydowskich dzieci uratowało się w klasztorach tylko dzięki temu poświęceniu.

„Wyborcza” w obronie profanacji

30-letnia malarka Dorota Nieznalska „wsławiła się” w 2003 r. skandalizującym pseudodziełem, umieszczając podobiznę męskiego penisa na krzyżu. Świętokradcza profanacja była aż nadto jednoznaczna. Na Nieznalską wydano wyrok skazujący w sądzie w Gdańsku za profanację najświętszego symbolu religijnego. W „Wyborczej” podniesiono ogromny krzyk, powołując się na rzekome „straszne” zagrożenie dla wolności sztuki. W „Gazecie” z 22 lipca 2003 r. wystąpił z gwałtownym protestem mało znany prozaik Tomasz Piątek (chwytając nagłą szansę zaistnienia w mediach). W tekście pt. „Sacrum i genitaliom” Piątek pisał m.in.: „Założenie, że artystkę trzeba ukarać, ponieważ urażone zostały święte uczucia katolików, zastosowane konsekwentnie doprowadziłoby do tego, że w ogóle musielibyśmy zakazać sztuki. (…). Warto przypomnieć wszystkim, którzy nie interesują się sztuką współczesną, co się właściwie stało. Nieznalska umieściła podobiznę męskiego penisa na krzyżu. Praca była częścią większej instalacji ukazującej samoudręczenie mężczyzn w siłowni. Penis na krzyżu miał symbolizować to, jak bardzo torturuje się macho, który dla męskiego wyglądu gotów jest poddać się męczarniom przyrządów do ćwiczeń. Niestety, nawet takie wytłumaczenie nie pomogło. Artystka została skazana na sześć miesięcy wykonywania ‚prac użytecznych społecznie’. (…) Ten barbarzyński wyrok musi zostać uchylony (…) wzywam wszystkich, którzy nie chcą dać sobie wykastrować wyobraźni – róbmy hałas”. I hałas robiono wielce konsekwentnie z pomocą „niedocenionej” w tym względzie „Wyborczej”.

W tej samej „Wyborczej” z 22 lipca 2003 r. zamieszczono list protestacyjny przeciwko skazaniu Nieznalskiej podpisany przez kilkaset osób, w tym Kazimierę Szczukę, znane tropicielki „antysemityzmu” prof. Marię Janion i Magdalenę Tulli, muzyka Zbigniewa Hołdysa. Sygnatariusze listu głosili m.in.: „Skazanie Doroty Nieznalskiej w procesie o obrazę uczuć religijnych jest wstrząsającym dowodem na to, że ustawa zasadnicza nie jest respektowana w kraju, który do niedawna wydawał się być symbolem wolności. Zasada głoszenia wolności poglądów została w całości pogwałcona i czyni artystkę ofiarą zideologizowanej wizji państwa wyznaniowego (…)”. W tymże numerze „Wyborczej” zamieszczono jeszcze solidaryzujący się z Nieznalską list Wandy Nowickiej z Fundacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny pt. „Przepraszam Dorotę Nieznalską”. Nowicka, znana z grubiańskiego wyskoku na konferencji w Pekinie, gdzie zaatakowała wielkiego Papieża Polaka, teraz pisała m.in.: „Wyrok (na Dorotę Nieznalską) jest kompromitacją polskiego wymiaru sprawiedliwości. (…) Wyrok ten jest dowodem porażki i poddania się środowisk liberalnych, które widząc na co się zanosi, nie wystąpiły dość stanowczo w obronie wolności słowa i ekspresji twórczej”.

Na tle zaprezentowanej przez „Wyborczą” hałaśliwej wrzawy w obronie profanatorki tym godniejsze uwagi były mądre i obiektywne oceny na temat wybryku Nieznalskiej, które wyszły spod pióra znakomitego fachowca z dziedziny sztuki Stanisława Rodzińskiego, malarza, profesora i byłego rektora Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, autora dwóch zbiorów tekstów „Sztuka na co dzień i od święta”. Profesor Rodziński opublikował swój tekst w „Rzeczpospolitej” z 31 lipca 2003 r., akcentując: „Jeżeli ktoś poniewiera kogoś, tworzy jego zohydzony wizerunek, coś mu domalowuje lub doprawia – winien oczekiwać konsekwencji i winien świadomie na te konsekwencje być przygotowany. Tak jest w przypadku pani Nieznalskiej. (…) Sądzę, i to jest moje prywatne zdanie, że jeżeli w Polsce ktoś podejmuje decyzję o pokazaniu w galerii krzyża, w którego formę jest włączona fotografia penisa – winien na miarę wyobraźni być świadomy społecznych konsekwencji swej decyzji. (…) Galeria to nie kościół, powiedział w swoim wywiadzie p. Hołdys. Tak. Ale galeria nie funkcjonuje na Marsie i chodzą po niej ludzie. (…) Galeria (…) nie jest eksterytorialna i pokazywanie w niej np. obiektów szydzących z godła narodowego, symboli religijnych czy z ludzi – nie jest wyłącznie formalną grą czy zabawą. (…) Czy zapomnieliśmy o odpowiedzialności artysty za słowo, za dzieło, za siebie i innych? Wyrok w sprawie p. Nieznalskiej nie jest więc odwetem za obrażenie zapyziałych dewotek, tylko przypomnieniem o odpowiedzialności artysty, że nie może on bezkarnie ładować do szamba wszystkiego, co mu artystyczna indywidualność podyktuje (…).

Fałszywa jest sytuacja, w której działaniom twórczym nadaje się bezkrytycznie nadrzędną rolę i znaczenie. Gorszące jest i to, że obrażanie uczuć i symboli religijnych nie powinno budzić sprzeciwu, gdy dotyczy religii katolickiej. Zakłada się bowiem, że katolik musi być tolerancyjny, a jak nie, to wypomina mu się inkwizycję, skrytą miłość do cenzury i przywołuje się metody realizmu socjalistycznego. Artysta jako świadek dramatycznych czasów to jedna sprawa. Prawo artysty do obrażania ludzi, ich wiary, wreszcie zgoda na bluźnierstwo wyrażone rzekomo w artystycznej formie to kłamstwo i zwyczajne oszukiwanie ludzi (podkr. – J.R.N.). Dziwię się historykom sztuki i intelektualistom, również duchownym, że z taką naiwnością usprawiedliwiają p. Nieznalską, oburzają się na wyrok, który wskazuje, że sztuka nie może być nietykalnym obszarem skandalu i destrukcji.

Współczuję tym, którzy oburzają się na niegodziwości w życiu i chamstwo na ulicy, ale nie dostrzegają tych zjawisk w sztuce (podkr. – J.R.N.). Nie rozumiem sytuacji, w której jedyną reakcją na to, że ktoś mnie obraża, poniewiera symbole mojej wiary, traktując krzyż jako element skandalicznej gry, jest zalecenie, by rzecz załagodzić, co w polskim wydaniu oznacza uznać ją za normalną. Dlaczego reakcją na bluźnierstwo i krzywdę ma być zawsze delikatna i pełna wyrozumiałości rada, by nie brać tego wszystkiego na serio?”.

W obronie skandalistki Szczuki

Kazimiera Szczuka do spółki z Kubą Wojewódzkim pozwolili sobie w Polsacie na dłuższy program drwiący z niepełnosprawnej Magdy Buczek, tylekroć tak pięknie występującej na antenie Radia Maryja i w Telewizji Trwam. Szczuka pozwoliła sobie przy okazji na drwiny z religii, szyderczo naśladując głos Magdy Buczek z modlitw, które odprawiała w Radiu Maryja. Ordynarne szyderstwa z niepełnosprawnej Magdy Buczek, z takim poświęceniem działającej przy organizowaniu dziecięcych kółek różańcowych, spowodowały kilkadziesiąt skarg do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, w tym skargi podpisanej przez kilkaset osób. Polsat został ukarany wysoką grzywną za „popisy” Szczuki i Wojewódzkiego. Nawet w bulwarowym „Fakcie” z 15 marca 2006 r. w tekście „Królowa obłudy” z oburzeniem pisano o zachowaniu Szczuki: „Chamstwo! Po tym, jak w niesmacznym programie Kuby Wojewódzkiego (42 l.) Kazimiera Szczuka (39 l.) wyśmiewała się z niepełnosprawnej dziewczyny, wydawało się, że za to przeprosi. Nic podobnego. W rozmowie z ‚Faktem’ chorą osobę nazywa ‚osobliwością’. Magda Buczek (18 l.) cierpi na wrodzoną łamliwość kości. Bardzo cierpi, ale nie poddaje się – jest założycielką kółek różańcowych. I o nich mówi w Radiu Maryja i Telewizji Trwam. Ale to nie podoba się Szczuce. Atakuje bezbronną Magdę”.

Tylko „Wyborczą” jakoś nie wstrząsnęło ordynarne zachowanie Szczuki. Pisano w niej m.in.: „Ze wszystkich stron na feministkę spadła krytyka. (…) Gdzie wybaczenie? Skąd zajadłość i nienawiść?” (por. P. Wiejas, Dwie ikony dwóch światów. Magda Buczek i Kazimiera Szczuka, „Gazeta Wyborcza”).

Wcześniej, w 2004 roku, „Gazeta Wyborcza” wystąpiła z żarliwą obroną pełnomocnik rządu SLD-owskiego ds. równego statusu kobiet i mężczyzn Magdaleny Środy po tym, jak 8 grudnia 2004 r. podczas konferencji w Sztokholmie wypowiedziała bzdurne słowa o rzekomym związku między katolicyzmem a przemocą wobec kobiet. Tak wpływowe w „Wyborczej” postacie jak Helena Łuczywo i Piotr Pacewicz zabrały się za wspólną obronę M. Środy w ironicznym tekście „Zbrodnicza działalność Magdaleny Ś”. („Gazeta Wyborcza” z 10 grudnia 2004 r.). Para autorów pisała z przekąsem: „Jak to dobrze, że wszystkie możliwe polskie autorytety partyjne i kościelne zdemaskowały wczoraj zbrodniczą działalność Magdaleny Środy”. Zaraz potem para autorów przeszła do stanowczej obrony antykościelnych wystąpień p. Środy, akcentując m.in.: „Środa poruszyła realny problem. I chwała jej za to. (…) Środa zapłaciła za to, że dotknęła tabu”.

Nagonki na ks. Henryka Jankowskiego

„Gazeta Wyborcza” parokrotnie odegrała wielką rolę w organizowaniu zmasowanych kampanii zniesławień i pomówień przeciwko księdzu prałatowi Henrykowi Jankowskiemu, począwszy od 1995 roku. Było to tym bardziej oburzające, że naczelny „GW” Adam Michnik w latach 80. niejednokrotnie korzystał z pomocy ks. Jankowskiego. Ksiądz Jankowski wydatnie pomagał wówczas Michnikowi i stwarzał mu możliwości publicznych wystąpień w kościele św. Brygidy. To na plebanii ks. Jankowskiego, przy kościele św. Brygidy, Michnik zyskiwał niepowtarzalne, jedyne w swoim rodzaju możliwości spotkań z zachodnimi dysydentami, które później tak świetnie wykorzystał dla swoich celów. Warto przypomnieć, jak późniejszy partner bruderszaftowy Michnika – gen. W. Jaruzelski, uskarżał się w rozmowie z ks. kard. Janem Królem z USA 10 września 1986 r.: „Niedawno ks. Jankowski zaprosił Michnika do św. Brygidy i ten Żyd zawładnął całym kościołem, wydawało się, że przystąpi do ołtarza i będzie odprawiał Mszę” (cyt. za P. Raina, „Rozmowy z władzami PRL. Arcybiskup Dąbrowski w służbie Kościoła i Narodu”. Warszawa 1995, t. II, s. 133-134). Sam Michnik jeszcze w książce „Między Panem a Plebanem” (op.cit., s. 501) publicznie przyznawał, że ks. Jankowski był jedynym katolickim duszpasterzem, który okazał mu prawdziwą gościnność. W księgozbiorze ks. prałata Jankowskiego zachowały się dwie książki Michnika z jakże wymownymi dedykacjami. Na książce „Z dziejów honoru w Polsce” znajduje się napis: „Kochanemu ks. kanonikowi Henrykowi Jankowskiemu z przyjaźnią oraz wdzięcznością, marzec 1997 roku, Gdańsk, Adam”. Na książce Michnika „Szanse demokracji” jest jeszcze bardziej entuzjastyczna dedykacja: „Kochanemu ks. Henrykowi Jankowskiemu, memu przyjacielowi i Mentorowi z pogańską pokorą, maj 1988 roku, Gdańsk, Adam Michnik”. Wtedy, w 1988 r., była „pogańska pokora” i „kochany przyjaciel i Mentor” ks. Jankowski. Zaledwie siedem lat później, w 1995 r., Michnik udzielił łamów swej „Wyborczej” dla długotrwałej kampanii manipulacji i oczernień ks. Jankowskiego za jego „antysemityzm”, próbując maksymalnie zniszczyć jego autorytet w kraju i na świecie (por. szerzej uwagi w książce J.R. Nowaka, „Ksiądz Jankowski na przekór kłamstwom”, Pelpin 2002, t. I, s. 55-67 i w książce J.R. Nowaka „Spory o historię i współczesność”, Warszawa 2002, s. 313-324). Dwa lata temu „Wyborcza” odegrała szczególnie wydatną rolę w kolejnej kampanii oszczerstw przeciw ks. H. Jankowskiemu, tym razem w fali pomówień o rzekomą pedofilię. Pisałem o tym szerzej w „Naszym Dzienniku”. Oskarżenia okazały się wyssane z palca, ale nikt z „Wyborczej” nie przeprosił ks. prałata Jankowskiego, byłego dobroczyńcy Michnika, na łamach jego gazety. Przypomina mi to fakt związany z dawnym idolem rodziców A. Michnika: byłego członka KC Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy Ozjasza Szechtera i fałszerki polskiej historii Heleny Michnik. Otóż tym ich głównym idolem był niegdyś Josif Wisarionowicz Stalin. „Wsławił się” on swego czasu dość szczególną interpretacją pojęcia „wdzięczność”. W odpowiedzi na zapytanie usuniętego przez niego i tępionego Grigorija K. Zinowiewa, który kiedyś tak mocno pomógł mu w walce o władzę: „Czy towarzysz Stalin wie, co to jest wdzięczność?”, odpowiedział: „Dobrze wiem. Psie uczucie”. Wygląda na to, że również dla A. Michnika poczucie wdzięczności to tylko „psie uczucie”.

Nagłaśnianie zbuntowanych ideologów i odstępców od Kościoła

Swoistą rolę w podważaniu wiary odegrało w „Gazecie Wyborczej” nagłaśnianie różnych zbuntowanych teologów typu zawieszonego w obowiązkach kapłańskich Eugena Drewermanna. Autorka „Wyborczej” Joanna Tokarska-Bakir w szkicu „Wyklęty prorok z Paderborn” wyraźnie starała się maksymalnie nagłośnić różne heretyckie, godzące w Kościół stwierdzenia Drewermanna, mimo cząstkowych polemik wokół niektórych z nich. Nazwała go „prorokiem w każdym calu”, „przenikliwym i mądrym krytykiem współczesności”. Wyraźna sympatia do Drewermanna przebijała z końcowych stwierdzeń szkicu Tokarskiej-Bakir: „Drewermann jest z pewnością pisarzem kontrowersyjnym. Ton jego książek nie mieści się w ramach krytyki dopuszczanej w życiu publicznym Polski i wielu krajów europejskich. Im gwałtowniej bywa wyklinany, z tym większą siłą przyciąga rosnącą liczbę bezdomnych umysłów religijnych. W Polsce demonstracyjnie go się lekceważy, uważa za szaleńca lub ośmiesza jako ‚największego niemieckiego producenta kiczu religijnego’ (określenie Hansa Zandera, najbardziej zagorzałego spośród krytyków Drewermanna, pochodzące z jego książki „Ecce Homo” przełożonej na polski w roku 1992, w niespełna rok po pierwodruku). Ale, by zacytować Czesława Miłosza – ‚chyba wszystko, co czyste i genialne, jest zarażone śmiesznością i tylko kiedy rozróżnia się należycie, za co jest płacona cena, przestaje być śmieszne'”. Czysty i genialny Drewermann! Cóż za pochwalna pointa o teologu, którego sama Tokarska-Bakir nazwała wcześniej „najgłośniejszym krytykiem Kościoła katolickiego”.

Z niepotrzebnym nagłaśnianiem w „GW” spotkała się niezasługująca na żadną polemikę ze względu na swój „poziom” książka zbuntowanej teolog Uty Ranke-Heinemann „Nie i amen”. Co prawda nagłaśniający ją ks. Michał Czajkowski już w tytule swego omówienia nazwał ją „Teologiem z magla” i przyznał, że autorka „czyni wszystko, co tylko może”, aby „głos Jezusa przestał być słyszalny”. Równocześnie jednak akcentował: „Podziwiam żywy język, błyskotliwość, dowcip autorki, a także jej erudycję. Nieraz próbuje zachować obiektywizm. Kilkakrotnie podaje lojalnie zmianę stanowiska teologii, obecne poglądy Kościoła. Wśród sądów niesprawiedliwych i złośliwych natykamy się na zdania pełne bolesnej prawdy. Np. Kościół mówi tylko o zranieniu uczuć religijnych. Na takie zranienie zwraca niezwykle bacznie uwagę i z tego powodu zwraca się także nierzadko do sądów. Niestety, nazbyt rzadko zwraca uwagę na zranienie religijnego rozumu”.

Zaraz pomyślałem o głośnej sprawie profanacji wizerunku Matki Boskiej Jasnogórskiej: jestem przekonany, że bardziej Ją obraziła reakcja niektórych Jej obrońców (w prasie, listach, z ambon), aniżeli akcja tygodnika „Wprost”. Trudno ukryć zdumienie taką postawą ks. Czajkowskiego. W sytuacji, gdy ohydna profanacja „Wprost” wymagała jednolitego potępienia, a już w szczególności ze strony duchownych, on podważał krytyki tych profanacji. I robił to w gazecie starającej się maksymalnie usprawiedliwić profanację „Wprost”.

13 września 1995 r. na łamach „Wyborczej” opublikowano tekst Tomasza Platy, nagłaśniającego antykościelne książki niemieckiego pisarza Karlheinza Deschnera, zatytułowany „Krzyż Pański z Deschnerem”. Autor szkicu pisał, że książki Deschnera budzą uczucia ambiwalentne. Z jednej strony, „znakomicie zaspokajają ciekawość czytelnika, który swoją wiedzę chce zasilić garścią pikantnych historii z życia kleru”. Z drugiej strony, „krytyka chrześcijaństwa przeprowadzona przez Deschnera jest powierzchowna”. Jak Tomasz Plata widziałby prawdziwie głęboką, a nie powierzchowną krytykę chrześcijaństwa, możemy domyśleć się z jego końcowych stwierdzeń: „Książka Deschnera nie dotyczy Jezusa. A może ciekawsza byłaby, nawet jeśli skazana z góry na niepowodzenie, próba udowodnienia, że zbrodnie chrześcijaństwa wprost wynikają z nauki Chrystusa?”. Widać, co najbardziej ciekawi autorów „Wyborczej”!

Odstępca od Kościoła Stanisław Obirek, który od dawna w różnych sprawach „wadził się” z Kościołem, ostatecznie odszedł z zakonu jezuitów, tłumacząc: „Moje życie zmieniła kobieta i jest to zmiana na lepsze”. Odejście z zakonu po latach wielu odebrało jako duchową porażkę S. Obirka. Inaczej najwyraźniej oceniono to w „Wyborczej”, która natychmiast zabrała się za skrajną reklamę poglądów eksjezuity. W ciągu krótkiego czasu ukazały się tam aż cztery obszerne teksty na temat poglądów S. Obirka. W dodatku do „Wyborczej” „Duży Format” z 2 stycznia 2006 r. przedstawiono Obirka jako jedną z wybitnych osobowości poprzedniego roku. Dariusz Zaborek pisał o Obirku w tekście „Był taki ksiądz” już w podtytule: „Nie mógł przejść obojętnie wobec ciszy w polskim Kościele. Zaczął zadawać pytania”. W podobnym tonie przedstawił Obirka Adam Michnik w tekście „Wykrzyczeć całą prawdę” („Gazeta Wyborcza” z 14-15 stycznia 2006 r.). Mimo że skrytykował „pomówienie” Obirka wobec jednego z hierarchów, pochwalił go generalnie za mówienie o sprawach z historii Kościoła, które są rzekomo „wstydliwie przemilczane”. Chwalił Obirka za to, że „formułuje też mnóstwo ważnych i przenikliwych obserwacji na temat antysemityzmu w Polsce”. Akcentował: „Cenię odwagę i determinację Stanisława Obirka, zaś jego książkę – ciekawą, wartościową i prowokującą do myślenia – uważam za lekturę ze wszech miar pożyteczną”. Wcześniej w „GW” z 17-18 grudnia 2005 r. wydrukowano obszerny tekst naczelnego redaktora „Więzi” Zbigniewa Nosowskiego „Żal za jezuitą”.

W „Wyborczej” z 21-22 stycznia 2006 r. ukazał się obszerny tekst redaktora miesięcznika „W drodze” Marcina Lisaka OP „Kościół bez dyskusji” na temat książki S. Obirka „Przed Bogiem”. Autor omówienia wybrał dość szczególną konwencję, pisał o bardzo ostro antykościelnej książce S. Obirka, wyraźnie nagłaśniając jego tezy, bez zdecydowanej polemiki. Pisał, że „Obirkowi i jego rozmówcom nie można odmówić trafności we wskazaniu rzeczywistych problemów Kościoła”. Według Lisaka, „Zdaniem Obirka jedną z najważniejszych przyczyn zaciemnienia ewangelicznego przesłania Kościoła jest lęk przed wolnością, a co za tym idzie ukrywanie ‚niewygodnej prawdy’. W gorzkich, ale słusznych słowach eksjezuita potwierdza to, przed czym przestrzegał Józef Tischner (…)”. Omawiając krytyki Obirka pod adresem Jana Pawła II, Lisak wyraźnie nagłaśniał bez polemiki obirkowe sądy. Pisał m.in.: „Obirek wypomina też papieżowi niefortunne ustanowienie struktur katolickich ‚na terenie Rosji’, wydawanie dokumentów, które ucinały dyskusję teologiczną i ‚kneblowały otwarte spory’, zły system nominacji biskupów, rygorystyczną etykę seksualną, utrzymywanie obowiązkowego celibatu kapłanów, zakaz udzielania święceń kobiet. Zarzuca Janowi Pawłowi II brak zrozumienia dla cywilizacji zachodniej, którą Papież nieustannie piętnuje niezrozumiałym terminem ‚kultura śmierci'”. Komentując te słowa, pozwolę sobie zapytać, dla kogo naprawdę zwrot Papieża o „cywilizacji śmierci” był niezrozumiały?

W „Wyborczej” wyraźnie nagłaśniano również innego odstępcę od Kościoła – byłego dominikanina Tadeusza Bartosia. Ostro skrytykowano to zachowanie „Wyborczej” w tekście Krzysztofa Świątka „Uderzenie w papieża” („Tygodnik Solidarność” z 10 sierpnia 2006 r.). Redaktor Świątek pisał m.in.: „Były dominikanin Tadeusz Bartoś zagościł na łamach ‚Gazety Wyborczej’. Występuje tam z pozycji głównego reformatora Kościoła katolickiego, niczym nowy Marcin Luter. W wypowiedziach i artykułach kreuje swoisty obraz Jana Pawła II: charyzmatycznego duchownego, który miał być jednak zamknięty na jakąkolwiek krytykę. – Nie chciał za bardzo rozmawiać na temat zmian w kościelnych strukturach, władzy, kwestii kobiet, celibatu – uważa Bartoś, i dodaje: – Gdy docierało do niego ‚pyskowanie’ współczesnych teologów (…) na temat demokracji w Kościele, mocą swego urzędu zamykał im usta (…)”. Za szkodliwe uważa Bartoś skupienie władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej w jednym ręku – Papieża – bo to „potencjalne źródło nadużyć (…)”. Środowisko „Gazety Wyborczej” najwyraźniej ceni krytyków Jana Pawła II. Uhonorowało Tadeusza Bartosia, włączając go do jury swojej literackiej „Nagrody Nike”. 25 lipca 2007 r. wykorzystano dominikanina T. Bartosia do niezwykle agresywnego ataku na Radio Maryja pt. „Radio, co zgorszenie sieje”. Dominikanin, który w niegodny sposób opuścił swój zakon, z werwą piętnował tam tak oddane Kościołowi Radio redemptorystów. Jakże słusznie skomentował zachowanie Bartosia jeden z czytelników „Dziennika” Jerzy Sysak, pisząc: „Tadeusz Bartoś (…) nie gorszy się zgorszeniem, które sam uczynił” (por. J. Sysak, Antyrydzykowe towarzystwo wzajemnej adoracji, „Dziennik” z 26 lipca 2007 r.).

Warto tu dodać, że w całokształcie walki z Kościołem prowadzonej przez „Wyborczą” bardzo wielką rolę odgrywały ataki przeciw Radiu Maryja liczące się dosłownie na setki pozycji. Nie cofano się w nich przed żadnymi kłamstwami. By przypomnieć choćby insynuację dwóch autorów „Wyborczej”: Jacka Hołuba i Marcina Kowalskiego, że „Kardynał Grocholewski odwiedził Toruń, ale nie ojca Rydzyka” („Gazeta Wyborcza” z 19 lipca 2006 r.). W oszczerczym tekście pisano, że kardynał ominął (…) imperium ojca Rydzyka wielkim łukiem. (…) Toruńscy duchowni anonimowo komentują: „To porażka ojca Rydzyka”. Kłamstwo „Wyborczej” szybko zostało obalone przez samego kardynała Zenona Grocholewskiego, który napiętnował „bardzo tendencyjny” artykuł „Wyborczej” w czasie wystąpienia w Radiu Maryja (por. K. Cegielska, Kardynał Grocholewski w Radiu Maryja, „Nasz Dziennik”, 20 lipca 2006 r.).

Propagowanie „antywartości”

Wiele miejsca można by było poświęcić na pokazanie rozmiarów propagowania w „Wyborczej” różnego rodzaju antywartości, diametralnie sprzecznych z wartościami chrześcijańskimi. No cóż, w „Wyborczej” ton nadają heroldowie nieograniczonego permisywizmu moralnego w stylu Adama Michnika. Dość wyraźnie odsłonił on, co mu „w duszy gra”, w tekście opublikowanym 31 grudnia 1992 r. na łamach „Gazety Wyborczej”, stwierdzając: „(…) zwycięski Bill Clinton, który w młodości palił ‚trawkę’, nie chciał walczyć w Wietnamie, i ponoć miał pozamałżeńską kochankę, będzie – być może – i dla nas propozycją jakiegoś innego wariantu amerykańskiego mitu, jakiejś innej, bardziej nowoczesnej propozycji cywilizacyjnej”. Rzeczywiście wspaniałe propozycje cywilizacyjne: palić „trawkę” – oto nowoczesność w duchu Adama Michnika.

Nieprzypadkowe wydaje się „wyróżnianie się” „Gazety Wyborczej” liczbę tekstów skrajnie idealizujących, wręcz reklamujących homoseksualizm i miłość lesbijską. Warto przypomnieć w tym kontekście m.in. publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” teksty: „Gej znaczy wesoły” – „Magazyn Gazety Wyborczej” z 11 czerwca 1993 r., i „Zapraszam do życia kobiety” – „Magazyn Gazety Wyborczej” z 27 maja 1994 r. etc. Można było tam przeczytać przeróżne androny na temat szczególnych jakoby walorów homoseksualistów – vide np. opinię: „Czy pani nie zastanawia, że najwybitniejsi ludzie na świecie to homoseksualiści? Albo biseksualiści?”. 6 stycznia 2007 r. w dodatku do „Gazety Wyborczej” „Wysokie Obcasy” opublikowano ogromniasty artykuł Tomasza Kwaśniewskiego „Dwie mamy Jasia” reklamujący miłość lesbijską (od s. 12 do 20).

Antykatoliccy oszczercy w postkomunistycznej ,,Trybunie”

„Gazeta Wyborcza” zajmuje bezapelacyjnie niedoścignione pierwsze miejsce w bilansie walki z Kościołem w mediach wśród gazet codziennych w okresie po 1989 roku. Ma jednak mocnego konkurenta w postkomunistycznej „Trybunie”, która „popisała się” po 1989 r. wieloma prawdziwie obrzydliwymi atakami na Kościół i religię, w tym na największą postać Kościoła katolickiego Jana Pawła II.

Przypomnijmy tu, że najbardziej prymitywny atak na wielkiego Papieża Polaka pojawił się nie w rynsztokowym „Nie”, ale w redagowanej wówczas przez Janusza Rolickiego postkomunistycznej „Trybunie”. To właśnie tam w tekście z 27 listopada 1997 r. napisano o wypowiedzi Jana Pawła II na temat ewolucji: „(…) Jakże ponuro prymitywnie brzmi niechlujna i bełkotliwa wypowiedź JP II [Jana Pawła II – J.R.N.] na tle wytwornego, ale popularnego bądź co bądź eseju Ratzingera. Jak temu człowiekowi, który w rzeczywistości nie przestał być prostackim wikarym z Niegowicia nie wstyd tak kompromitować siebie (to najmniejsza), związku religijnego, któremu szefuje, i narodu, do którego niegdyś należał”.

Publikujący ten tekst postkomuniści kolejny raz z rzędu pokazali, jak mało się w rzeczywistości zmienili, mimo wszystkich swych przeobrażeń, jak nadal bardzo głęboko tkwi w nich pogarda i nienawiść do wszystkiego, co wielkie i szlachetne. Kapelan Rodzin Katyńskich, prałat domowy Ojca Świętego ks. prof. Zdzisław Peszkowski wystąpił na drogę sądową przeciw „Trybunie” z powodu cytowanej wyżej prostackiej napaści na Papieża. W rozmowie dla „Naszej Polski” z 10 lutego 1999 r. ks. prałat Peszkowski powiedział o całej sprawie, że: „(…) dotykamy dna (…). Chciałem nie tylko stanąć w obronie Ojca Świętego, ale także zdemaskować dno jakiejś złości, którą trudno określić. Nie można po prostu pozwolić, żeby coś takiego zaistniało bezkarnie i żeby nie było odrzucone przez Polskę jako zło…”.

Po długoletnich korowodach sądowych sprawiedliwości stało się w końcu zadość w 2004 roku. Sąd Najwyższy nakazał „Trybunie” i jej byłemu redaktorowi naczelnemu przeproszenie ks. prałata Zdzisława Peszkowskiego za znieważenie na łamach gazety Ojca Świętego. Zenon Baranowski w tekście zamieszczonym w „Naszym Dzienniku” z 7 kwietnia 2004 r. pt. „Obrazili, muszą przeprosić” cytował w związku z wyrokiem Sądu Najwyższego wypowiedź mecenasa Tadeusza Szymańskiego, prezesa Stowarzyszenia Polskich Prawników Katolickich: „Jest to wielkie zwycięstwo katolików polskich, a także prawa polskiego, tak trzeba ten wyrok nazwać. Myślę, że ten wyrok (…) daje gwarancję, że nie będzie się więcej poniewierać katolików, gdyż grozi to konsekwencjami. Żądamy naszego miejsca w Polsce i tego, żebyśmy nie byli sprowadzeni tylko do zakrystii, abyśmy byli równymi obywatelami”.

W międzyczasie 21 grudnia 2002 r. na łamach „Trybuny” ukazał się inny tekst atakujący Papieża Polaka pióra Przemysława Szubartowicza: „Radykał Wojtyła”. Autor postkomunistycznej „Trybuny” pozwolił sobie na bardzo prymitywne uogólnienia na temat Ojca Świętego, pisząc m.in.: „Jan Paweł II nie rozumie dzisiejszego świata, swą wiedzę o naturze ludzkiej czerpie ze skompromitowanych przez historię przesądów oraz niezmiennych dogmatów katolickich, nie potrafi pojąć, że jego radykalizm w kwestiach obyczajowych nie jest źródłem dobra, choć – kto wie? – być może wierzy, że tak jest. (…) nie można uciec od faktu, że Kościół katolicki przeżywa kryzys na poziomie doktrynalnym, bo współczesność już dawno tę mitologiczną doktrynę wyprzedziła”.

Jak z tego widać, postkomunistyczny publicysta na swój sposób „uczcił” tak podniosłą dla wszystkich katolików atmosferę ostatnich dni przed Wigilią i Świętami Bożego Narodzenia. Przypomnijmy tu, że Szubartowicz znany jest z zajadłej niechęci do Kościoła katolickiego i do patriotyzmu. Wyznawał na łamach „Trybuny” z 22 marca 2003 r.: „Nie wierzę zatem w Boga (…) odrzucam inne mitologie, na przykład patriotyzm”.

Warto dodać, że „Trybuna” w szczególnie grubiański sposób zabrała się za „uczczenie” wspomnianych Świąt Bożego Narodzenia 2002 roku. Oprócz ataku na Papieża opublikowała rozmowę z filozofem Bohdanem Chwedeńczukiem, współzałożycielem agresywnie ateistycznego i antyreligijnego czasopisma „Bez Dogmatu”. Chwedeńczuk w rozmowie zaatakował w skrajnie prymitywny sposób religię, Kościół katolicki i Radio Maryja. Swój atak zaczął od napaści na Święta Bożego Narodzenia, mówiąc, że: „To jest taki czas, w którym zbiorowość zobowiązuje nas do oddawania czci fetyszom (…). W mitologiach religijnych chodzi o fetysze typu bóstwa”. Nie cytuję już dalej tekstu Chwedeńczuka, bluźnierczo godzącego w Boga w Trójcy Jedynego. Następnie autor przeszedł do grubiańskiego ataku na Radio Maryja, twierdząc m.in.: „Radio Maryja to jest instytucja nikczemna (…). Nie widzę zasadniczej różnicy pomiędzy Radiem Maryja a instytucjonalnym katolicyzmem, może poza zakresem oddziaływania. Instytucjonalny katolicyzm jest po prostu nastawiony na znacznie szersze gremium, a Rydzyk nastawił się na mniejsze (…). Radio Maryja pokazuje, do czego prowadzi połączenie religii z polityką, jak nośne są treści polityczne zaczepione o mitologię (…). Niech pan zwróci uwagę, że papież pozdrawia słuchaczy Radia Maryja (…)”. W innym miejscu tego paszkwilanckiego tekstu Chwedeńczuk nazwał religię niepotrzebną „protezą”. Atakujący za pomocą takich inwektyw religię, Kościół i Radio Maryja ten dość szczególny filozof „humanista” wychwalał w tej samej rozmowie dla „Trybuny” Jerzego Urbana (!). Akcentował: „Jestem bardzo wysokiego zdania o poziomie intelektualnym i pisarskim tego człowieka”. I oczywiście opowiedział się za powrotem do myśli socjalistycznej i do Marksa w szczególności jako swoistego drogowskazu.

27 listopada 2006 r. „Trybuna” szczególnie wyeksponowała, obdarzając „odpowiednim” tytułem „Przekleństwo katolicyzmu”, drukowany kilka dni przedtem w „Wysokich Obcasach” (dodatku do „Gazety Wyborczej”) antyreligijny wywiad z reżyserem Peterem Greenwayem.

W swych atakach na Kościół „Trybuna” nie pomijała również spraw narodowej przeszłości, odpowiednio ją deformując w duchu antyreligijnym. Na przykład w numerze z 9 lutego 2006 r. opublikowała agresywnie antykościelny tekst Jana Ciszewskiego „Kościół ponad wszystko”. Według autora „Trybuny”, „(…) wierni nie chcą tej Świątyni [świątyni Opatrzności Bożej – J.R.N.] (…). Świątynia ta jest bowiem symbolem zdrady narodowej Kościoła rzymsko-katolickiego, a nie jakimś wotum. To przecież aż pięciu biskupów tego Kościoła, wspólnie z magnatami, sprzymierzyło się ze schizmatycką Rosją (…). To Kościół zamordował Konstytucję 3 Maja, i tego nie wolno przemilczeć, bez względu na cokolwiek”. Fałszerzowi historii z „Trybuny” trzeba przypomnieć, że to nie Kościół, lecz magnaci odegrali decydującą rolę w „zamordowaniu” Konstytucji 3 Maja, że w samym jej tworzeniu bardzo dużą rolę odegrali tacy duchowni jak ks. Hugo Kołłątaj czy ks. Stanisław Staszic. A także przypomnieć, iż pionierem nowoczesnego polskiego patriotyzmu w XVIII wieku był wielki duchowny, pijar Stanisław Konarski.

Fałszerz z „Trybuny” pisze: „Kościół nie ma najmniejszego prawa ubierać się w piórka patriotyzmu. Hierarchia nigdy nie służyła temu krajowi”. Czyż trzeba udowadniać, jak nikczemne jest to fałszerstwo w odniesieniu do historii kraju, który wydał tak wielkich duchownych patriotów, jak: ks. abp Jakub Świnka, ks. kard. Stanisław Hozjusz, ks. abp Zygmunt Szczęsny Feliński, Prymas Polski ks. kard. August Hlond, ks. kard. Adam Sapieha, Prymas Tysiąclecia Stefan Kardynał Wyszyński czy wielki Papież Polak Jan Paweł II. Atakujący tak nikczemnie Kościół katolicki w Polsce postkomunistyczny publicysta udaje, że nie wie o związkach Kościoła z Narodem nawet tego, co wiedział śmiertelny wróg Polaków – Hans Frank, nazistowski generalny gubernator podbitych ziem polskich. Pisał on przecież w swym dzienniku: „Jestem również tak mądry i wiem, że klechy są naszymi śmiertelnymi wrogami (…). Kościół pozostawał zawsze w rezerwie, jako ostatni ośrodek polskiego nacjonalizmu, jak długo były jeszcze do dyspozycji inne środki działania. Kościół jest dla umysłów polskich centralnym punktem zbornym, który promieniuje stale w milczeniu i spełnia przez to funkcję jakby wiecznego światła. Gdy wszystkie światła dla Polski zgasły, to wtedy zawsze jeszcze była Święta z Częstochowy i Kościół (…)” (cyt. za S. Piotrowski, Dziennik Hansa Franka, Warszawa 1956, s. 46). Tę wyjątkową rolę Kościoła w Polsce dobrze rozumiał także inny śmiertelny wróg Polaków – Michaił N. Murawiew Wieszatiel, zapowiadając tuż przed rozpoczęciem swej misji pacyfikacji Polski: „Najpierw rozstrzelam księdza” (cyt. za J. Kucharzewski, Od Białego Caratu do Czerwonego, Warszawa 1931, t. IV, s. 56). Jakże podłe jest pisanie, że „Kościół nie ma najmniejszego prawa ubierać się w piórka patriotyzmu” w kraju, który wydał takich duchownych bohaterów, jak: ks. Stanisław Brzóska, ks. Ignacy Skorupka czy ks. Jerzy Popiełuszko.

Jak „Trybuna” potępiała „niezwykle ciemny” polski katolicyzm

Wśród najpodlejszych ataków „Trybuny” na katolicyzm w Polsce prawdziwie poczesne miejsce zajmowała ogromna, dwukolumnowa rozmowa z byłym autorytetem polskiej psychologii dr. Andrzejem Samsonem: „Kury wam szczać” („Trybuna” z 1-2 marca 2003 r.). Wywiad miał ton skrajnie grubiański, roiło się tam od wyrażeń godnych facetów spod budki z piwem. Trzon tekstu rozmowy stanowiło wyładowanie różnego typu antykatolickich fobii dr. A. Samsona w stylu: „Kościół od lat prowadzi w Polsce specyficzną politykę, polski katolicyzm jest niezwykle ciemny, prymitywny i zacofany (…). Moim zdaniem Kościołowi zależy na utrzymaniu prymitywnego, ciemnego katolika (…)” etc., etc. Już rok później dr Samson skończył się jako rzekomy „autorytet i mentorski pouczacz Polaków”, wędrując za kratki z powodu pedofilii.

Kilka lat przedtem, 13-14 czerwca 1998 r. na łamach „Trybuny” ukazał się niezwykle brutalny atak Roberta Stillera na słynnego katolickiego naukowca ks. prof. Waldemara Chrostowskiego, byłego współprzewodniczącego Rady Chrześcijan i Żydów. Robert Stiller, znany skądinąd z antypolskich uprzedzeń (prof. Bogusław Wolniewicz wytknął kiedyś w „Najwyższym Czasie” jaskrawy przegląd jego antypolonizmu), posunął się do zarzucenia ks. prof. Chrostowskiemu rzekomego antysemityzmu. Chodziło o to, że ks. prof. Chrostowski nader stanowczo sprzeciwił się usunięciu krzyża z terenu byłego obozu Auschwitz. W tekście pt. „Krzyżyk na ks. Chrostowskiego” Stiller przedstawił ks. Chrostowskiego jako rzekomego fanatyka. Pisał: „Strach pomyśleć, że ten rycerz krzyżowy mógł się urodzić i działać w czasach krucjat lub inkwizycji. (…) wara księdzu od wpychania Żydom w gardło swoich odruchów (…). Ten ksiądz, tak niesympatycznie i natrętnie pokazujący w telewizji oko wąskie jak żyletka i szczękę twardą jak topór, walczy nie o krzyż, a jedynie o swój własny rozgłos”. Przy okazji Stiller starał się maksymalnie pomniejszyć znaczenie dorobku intelektualnego ks. prof. Chrostowskiego, znakomitego znawcy nie tylko teologii, ale i stosunków polsko-żydowskich. Sam Stiller przedstawił się jako „niekatolik i wcale niezwolennik katolicyzmu”, który jednak „bardzo poważnie traktuje myśl i problematykę katolicką”. Dlatego podjął się Stiller „kolosalnej i nadzwyczaj trudnej roboty translatorskiej” przy przekładzie „fundamentalnego” dzieła „Kler” księdza Eugene’a Drewermanna, „jednego z największych myślicieli współczesnego katolicyzmu”. Wbrew Stillerowi Drewermann, były ksiądz, zawieszony z powodu swych skrajnie heretyckich poglądów, nie jest – jak wiadomo – „jednym z największych myślicieli współczesnego katolicyzmu”, lecz jednym z największych wrogów Kościoła. Najlepiej świadczyło o tym zdanie Drewermanna z lubością cytowane w „Trybunie” przez R. Stillera: „Kościół katolicki cierpi na ten sam deficyt ludzkiej wiarygodności, którym dotknięty jest dzisiaj kler jako stan”.

Redakcja postkomunistycznej „Trybuny” stosuje do Kościoła katolickiego wyraźnie dwie miary. Z jednej strony, gorąco wychwala książki świętokradcze. Na przykład Wiesław Wodnik z zapałem wychwalał bluźnierczą książkę niejakiego Michała R. Zana „Maria Magdalena. Żona Jezusa” (por. „Trybuna” z 18 maja 2007 r.). Książka upowszechniała najgłupsze wymysły o Jezusie Chrystusie, począwszy od rzekomego związku miłosnego z Marią Magdaleną, po dzieci, które miały być owocem tego małżeństwa. Z drugiej strony, reklamowaniu tego rodzaju rewelacji towarzyszą ataki na wielkie dzieła przypominające Nowy Testament z prawdziwie ogromną troską o realia historyczne. I tak np. w „Trybunie” z marca 2004 r. można było przeczytać negatywną recenzję słynnego dzieła filmowego Mela Gibsona „Pasja”. Pod wymownym tytułem „Męczarnia” autorka „Trybuny” zarzucała „Pasji” rzekomą jednostronność obrazu, który jakoby „nuży” widzów.

W innym tekście: „Z pasją o ‚Pasji'”, sygnowanym literami EB („Trybuna” z 5 marca 2004 r.), zrobiono niby zobiektywizowany wybór z internetowych relacji o „Pasji”, starannie dbając, by wyeksponować te najbardziej negatywne. Oto kilka próbek:

„Dżolo: ten film to czysta komercja, sprytnie wykorzystująca wiarę chrześcijańską do zbijania kasy. Tak naprawdę to w tym filmie nie ma nic ciekawego i jest strasznie nudny (…)”.

„Jacek: Gibson popełnił grzech. Po co taki film? W Biblii jest napisane, by obrazów Boga nie robić”.

„52: Religijny szał Gibsona porównywalny jest do szału szyitów w Karbali, który aktualnie się tam odbywa. Jak można być tak prymitywnym i zachwycać się takimi scenami i zwyczajami – OCHYDA!!!” [pisownia oryginalna – J.R.N].

„Beetho: (…) ten film nie ma w sobie cienia realiów”.

Postawę „Trybuny” wobec duchownych dobrze ilustrował tekst wspomnianego już Przemysława Szubartowicza, deklarującego się jako ateista, o ks. Janie Twardowskim pt. „Antyksiądz”. Pisał Szubartowicz m.in.: „Nawet u zaciekłych antyklerykałów budził sympatię, choć ksiądz. A właściwie antyksiądz: skromny, otwarty, z poczuciem humoru”. Jak gdyby „skromność, otwartość i poczucie humoru” było czymś obcym księżom!

Nagonka postkomunistów z „Trybuny” na Radio Maryja

Postkomuniści z „Trybuny” szczególnie „wyróżniali się” w nagonce na Radio Maryja, tak konsekwentnie występujące na rzecz obalenia dominacji różnych „czerwonych dynastii” w życiu publicznym. W atakach na Radio Maryja znaczącą rolę odegrał sam redaktor naczelny „Trybuny” w latach 1997-2000 Janusz Rolicki. Atakował on wielokrotnie Radio Maryja na łamach tej gazety oraz w tekście publikowanym w postkomunistycznym „Przeglądzie Tygodniowym” z 16 kwietnia 1997 roku. W jednym z tekstów atakujących Radio Maryja Rolicki pisał: „W całej okazałości dziś bowiem widać, jakim uczniem czarnoksiężnika okazał się o. Rydzyk i jakie siły przez tę rozgłośnię uruchomił. Z pewnością wygrał on wybory Krzaklewskiemu, ale za cenę wprowadzenia na polską scenę polityczną mrocznych, ksenofobicznych i burzycielskich tendencji, które drzemią uśpione w każdym społeczeństwie, a gdy zostaną przebudzone, niosą zniszczenie i niepowetowane straty moralne. Haniebne jest to, że za Radiem Maryja stoi Kościół, instytucja przystępująca dziś do jawnego boju o rząd dusz w Polsce”. Do ataku „Trybuny” na Radio Maryja skwapliwie dołączył również Eugeniusz Kabatc, jeden z pisarzy najdłużej związanych z PZPR, członek tej partii w latach 1964-1990. 27 listopada 1997 r. zaatakował on Radio Maryja na łamach „Trybuny”, twierdząc, iż: „(…) uproszczenia rzeczywistości przez Radio Maryja są niebezpieczne, bo ograniczają siłę myślenia ludzkiego”. Jakoś nie zauważył, jak bardzo ograniczała tę siłę myślenia jego kilkudziesięcioletnia wierność totalitarnej partii komunistycznej, której był tak długo członkiem. Zaledwie dzień wcześniej – 26 listopada 1997 r. – w „Trybunie” opublikowano atakujący Radio Maryja artykuł dwojga autorów: Agnieszki Wołk-Łaniewskiej i Aleksandra Frydrychowicza „Czarna pajęczyna”. W tekście głoszono m.in.: „(…) Za to powiodło się Kościołowi w dziedzinie radiofonii. Radio Maryja było pionierem czarnej radiofonii w Polsce. Wokół niego powstała kilkumilionowa rzesza wyznawców, zwana Rodziną Radia Maryja (…). Prasowym odpowiednikiem Radia Maryja jest „Niedziela”. (…) Opcja polityczna, którą reprezentuje, jest tożsama z opcją Rydzyka – antykomunistyczna, antyliberalna, antylewicowa, ksenofobiczna i przepełniona nienawiścią do wszelkich odmienności”.

Co pewien czas na łamy „Trybuny” wracały nagonki na wyraźnie znienawidzone przez postkomunistów Radio Maryja. Na przykład wspomniany już zajadły ateista i antypatriota Przemysław Szubartowicz opublikował 30 listopada 2002 r. w „Trybunie” pełen inwektyw atak na Radio Maryja i ojca Rydzyka, pisząc m.in.: „A przecież za Rydzykiem kołtun sznurem. Rodzina Radia Maryja to (…) milionowa grupa dewotów gotowych na wszystko (…) ojciec Rydzyk i Radio Maryja to przede wszystkim policzek dla rozumu” (por. P. Szubartowicz: Rzydzykomachia, „Trybuna” z 30 listopada 2002 r.). „Trybuna” żwawo przyłączyła się do najnowszej nagonki na Radio Maryja rozpoczętej przez oszczerczy tekst we „Wprost” w lipcu 2007 roku. 11 lipca 2007 r. zamieściła frontalny atak na Radio Maryja pt. „Kto rozpuścił o. Rydzyka?” Piotra Skury. Autor uskarżał się na zbytnią „tolerancję” wobec o. Tadeusza Rydzyka, pisząc o okresie „piętnastu lat strachu przed „moherową Polską”. Obok paszkwilu Skury znalazły się pełne wrogości do Radia Maryja i o. Rydzyka miniwywiady, m.in. z odstępcą od Kościoła, byłym jezuitą Stanisławem Obirkiem i z Markiem Edelmanem. Ten ostatni już w tytule swego miniwywiadu uskarżał się na to, że: „Kaczor tańczy, jak Rydzyk zagra”. A potem twierdził m.in.: „taki antysemita Rydzyk szleje, jak chce”. Zapytany, czy Kaczyński i jego ludzie odetną się od o. Rydzyka, Edelman powiedział: „A skąd! To karierowicze, którzy kurczowo będą trzymać się władzy i dla jej utrzymania sprzymierzą się z najgorszą czarną sotnią”. Wśród atakujących o. Rydzyka w „Trybunie” znaleźli się jeszcze: stary tropiciel antysemityzmu i janczar jaruzelszczyzny w dobie stanu wojennego Krzysztof Teodor Toeplitz, jeden z najbardziej służalczych wobec reżimu PRL-owskiego autorów „Polityki” Ryszard Marek Groński i pisarzyna Paweł Huelle – znany z niebywale chamskiej napaści na ks. prałata Henryka Jankowskiego. (Huelle porównał znanego z wielkiego patriotyzmu gdańskiego prałata do nazistowskiego gauleitera i uszło mu to na sucho). 17 lipca 2007 r. „Trybuna” opublikowała tekst „Raz na zawsze”, wyrażający – jak się okazało – całkowicie płonne nadzieje postkomunistów na pozbycie się Ojca Dyrektora „raz na zawsze” z Radia Maryja. Powołano się przy tym na rozpuszczoną – jak wiadomo przez lewicową Katolicką Agencję Informacyjną – kłamliwą wiadomość, że generał zakonu redemptorystów o. Joseph Tobin zapowiedział jakoby podjęcie w ciągu kilku dni decyzji rozwiązującej sprawę o. Rydzyka. Według twierdzeń „Trybuny”: „Jak się dowiedzieliśmy nieoficjalnie ze źródeł zbliżonych do Watykanu, w grę może wchodzić nawet usunięcie o. Rydzyka z zakonu”. Kłamcom z „Trybuny” można pogratulować takich szczególnie wiarygodnych „watykańskich” źródeł!

Zygzaki ,,Rzeczpospolitej” między prawdą a kłamstwem

Dość złożony jest bilans kilkunastu ostatnich lat publikacji „Rzeczpospolitej” na temat Kościoła i wiary. Obok tekstów paszkwilanckich i wyraźnie niechętnych religii ukazało się tam wiele szkiców i materiałów informacyjnych godnych refleksji i polecenia. Pomimo to i tak zdumiewa fakt, że gazeta, chcąca uchodzić za poważny dziennik informacyjny, opublikowała zadziwiająco dużo tekstów kłamliwych, a nawet dziś jeszcze z gorliwością godną lepszej sprawy publikuje teksty zajadłego odstępcy od Kościoła, byłego jezuity Stanisława Obirka, czy skrajnego hunwejbina lustracji w Kościele Tomasza P. Terlikowskiego.

W pierwszej połowie lat 90. w najważniejszych, bo sobotnio-niedzielnych numerach „Rzeczpospolitej”, pojawiały się jadowite antykatolickie i antykościelne wywody Szota w jego cotygodniowym przeglądzie prasy pt. „Na zdrowy rozum”. I tak np. w „Rzeczpospolitej” z 23 lipca 1994 r. Szot z głupia frant przedstawił banialuki jakiejś Australijki o tym, że żoną Jezusa była biblijna Maria, z którą Chrystus miał troje dzieci, a po swojej pozornej śmierci Jezus jakoby przeżył jeszcze 30 lat i zawarł drugi związek małżeński z Greczynką Lidią. Te „rewelacje” Szot poprzedził wstępem, iż australijskiej uczonej „udało się ustalić następujące fakty”. W „Rzeczpospolitej” z 23 lutego 1995 r. Szot pisał o teorii, wedle której „europejskie państwa można podzielić na kraje ‚Marty i kraje Marii’. Społeczeństwa pierwszych były protestanckie i pracowite, drugie – katolickie i powierzające pracę raczej Bogu”. Bzdurność uogólnień Szota widoczna jest chociażby na przykładzie prosperujących gospodarczo katolickiej Bawarii czy Belgii, ale autorowi wyraźnie chodziło o propagandę antykatolicką, a nie fakty. W „Rzeczpospolitej” z 17 grudnia 1994 r. Szot pisał, powołując się na „Gazetę Lubuską”, że klerykalizm „można podzielić na przyczajony, pełzający, kroczący i atakujący”. I tak z tygodnia na tydzień Szot sączył różne bzdury do umysłów swych czytelników, przy tym antyreligijnym treściom częstokroć towarzyszyły różne tego typu niewyszukane przytyki do tradycji narodowej i patriotyzmu.

W „Rzeczpospolitej” pod kierownictwem Dariusza Fikusa dopuszczano publikowanie najbardziej nawet agresywnie atakujących Kościół wystąpień przedstawicieli dawniej tak zwanej lewicowej opozycji laickiej. Szczególnie jaskrawym wyskokiem był publikowany w „Rzeczpospolitej” z 15-16 maja 1993 r. wywiad Teresy Torańskiej z byłym wiceministrem edukacji w rządzie Tadeusza Mazowieckiego Witoldem Kulerskim. Korzystał on w latach 80. niejednokrotnie ze wsparcia różnych instytucji kościelnych. Nie przeszkodziło mu to w wystąpieniu w tekście „Rzeczpospolitej” z niezwykle agresywnym atakiem na Kościół, przedstawieniem go jako rzekomo bardzo niebezpieczną dla demokracji siłę polityczną, która podobnie jak komunizm dąży do zniewolenia ludzi. Według Kulerskiego, ludzie „przedtem bali się komunizmu i ja to rozumiem, a teraz boją się kleru i mnie to także nie dziwi, bo przecież tak jak poprzednio komuniści, kler może ich zniszczyć społecznie, prestiżowo, a nawet ekonomicznie, a więc każdy przytomny, normalny człowiek musi zadawać sobie pytanie o koszty, jaką cenę zapłaci, gdy się wychyli, co uzyska za wymuszony kompromis” (por. Co zrobiliśmy z naszą wolnością, rozmowa T. Torańskiej z W. Kulerskim, „Rzeczpospolita” z 15-16 maja 1993 r.). Zdaniem Kulerskiego, jeśli chodzi o zagrożenia dla społeczeństwa, faktycznie nie ma dziś różnicy między komunizmem z przeszłości a Kościołem dziś: „Przepraszam, a czy tak już nie było? W późnych latach 40. i wczesnych 50.? Sądzę bowiem, że do naszego społeczeństwa zaczyna wracać lęk. (…) No, ale tę grę przerabialiśmy już przez 45 lat, tylko z innym partnerem” (por. tamże).

Tekst Kulerskiego nie przyniósł jednak w pełni oczekiwanego przez redakcję „Rzeczpospolitej” efektu maksymalnego postraszenia zagrożeniami ze strony Kościoła. Nie przyniósł ze względu na liczne protesty ze strony środowisk katolickich, które zdemaskowały zafałszowania drukowanego w „Rzeczpospolitej” tekstu. Szczególnie ostry pod tym względem był publikowany w „Rzeczpospolitej” z 19 czerwca 1993 r. artykuł Stanisława Krukowskiego. Jego autor stwierdził m.in., „(…) iż z tekstu Kulerskiego jasno wynika, że terror Kościoła niemalże równa się totalitarnemu terrorowi stalinowsko-bierutowskich oprawców. Czytam i oczom nie wierzę. Wiktor Kulerski przelicytował wszystkich, którzy piszą w podobnym do niego tonie. A konkurencja jest bardzo silna, zwłaszcza że obecnie wypada krytykować polski ciemnogród, do którego wchodzi się, jeśli wyciąga się pełne konsekwencje z podmiotowości dziecka poczętego, wchodzi się, gdy broni się Kościoła, głosi chwałę historycznej Rzeczpospolitej. Pomysłem nie do przelicytowania jest zestawienie rzekomego strachu przed klerem katolickim ze strachem z samego środka stalinowskiej nocy. Jak można choćby sugerować, że czas szalejącego terroru, tortur i mordów oraz wywołany tym strach ma cokolwiek wspólnego z wyimaginowanym dzisiejszym strachem przed katolickim klerem? Jak można sugerować zestawienie: ubecki oprawca – polski ksiądz?” (por. S. Krukowski, Czy kler katolicki budzi dziś w Polsce lęk?, „Rzeczpospolita” z 19 czerwca 1993 r. Zob. również J. Maziarski, Kościół jako zło, „Ład” z 30 maja 1993 r.).

„Łajdacki paszkwil” w „Rzeczpospolitej” przeciw Radiu Maryja

Po śmierci redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej” Dariusza Fikusa, szczególnie mocno związanego z luminarzami byłej lewicowej opozycji laickiej, i objęciu stanowiska naczelnego przez Piotra Aleksandrowicza doszło do wyraźnego wyciszenia różnych akcentów antykościelnych w „Rzeczpospolitej”. Sytuacja znacząco się zmieniła pod rządami następnych szefów tej gazety: Macieja Łukaszewicza i Grzegorza Gaudena. Właśnie w czasie, gdy naczelnym „Rzeczpospolitej” był Łukaszewicz, gazeta ta odegrała wiodącą rolę w rozpropagowaniu różnych antypolskich oszczerstw polakożerczego hochsztaplera zza oceanu Jana Tomasza Grossa w 2001 roku. Redakcja „Rzeczpospolitej” tak sterowała przy tym dyskusją wokół wynurzeń Grossa, by maksymalnie przemilczeć jego najostrzejszych krytyków (m.in. mnie i Piotra Gontarczyka, obecnie wpływowego historyka z IPN). Kierowana przez M. Łukaszewicza „Rzeczpospolita” wzięła szczególnie mocny udział w rozpętanej w końcowych miesiącach 2002 r. pierwszej zakrojonej na szczególnie szeroką skalę zmasowanej nagonce na Radio Maryja (obok „Rzeczpospolitej”, redakcji „Wprost” i „Newsweeka” w nagonce uczestniczyła telewizja publiczna).

Do najważniejszych uderzeń w nagonce należał publikowany w „Rzeczpospolitej” paszkwilancki dwuczęściowy artykuł jej współpracownika Jerzego Morawskiego. Przygotował on również dla telewizji publicznej oszczerczy film, pod względem charakteru kłamstw i pomówień mogący rywalizować z najgorszymi wzorami propagandy PRL. Czołowa publicystka „Tygodnika Solidarność” Teresa Kuczyńska przytoczyła przy tym opinie prof. Bogusława Wolniewicza, nazywające artykuły Morawskiego „łajdackim paszkwilem”, gdyż: „Tam nie ma ani jednego konkretnego zarzutu, tylko pomówienia i insynuacje” (por. tekst T. Kuczyńskiej, Komuna pokazuje kły, „Tygodnik Solidarność” z 13 grudnia 2002 r.). Według tekstu T. Kuczyńskiej, Wolniewicz powiedział o czołowym paszkwilancie atakującym Radio Maryja J. Morawskim i jego zwierzchniku M. Łukaszewiczu: „Nie interesuje mnie dziennikarz, który podjął się tej nikczemnej roli. Jest pytanie, kim są mocodawcy. I do czego zmierzają. W ‚Rzeczpospolitej’ jest to p. Maciej Łukaszewicz, naczelny redaktor. Podtrzymując w pełni to, co napisał dziennikarz, dodał on: ‚Chcę wiedzieć, jaka jest prawda o budzących najwyższe wątpliwości powiązaniach ojca Rydzyka z Moskwą’. Otóż to jest publiczne pomówienie katolickiego duchownego o to, że jest on rosyjskim agentem! A ze strony TVP kto za tym stoi? Pan Robert Kwiatkowski. Znaczy to, że komuna zaczyna pokazywać kły. Nie tylko wobec Radia Maryja. I w Ożarowie. Tam się dzieją rzeczy niesłychane. O co chodzi w tym szaleństwie? – Nie chodzi w tym wszystkim o finanse Radia Maryja. Chodzi o zdławienie niezależnego od komuny dziennikarstwa”. I dalej: „Czy p. Kwiatkowski odważyłby się sam zrobić taki prowokatorski materiał, godzący w uczucia 5 milionów Polaków i olbrzymiej Polonii, która słucha tego radia? To kazał mu zrobić Leszek Miller. Mamy sojusz komuny z polskim libertyństwem. Światowym libertyństwem. On uderza w te dążenia Polaków, które określę jako patriotyczne i chrześcijańskie. Radio Maryja uważam za bardzo dobre, bardzo przyzwoicie robione radio. W głosach słuchaczy są najróżniejsze opinie, bywa że drastyczne, ale ojcowie, którzy prowadzą audycje, zawsze to moderują. Ja słyszę, jak do nich telefonują w nocy Polacy z całego świata. To jest łącznik z naszą Polonią na Wschodzie. A pan Łukaszewicz mówi, że to agent KGB”.

Warto dodać, że powiązany z lobby żydowskim naczelny „Rzeczpospolitej” Maciej Łukaszewicz odegrał szczególnie wydatną rolę w ówczesnej nagonce na Radio Maryja, publikując pełen zajadłości paszkwilancki tekst pt. „Sekrety ojca dyrektora”. Tekst Łukaszewicza maksymalnie wspierał godzące w Radio Maryja pomówienia dwuczęściowego artykułu J. Morawskiego, waląc z grubej rury w Radio Maryja za jego rzekome „kłamstwa i antysemityzm” (por. „Rzeczpospolita” z 26 listopada 2002 r.).

Zarówno paszkwil Morawskiego, jak i tekst naczelnego „Rzeczpospolitej” spotkał się z bardzo ostrymi reakcjami części czytelników tejże gazety. Oto jakże wymowne stwierdzenia z listu jednego z nich, drukowanego w „Rzeczpospolitej” 5 grudnia 2002 roku. Jerzy Baranowski z Krakowa pisał: „Z wielkim smutkiem przeczytałem artykuł dotyczący ojca Rydzyka i pana [redaktora naczelnego – przyp. red.] komentarz do niego. Gazeta, którą bardzo ceniłem za obiektywność i wiarygodność, wkomponowała się w kampanię przeciw Radiu Maryja. Wyniki tej kampanii są oczywiste. Wzrośnie potęga ojca Rydzyka i spadnie wiarygodność atakujących go mediów, a wszystko przez to, że kampania jest prowadzona nierzetelnie i nieuczciwie. Film pokazany w TVP [„Imperium ojca Rydzyka” – przyp. red.] był dla przeciętnego widza prymitywnym paszkwilem. Po obejrzeniu natychmiast przypomniała mi się ‚legendarna’ rozmowa w więzieniu Lecha Wałęsy na temat pieniędzy i późniejszy reportaż pokazywany w TVP przez Jerzego Urbana. Film o ojcu Rydzyku miał taki sam wydźwięk. Pan, panie redaktorze, powielił ten sam schemat na łamach ‚Rz’, choć ze względu na styl i zawartość merytoryczną reportażu nigdy nie powinien być zamieszczony na łamach ‚Rzepy’. Nie mam nic przeciwko zajmowaniu się tematem Radia Maryja, ale nie w takim stylu. (…) Wielu boli wzrastająca potęga o. Rydzyka i Radia Maryja. Potęga ta rosła i rośnie dzięki temu, że w polskich mediach brakowało opinii głoszonych przez o. Rydzyka, a media są ponoć wolne i obiektywne”.

Nagłaśnianie hunwejbina lustracji T.P. Terlikowskiego

Pod redakcją następnego redaktora naczelnego Grzegorza Gaudena „Rzeczpospolita” niejednokrotnie mieszała się do spraw Kościoła w sposób skandalizujący (m.in. poprzez tendencyjne jednostronne przedstawienie arcybiskupa Juliusza Paetza i nagłośnienie oszczerczych oskarżeń przeciwko ks. prałatowi Henrykowi Jankowskiemu). W ostatnich paru latach szczególnie „wyróżniła się” staraniem o maksymalne nagłośnienie żądań lustracji w Kościele. Właśnie w „Rzeczpospolitej” na trwałe usadowił się najskrajniejszy hunwejbin lustracji w Kościele – Tomasz P. Terlikowski, dziennikarz skądinąd znany z wielu cynicznych kłamstw i pomówień.

Nieuczciwość szczególnie silnego eksponowania potrzeby lustracji w Kościele polegała na przedstawianiu problemów agentury wewnątrzkościelnej jako czegoś wyjątkowo groźnego. Teksty tego typu zacierały fakt, że właśnie Kościół przez cały czas PRL był główną siłą oporu przeciwko totalitaryzmowi komunistycznemu, a agentura w Kościele była dużo słabsza od agentur w innych środowiskach, choćby np. w kręgach dziennikarzy czy w MSZ, a nawet w różnych kręgach naukowych. O tych wszystkich agenturach ciągle mówi się za mało, tym silniej próbując dyskwalifikować Kościół przez selektywny dobór oskarżeń przeciw niektórym duchownym. Terlikowski w swej zajadłości lustracyjnej posunął się do ataku na cały polski Episkopat, oskarżając katolickich hierarchów o nawrót do „starej polityki nicnierobienia i ochrony interesów korporacyjnych” (por. T.P. Terlikowski, Walka o dusze. Koniec złudzeń, „Gazeta Polska” z 11 lipca 2007 r.). Według Terlikowskiego, „Jeśli ktoś miał nadzieję, że polska hierarchia czegoś się po sprawie abp. Stanisława Wielgusa nauczyła, to po dokumencie ‚Prawda i odpowiedzialność’ powinien pożegnać się ze złudzeniami”. Terlikowski, „zawzięty tropiciel kleru” – jak go określił kpt. Zbigniew Sulatycki już w tytule swego artykułu w „Naszym Dzienniku” z 15 marca 2007 r. – wsławił się m.in. skrajnym atakiem na hierarchię Kościoła, a imiennie kardynała Stanisława Dziwisza w tekście „Czy grozi nam klerykalizm polityczny?” („Rzeczpospolita” z 29 czerwca 2006 r.). W tekście tym Terlikowski zarzucił czołowym duchownym, że rzekomo reprezentują poglądy prowadzące do modelu państwa klerykalnego, w którym „ksiądz, a już szczególnie biskup, jest istotą nieomylną z natury”. W innym tekście publikowanym na łamach „Rzeczpospolitej” pt. „Ojciec destruktor” (nr z 12 lipca 2007 r.) Terlikowski z furią rzucił się na o. Tadeusza Rydzyka, oskarżając go o rzekome niszczenie prawicy.

Tak atakujący duchownych, i to bez specjalnego wyboru – od kardynała S. Dziwisza po ojca Tadeusza Rydzyka – chyba głównie po to, by robić tym większe zamieszanie w Kościele, Terlikowski jest wyjątkowo pobłażliwy wobec odstępców od Kościoła typu S. Obirka, który wystąpił z zakonu jezuitów. Na przykład w tekście „Walka monologów” („Rzeczpospolita” z 9 grudnia 2005 r.) Terlikowski wystąpił w obronie książki eksjezuity Obirka „Przed Bogiem”, sprzeciwiając się głównym tezom krytyki tej książki, napisanym przez red. „Christianitas” Pawła Milcarka. Książki, jak wiadomo, zawierającej wiele tez radykalnie sprzecznych z nauczaniem Kościoła. Terlikowski, wybraniając Obirka, twierdził: „Stanisław Obirek stawia pytania, których we współczesnej debacie teologicznej lekceważyć nie można”. Wbrew stanowisku Kościoła, podkreślającemu, że jedyną drogę do Boga stanowi przestrzeganie zasad wiary chrześcijańskiej, Terlikowski, popierając tezy Obirka, opowiedział się za przyjęciem formuły Franza Rosenzweiga, iż „judaizm i chrześcijaństwo są równoprawnymi drogami do Boga”.

Terlikowski nieprzypadkowo określany jest jako „judeochrześcijanin”. 8 grudnia 2005 r. wystąpił on wraz z grupą kilku księży z Kościołów: zielonoświątkowego, ewangelicko-reformowanego, ewangelicko-augsburskiego i prawosławnego, oraz jednego księdza katolickiego z krytyką bierności katolickiej hierarchii i liderów innych Kościołów wobec wystąpień antyżydowskich. Terlikowski i inni sygnatariusze wypowiedzieli się również po stronie homoseksualistów i lesbijek, krytykując brak protestu hierarchów katolickich i liderów innych Kościołów przeciwko zakazywania tzw. marszy równości w niektórych miastach. Tekst był zatytułowany „Dlaczego nasi biskupi milczą?”.

Jak „Rzeczpospolita” nagłaśnia odstępcę S. Obirka

Były jezuita Stanisław Obirek już na wiele lat przed odejściem z zakonu w 2005 r. wielokrotnie dawał wyraz poglądom wyraźnie sprzecznym z naukami Kościoła i utrwalonymi przez stulecia zwyczajami modlitewnymi. Szczególnie skandaliczny pod tym względem był wywiad dla „Przekroju”, udzielony w połowie lat 90. Obirek wyszydzał w nim odmawiających pacierze, mówiąc: „Paciorki naprawdę nic nie znaczą. (…) Paciorki to najlepsza droga do faryzeizmu. (…) Najgorzej, gdy człowiek przywiąże się do paciorków i odklepuje je, budując na nich swoją świętość” (por. „Przekrój” nr 14 z 7 kwietnia 1996 r.). W tymże wywiadzie można było spotkać godzące wręcz w istotę religii słowa ojca Obirka, wówczas rektora Kolegium Księży Jezuitów w Krakowie: „Kto bezgranicznie zawierzy Bogu, bezbronny jest wobec życia niczym noworodek i mocniejszy podmuch ludzkiej niechęci sprawia mu dotkliwy ból. Taki człowiek jest otwartą raną” (por. tamże). Jakże celnie polemizował z tymi poglądami Obirka profesor Zbigniew Żmigrodzki, pisząc: „Czyżby Ksiądz Doktor nie wiedział, czego uczy w tych sprawach Kościół i nawet nie znał psalmu 91 w pięknym przekładzie Kochanowskiego: ‚Kto się w opiekę odda Panu swemu’? Do lektury stanowczo zachęcam” (por. Z. Żmigrodzki, „Meandry nowej wiary czyli inwazja katolewicy”, Warszawa 1998, s. 56). W wywiadzie „dziwnego” jezuity dla „Przekroju” znalazły się również słowa podważające znaczenie Mszy Świętej: „Należy zastanowić się, czy człowiek u schyłku XX wieku już mszy nie potrzebuje, czy raczej msze i kazania – w ich obecnym kształcie – są już skostniałe? (…) A w średniowieczu co ludzi tak naprawdę pchało do Kościoła? Wiara w Boga czy w magię? (…) Dużo złego stało się w polskim katolicyzmie, gdy religia zaczęła się jawić jako system zakazów i nakazów. Współczesny człowiek – zarówno w naszym kraju, jak i na Zachodzie – nie znosi grożącego mu ‚palca wskazującego'” (por. wywiad S. Obirka w „Przekroju” z 7 kwietnia 1996). Znów przypomnę przy tej okazji świetną polemikę prof. Żmigrodzkiego z cytowanymi wyżej słowami S. Obirka: „Zapytałbym ks. Rektora: czy to istotnie religia zaczęła się ‚jawić’, czy też zwolennicy relatywizmu moralnego tak ją zaczęli przedstawiać? A co Ksiądz proponuje? Dostosować wiarę i religię do tego, co podoba się temu współczesnemu człowiekowi? I kim właściwie ten człowiek jest, który takie wymagania stawia? Katolikiem ‚postępowym’ czy ateistą? Bo katolikiem autentycznym chyba nie” (por. Z. Żmigrodzki, op.cit., s. 56).

Stanisław Obirek w swych wystąpieniach coraz wyraźniej łączył dystansowanie się od różnych wskazań nauki Kościoła ze zbliżeniem do różnych osób publicznie afirmujących swoją niewiarę. Wymowny pod tym względem był już tekst S. Obirka: „Uczciwość w dialogu”, publikowany w „Rzeczpospolitej” z 8-9 grudnia 2001 roku. W tekście tym ostro sprzeciwił się artykułowi o. Jacka Salija OP, wskazującego na ograniczone możliwości dialogu chrześcijan z niewierzącymi. Akcentował: „Przyznam się, że coraz mniej czuję się związany z ‚intelektualnym zapleczem’ ‚Naszego Dziennika’, a coraz więcej duchowego namysłu zawdzięczam autorom deklarującym swoją niewiarę, jak choćby prof. Michałowi Głowińskiemu, prof. Hannie Swidzie-Ziembie, prof. Janowi Woleńskiemu, Stanisławowi Lemowi i tylu innym”. Będąc ciągle jezuitą, Obirek wystąpił 27 czerwca 2003 r. na łamach „Rzeczpospolitej” z artykułem napisanym wspólnie z agnostykiem Janem Woleńskim, współpracownikiem skrajnie antykościelnego i antyreligijnego „Bez Dogmatu” (por. J. Woleński, S. Obirek, Porozmawiajmy o katolicyzmie, „Rzeczpospolita” z 27 czerwca 2003 r.). Jezuita Obirek i agnostyk Woleński wspólnie wystąpili w obronie uderzającego w wiarę tekstu Jolanty Brach-Czajny „Polska w cieniu Kościoła” („Rzeczpospolita” z 7 maja 2003 r.), atakując tekst Jarosława Gawina „Katolicy pod pręgierzem” („Rzeczpospolita” z 8 maja 2003 r.).

Obirek przeciw Janowi Pawłowi II i Benedyktowi XVI

Decydującym skandalem, który ostatecznie skompromitował Obirka w oczach duchownych i wiernych, był jego wywiad dla belgijskiego „Le Soir” z 4 kwietnia 2005 r., przeprowadzony przez Jerzego Kuczkiewicza. W wywiadzie Obirek zarzucił Papieżowi Janowi Pawłowi II, że „doprowadził do uwstecznienia Kościoła katolickiego, a w ogóle to miał być proboszczem świata, ale zachowywał się trochę jak proboszcz wiejskiej parafii (…) groził palcem swym teologom. (…) Wydaje się, że Jan Paweł II, zwłaszcza pod koniec pontyfikatu, ustawił swój Kościół w opozycji do współczesnego społeczeństwa (…) był paradoksalny (…) jego nauczanie pełne było elementów irytujących (…) myślę tu o ‚społeczeństwie bez Boga’ czy o ‚cywilizacji śmierci’. (…) Pozostawił wizerunek katolicyzmu egzotycznego, myśląc w kategoriach współczesnej kultury, która wywodzi się z Oświecenia (…) fantazmy – majaczenia Karola Wojtyły związane były z doświadczeniem przez niego dwóch totalitaryzmów (…)” (cyt. za A. Rozborski, czyli Z. Żmigrodzki, Jezuita faryzeusz, „Nasza Polska” z 19 kwietnia 2005 r.). Dodajmy, że według słów Obirka w cytowanym wywiadzie Karol Wojtyła lubił widok pod oknami „hałaśliwych grup bez istotnego znaczenia – było to związane z jego osobowością” (por. tamże).

Wywiad Obirka dla „Le Soir” sprawił, że miarka długotrwałego – jakże zaskakującego – tolerowania człowieka z takimi poglądami w zakonie jezuitów się przebrała. Zwierzchnicy Obirka udzielili mu bardzo surowego upomnienia. W tej sytuacji Obirek, który miał romans na boku, zerwał z zakonem. Jeszcze w 2005 r. ukazała się książka Obirka „Przed Bogiem” – dłuższy wywiad-rzeka przeprowadzony przez Andrzeja Brzezieckiego i Jarosława Makowskiego z posłowiem napisanym przez ks. Adama Bonieckiego i agnostyka Jana Woleńskiego. Warto przypomnieć w kontekście tej książki jej miażdżącą krytykę dokonaną w tekście ks. Stanisława Małkowskiego „Bez Boga” („Nasza Polska” z 28 lutego 2006 r.). Pisząc o książce Obirka, ks. Małkowski stwierdził m.in.: „Obirek zaciera różnice między wiarą i niewiarą, przy tym jego sympatie osobiste oraz intelektualne są po stronie niewiary i niewierzących. (…) Obirek polemizuje z nauczaniem Jana Pawła II. (…) Autor wywiadu-rzeki potwierdza określenie ‚złoty cielec’ wobec osoby Jana Pawła II i dodaje: ‚papież o wielu twarzach, celebrujący własną osobę, promujący mierne i lękliwe umysły, chowające się za parawanem ortodoksji. (…) Dogmat o nieomylności papieża sformułowano w sposób urągający rozumowi'”. Według ks. S. Małkowskiego, odpowiadając na pytanie, czy Opus Dei to rzeczywiście katolicka masoneria, Obirek dał do zrozumienia, że porównanie takie jest „trochę obraźliwe dla masonów. Bo jednak masoneria to szlachetna organizacja powstała w okresie Oświecenia i kultywująca tradycje wolnościowe. (…) Natomiast Opus Dei chce podporządkować sobie człowieka” (cyt. za ks. S. Małkowski, Bez Boga, „Nasza Polska” z 28 lutego 2006 r.).

Z bardzo ostrą krytyką książki Obirka wystąpił redaktor naczelny „Christianitas” Paweł Milcarek, pisząc m.in.: „Krótko mówiąc, nonszalancja Obirka uderza nie tylko w ‚naszego Papieża’, ale w uwielbianą przezeń Tradycję. Jan Paweł II obrywa u Obirka ni mniej ni więcej tylko za to, że ‚w swym myśleniu teologicznym pozostał człowiekiem przedsoborowym’ (s. 64 książki Obirka)” (por. P. Milcarek, Religia demokracji, „Głos” z 10 grudnia 2005 r.). Jak pisał Milcarek, „Obirek twierdził, że Papież powinien powiedzieć Żydom, że w ich nieprzyjęciu Chrystusa ‚nie ma nic błędnego'” (s. 93 książki Obirka). Według P. Milcarka, „Św. Ignacy toczył polemikę z Lutrem – ale sympatia Obirka ‚zawsze była po stronie Lutra’. W tym puncie Obirek jest klinicznym przykładem takiego jezuity, który nie rozumie i nie lubi kanonizowanego założyciela swego zakonu – czyli swego ojca” (por. P. Milcarek, op.cit.). Na tym tle jeszcze mocniej trzeba wyrazić zdumienie – dlaczego ojcowie jezuici tak długo tolerowali obirkowy „kąkol” w zakonnym zbożu?!

Równie mocno zdumiewa, że w „Rzeczpospolitej”, nawet po wystąpieniu Obirka z zakonu jezuitów, wciąż bardzo swapliwie nagłaśniano i nagłaśnia się jego poglądy, nawet najbardziej absurdalne. Były wśród nich kolejne ostre ataki na Papieży: Jana Pawła II i Benedykta XVI. W wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej” 15 listopada 2005 r. pt. „Twarze Jana Pawła II”, Obirek ostro skrytykował pontyfikat Jana Pawła II, zarzucając mu, że jakoby nie słuchał innych, że wszystko dla niego było zbyt oczywiste, że pomijał milczeniem sprawy dyskusyjne. Obirek sprzeciwił się również szczególnej czci, oddawanej Matce Bożej w Polsce. Tekst Obirka sprowokował wiele listów do „Rzeczpospolitej”, w większości krytycznych wobec tez Obirka.

Niestety, krytyka zachowania „Rzeczpospolitej” niewiele pomogła. Gazeta dalej nagłaśniała i nagłaśnia odstępcę Obirka. A robi to zaskakująco często, co raczej nie świadczy o jej dobrej woli wobec prawdziwego Kościoła katolickiego. I tak np. 19 maja 2006 r. w „Rzeczpospolitej” ukazał się otwarty atak S. Obirka na postawę i nauczanie Papieża Benedykta XVI pt. „Otwartość pod kontrolą”. Obirek pisał tam m.in. o obecnym Ojcu Świętym: „Prawdą jest też, że po rewolcie studenckiej w 1968 roku był postrzegany jako teolog, który zdradził ideały młodości i cały swój intelekt i erudycję oddał w służbie kurii, którą z taką żarliwością wcześniej krytykował”. Następnie Obirek zabrał się za szczegółową krytykę roli Benedykta XVI, zanim został jeszcze Papieżem, a więc w czasie, gdy przewodził Kongregacji Nauki Wiary. Obirek miał wyraźnie za złe kardynałowi Ratzingerowi, że „strzegł tradycji, ostrzegał przed zbyt śmiałym kwestionowaniem tradycyjnej teologii, ganił niesubordynowanych hierarchów, a tuż przed konklawe nawet straszył perspektywą anarchii i radykalizmu” (por. S. Obirek, Otwartość pod kontrolą, „Rzeczpospolita” z 19 maja 2006 r.). Obirek szczególnie ostro zaatakował deklarację „Dominus Jesus” autorstwa kardynała Ratzingera z 2000 roku. Według niego, szkód, jakich dokonała deklaracja, nie da się oszacować: „Jedno jest pewne: dialog zarówno ekumeniczny, jak i międzyreligijny został skutecznie zamrożony” (por. tamże).

15 czerwca 2007 r. „Rzeczpospolita” opublikowała kolejny tekst S. Obirka, będący faktycznie paszkwilem zarówno na obecne rządy, jak i na Kościół. W artykule zatytułowanym „Polska 2007 – zaprzeczeniem demokracji”, faktycznie godnym wrogów obecnego rządu piszących z pozycji postkomunistycznych lub skrajnie liberalno-lewackich, Obirek napisał m.in.: „Zagrożeniem dla demokracji nie jest ani polityka, ani religia, ale polityka z pokusami totalitarnymi (a taka jest polityka PiS) i religia o fundamentalistycznych skłonnościach (a taki jest polski Kościół po 1989 r.). Szczególnie groźne jest połączenie takiej polityki z taką religią”. W swym artykule Obirek zaatakował również poglądy ks. bp. Adama Lepy i otaczanie osoby Jana Pawła II „bezkrytycznym kultem”. Dość szczególna była dokonana przez Obirka ocena sytuacji po 1989 roku, „kiedy to – jak pisał Obirek – kler, a zwłaszcza część hierarchów, opowiedział się za Polską ksenofobiczną, zamkniętą i spoglądającą na świat z poczuciem wyższości”. Nasuwa się pytanie: po co te wszystkie banialuki nagłaśnia „Rzeczpospolita”?

Nowe ataki „Rzeczpospolitej” na Radio Maryja

W ciągu ostatnich kilku lat w „Rzeczpospolitej” opublikowano dosłownie dziesiątki skrajnie tendencyjnych ataków na Radio Maryja, unikając rzetelnej obiektywnej dyskusji o fenomenie tego Radia. Wśród haniebnych wręcz tekstów, całkowicie kompromitujących „Rzeczpospolitą” jako gazetę, trzeba szczególnie wyróżnić teksty Stefana Bratkowskiego, zatracające jakikolwiek poziom. Bratkowski, który już w „Rzeczpospolitej” z 14-15 grudnia 2002 r. oszczerczo oskarżył o. Rydzyka o rzekomą „zdradę narodową”, wyskoczył po raz któryś z nikczemnymi pomówieniami w tekście publikowanym na łamach „Rzeczpospolitej” z 6-7 maja 2006 r. pt. „Jeżeli to potrwa…”. We wspomnianym tekście-paszkwilu Bratkowski pisał m.in.: „Rydzyk to (…) potężna partia polityczna, z lokalnymi organizacjami ‚rodzin Radia Maryja’, zgoła niedwuznacznie pracująca dla Kremla (…)”. Cóż powiedzieć na te podłe pomówienia Bratkowskiego? Po prostu: „no comments!”. Jedno tylko trzeba zaakcentować – w „Rzeczpospolitej” stopniowo rozstano się z Bratkowskim za nowego redaktora naczelnego tej gazety Pawła Lisickiego. Za Lisickiego rozstano się również z innym prymitywnym autorem pomówień – „chorym z nienawiści” Tomaszem Jastrunem, niejednokrotnie w swych felietonach po chamsku atakującym Radio Maryja, Kościół, patriotyzm i rządy PiS (na temat „łże-pisarstwa” T. Jastruna zob. szerzej J.R. Nowak „Czerwone dynastie”, t. II, Warszawa 2007, s. 155-162).

Nie warto wdawać się w szersze wyliczenia kolejnych ataków „Rzeczpospolitej” na Radio Maryja, choćby licznych napaści w ostatniej nagonce w lipcu 2007 roku Przypomnę tylko dwa kuriozalne głosy z ostatnich paru miesięcy. Pierwszy to tekst osławionego odstępcy z zakonu jezuitów S. Obirka „Radio, które psuje państwo” („Rzeczpospolita” z 23 lipca 2007 r.). Obirek pisał tam m.in.: „Przypadek Rydzyka zaś jest zjawiskiem patologicznym”. Zapytajmy tu, jak określić zachowanie Obirka, który całkowicie podeptał swe powołanie jako duchownego i jak określić zachowanie kierownictwa „Rzeczpospolitej”, która nagłaśnia grubiańskie teksty Obirka w sprawach kościelnych. Pogratulować P. Lisickiemu takiego „eksperta” od Kościoła! Zdziwienie budzi również publicystyka innego „eksperta” od spraw Kościoła w „Rzeczpospolitej”, chyba najpłodniejszej autorki tej gazety w tym względzie – Ewy K. Czaczkowskiej. Ileż to razy zdążyła ona nakłamać na temat spraw Kościoła w „Rzeczpospolitej” – od całkowitych deformacji spraw Radia Maryja po deformowanie spraw lustracji w Kościele!

Typowym przykładem zafałszowań w sprawie Radia Maryja made in E.K. Czaczkowska był publikowany w „Rzeczpospolitej” z 17 sierpnia 2007 r. jej wywiad z sekretarzem Episkopatu Polski ks. bp. Stanisławem Budzikiem. W pytaniu do ks. Budzika E.K. Czaczkowska twierdziła, że „antysemityzm w nagranej wypowiedzi o. Rydzyka” wyklucza „miłość do drugiego człowieka”. Przypomnijmy, że wbrew oszczerczyni z „Rzeczpospolitej” w wypowiedziach przypisywanych o. Rydzykowi we „Wprost” nie było żadnego antysemityzmu. Była jakże uzasadniona krytyka skrajnych roszczeń żydowskich fanatyków typu I. Singera do Polski, piętnowana skądinąd przez tak znakomitego uczonego żydowskiego jak profesor Norman Finkelstein.

Ewa K. Czaczkowska „zapomniała” zauważyć, że roszczeniowiec najbardziej hałaśliwie występujący wobec Polski – I. Singer, został w międzyczasie zdemaskowany jako podły złodziej i defraudant i wyrzucony na zbity łeb ze Światowego Kongresu Żydów! Rzekomym dowodem „antysemityzmu” o. T. Rydzyka było również krytykowanie przez niego przerwania ekshumacji w Jedwabnem. A przecież była to jakże uzasadniona krytyka czegoś, co zrobiono w sposób niewłaściwy, wbrew podstawowym polskim interesom narodowym, które wymagały podjęcia wszelkich działań dla wyświetlenia pełnej prawdy o Jedwabnem. Żeby było zabawniej, nawet J.T. Gross występował (prawdopodobnie obłudnie) za pełną ekshumacją w Jedwabnem.

Metamorfozy ,,Życia Warszawy” i ,,Życia”

„Życie Warszawy” przechodziło różne metamorfozy, zmieniając właścicieli i nazwy (od „Życia Warszawy” do „Życia” i znów „Życia Warszawy”). Już w latach 1992-1994 na łamach „Życia Warszawy” (pozornie wyważonego i neutralnego) można było dostrzec liczne przykłady świadomego przedstawiania Kościoła katolickiego w Polsce w świetle negatywnym, pomniejszenia jego znaczenia.

Na przykład 28 grudnia 1992 r. „Życie” zamieściło ogromny wywiad z osławioną posłanką Unii Demokratycznej Barbarą Labudą „Występuję w obronie wolności”. To wystąpienie Labudy „w obronie wolności” było poświęcone głównie gwałtownemu atakowi na Kościół katolicki. Oto jakże wymowny fragment jej testu, wymierzony w katolickich duchownych: „Księża często nie liczą się ze słowami, mówią językiem agresji, nawet nienawiści. Niektóre świątynie przestały być miejscem skupienia, modlitwy, przeżywania, stają się miejscem walki”.

Przykładem skrajnej tendencyjności, uderzającej czytelników już w tytule był artykuł Tomasza Wróblewskiego „Kościół przeciwko polskim rodzinom” („Życie Warszawy” z 9 marca 1993 r.). Profesor Krystyna Czuba tak pisała o metodach manipulacji stosowanych przez T. Wróblewskiego jako korespondenta z Waszyngtonu poprzez wspieranie antykościelnych argumentów wyjętych z amerykańskich publikacji: „Kościół katolicki według amerykańskiej fundacji PAI jest odpowiedzialny za najgorszy w świecie system opieki zdrowotnej i planowania rodziny. W artykule zastosowana jest manipulacja stereotypowa. (…) Dlaczego Kościół jest odpowiedzialny za stan opieki zdrowotnej, a nie Ministerstwo Zdrowia? Chyba dlatego, że przeszkadza w najnowszych pomysłach dotyczących różnych ‚bezpiecznych metod’. Artykuł jest tak sformułowany, aby jasne było jedno przesłanie: ‚Kościół katolicki jest przeciwko'” (por. K. Czuba, „Media i władza”, Warszawa 1994, s. 19). Przypomnijmy, że tenże Tomasz Wróblewski znany jest również z rozdmuchania na łamach „Wprost” opowieści amerykańskiego dziennikarza Bernsteina o rzekomym spisku antykomunistycznym Ojca Świętego Jana Pawła II z prezydentem Reaganem (na temat rodu Wróblewskich [Fejginów] por. szerzej J.R. Nowak, „Czerwone dynastie”, Warszawa 2003, s. 48-53). Warto dodać, że zajadły antykościelny manipulator Tomasz Wróblewski awansował później do rangi redaktora naczelnego „Newsweeka”. Oto jacy ludzie robili w Polsce karierę w czasie dość szczególnych polskich „transformacji”.

„Życie Warszawy” często uciekało się do antykościelnych manipulacji tytułami. Na przykład w „Życiu Warszawy” z 20 września 1994 r. można było przeczytać wielki tytuł „Do Kościoła chodzi coraz mniej Polaków”. Z tekstu Ryszarda Holzera „Bóg i cesarz”, publikowanego w „Życiu Warszawy” z 19 kwietnia 1993 r., mogliśmy z kolei dowiedzieć się o „pełzającej klerykalizacji, z jaką – zdaniem wielu – mamy do czynienia obecnie”. W 1994 r. „Życie Warszawy” zamieściło wywiad z osławionym rabinem Weissem wraz z tekstem wychwalającym tego awanturnika-recydywistę, polakożercę, i katolikożercę. Później maksymalnie nagłośniło „protesty” rabina Weissa w Oświęcimiu. Dopiero po liście ks. Waldemara Chrostowskiego do „Życia Warszawy”, krytykującego skrajną jednostronność tego dziennika w przedstawianiu wystąpień Weissa, bez równoczesnego przedstawienia stanowiska strony katolickiej, redakcja „Życia Warszawy” przeprosiła swych czytelników za jednostronność relacji w tej sprawie.

Dość znamienna była rola tej gazety w promowaniu różnych antywartości – począwszy od stałych reklam agencji towarzyskich (czytaj domów publicznych), po skrajnie pornograficzne wyskoki na łamach dodatku do „Życia Warszawy” – „Ex libris”, opanowanego przez szalejące feministki.

Osobny temat to odpowiedni dobór listów czytelników, publikowanie nawet tekstów pełnych zoologicznej nienawiści do Kościoła i kapłanów, bez redakcyjnego komentarza dystansującego się od tego typu publikacji. Na przykład w „Życiu Warszawy” z 20 grudnia 1991 r. można było przeczytać list czytelnika Stanisława Jaronia w obronie kapitana Piotrowskiego, mordercy księdza Popiełuszki. Autor listu pisał między innymi: „Popiełuszko, ciemny chłop, ogłupiony do reszty w seminarium… Popiełuszko zginął, bo przecenił swoją przebiegłość, drażnił się z Piotrowskim, grał mu na nosie i udawał bohatera. W końcu pewnie Piotrowskiego wyprowadziło to z równowagi i postanowił z tym skończyć”. Czy coś może wytłumaczyć wydrukowanie bez żadnego komentarza takiego listu – śmiecia, wyrażającego zrozumienie dla motywów mordercy ks. Popiełuszki, na łamach dziennika mającego pretensje do jakiejś renomy?

W kolejnych rocznikach „Życia Warszawy” lub „Życia” można było często przeczytać zjadliwe antykatolickie wypowiedzi. Na przykład początek 2001 r. „Życie” przywitało kompromitującym wręcz tekstem – ogromnym wywiadem z fanatyczną redaktorką naczelną antykościelnego i antyreligijnego periodyku „Bez Dogmatu” Barbarą Stanosz (pt. „Demokracja konfesyjna”, „Życie” z 3 stycznia 2001). Redakcja „Życia” tłumaczy drukowanie tego typu tekstów chęcią ułatwienia zrozumienia myślenia lewicy kontestacji. Czy może to jednak uzasadniać drukowanie bez komentarzy i polemiki najbardziej agresywnych i szkodliwych absurdów antykatolickich w wydaniu skrajnie zacietrzewionej przeciwniczki Kościoła, pani Stanosz? Wierzący w ogromnej części czytelnicy „Życia”, skądinąd po tylekroć deklarującego się jako dziennik broniący tradycyjnych wartości, otrzymali bez komentarza bredzenia pani Stanosz o tym, że Jan Paweł II wcale nie jest… „autorytetem moralnym”, że mówi „na ogół banały”, a często „rzeczy szkodliwe”.

Znamienne, że wynurzenia pani Stanosz nie spotkały się z żadną polemiką w tej sprawie ze strony jej interlokutora z „Życia” – red. Roberta Krasowskiego. Ten „prawicowy” dziennikarz, niemający jak widać serca do obrony Kościoła, jest dziś redaktorem naczelnym („Der”) „Dziennika”, a w jakim duchu redaguje tę gazetę… każdy widzi.

Można ubolewać, że w najnowszym roczniku „Życia Warszawy” widać wyraźnie próby nawiązania do najgorszych antykościelnych i antyreligijnych tradycji tego tytułu z pierwszej połowy lat 90. Oto w „Życiu Warszawy” z 18-19 sierpnia 2007 r. ukazał się ogromny wywiad z propagującym ateizm szefem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów Mariuszem Agnosiewiczem pt. „Ateiści chcą walczyć z dominacją religii”. Wywiad zawierał wiele przekłamań na temat realiów polskich, m.in. skrajnie wyolbrzymiał liczbę ateistów w Polsce i w jeszcze większym stopniu pomniejszał liczbę wierzących katolików.

Antykościelne manipulacje (,,Der”) ,,Dziennika”

Wydawany przez niemiecki koncern Axel Springer („Der”) „Dziennik” już w swoim drugim numerze (z 19 kwietnia 2006 r.) „wyróżnił się” paszkwilanckim tekstem o Kościele katolickim w Polsce. W tytule artykułu, przygotowanego przez szefową (!) działu społecznego Katarzynę Bartman, użyto stwierdzeń, iż „Księża są zachłanni. Tak oceniają ich wierni w badaniach zleconych przez episkopat”. Tak dobitny tytuł sugerowałby, że przeważająca większość polskich księży jest zachłanna. Tyle że nieco dalej w tekście można było przeczytać, iż „co piąty ksiądz w Polsce postrzegany jest jako zachłanny materialista”, a co dziesiąty jako „nie myślący o wiernych, lecz kierujący się egoizmem”.

Oficjalnym danym Episkopatu, mówiącym o 53 proc. wiernych praktykujących i przystępujących do sakramentów, w („Der”) „Dzienniku” przeciwstawiono jakieś wyssane z palca redaktorów nieoficjalne dane szacujące tę grupę na zaledwie 11 procent. Aby lepiej uwiarygodnić podane w gazecie fałszywe dane, godzące w obraz polskich duchownych, powołano się na ankietę wśród toruńskich księży na temat najważniejszych problemów, przed którymi stoją kapłani. Ankiety takiej w rzeczywistości nigdy nie przeprowadzono. Powołano się również na dokładnie wyliczone przez ks. bp. Andrzeja Suskiego 10 głównych grzechów polskich księży katolickich. I tym razem był to wyssany z palca wymysł redaktorów („Der”) „Dziennika”.

„Nasz Dziennik” z 29 kwietnia – 1 maja 2006 r. zamieścił podpisane przez 160 księży diecezji toruńskiej oświadczenie prostujące zafałszowania wydawanej przez Niemców gazety. Napisano w nim m.in.: „Duszpasterze diecezji toruńskiej, zgromadzeni na rejonowych zebraniach proboszczów, wyrażają stanowczy sprzeciw z powodu nieprawdziwych treści doniesienia prasowego, zamieszczonego przez gazetę ‚Dziennik'”. W oświadczeniu podkreślono też: „Nie jest prawdą, że przeprowadzono wśród toruńskich księży anonimową ankietę na temat najważniejszych problemów, przed którymi stoją kapłani. Dlatego również nie odpowiadają prawdzie rzekomo ‚druzgocące wyniki’ tej ankiety. Nie jest prawdą, że biskup toruński wymienił ‚główne grzechy polskich księży katolickich’, podane w dziesięciu punktach i zaznaczone obramowaniem. Autorstwo treści tego katalogu zostało przypisane biskupowi przez redaktora gazety. Z racji krzywdzących pomówień, które naruszają poważnie osobiste dobro duchowieństwa Diecezji Toruńskiej i naszego Biskupa, domagamy się od naczelnego redaktora ‚Dziennika’, by pismo zaprzestało agitacji wrogiej duchowieństwu polskiemu”.

Jak widać, wydawany przez Niemców w Polsce („Der”) „Dziennik” zaczął swą działalność prasową w naszym kraju od haniebnego falstartu – świadomego cynicznego zafałszowania dwóch spraw przypisanych polskim duchownym.

Warto dodać, że w omawianym już szerzej drugim numerze („Der”) „Dziennika” znalazła się również entuzjastyczna reklama pełnej fałszów antykościelnych książki „Kod Leonarda da Vinci” Dana Browna – skandalicznej opowieści o rzekomym związku Jezusa Chrystusa i Marii Magdaleny. Autor omówienia tej książki, szerzej nieznany „historyk” Michał Ostrowski, wysławiał tę książkę jako „powieść, która zyskała status bestsellera wszechczasów”.

(„Der”) „Dziennik” niejednokrotnie „wyróżniał się” tekstami godzącymi w Kościół katolicki w Polsce, m.in. nader aktywnie uczestnicząc w kłamliwych nagonkach na Radio Maryja. Był zarazem jedną z tych gazet, które najmocniej starały się poniżyć i zakompleksić Polaków jako naród (m.in. osławiona dyskusja o głupawym tytule „Czy Polska jest sexy?”, o której szerzej pisałem w „Naszym Dzienniku”). Warto również zwrócić uwagę na radykalną propagandę antykościelną upowszechnianą w dodatku do („Der”) „Dziennika” – „Europa”. I tak np. w „Europie” z 21 lipca 2007 r. można było przeczytać już na pierwszej stronie zapowiedź ogromnego antyreligijnego artykułu Richarda Dawkinsa: „Akceptując religię, sprzyjamy ekstremistom”. Tekst Dawkinsa był centralną publikacją tego numeru. W „Europie” z 1 sierpnia 2007 r. zamieszczano wywiad z atakującym polskie środowiska religijne profesorem Ireneuszem Krzemińskim, jednym z najbardziej nagłaśnianych w mediach, swego rodzaju „dyżurnym” socjologiem. Krzemiński twierdził w wywiadzie: „Teraz natomiast dochodzi do głosu religia jako kodeks. A w tej chwili w Polsce nabiera wpływu religijność, którą nazywam wręcz religijnością represyjną…”. Profesor Krzemiński wystąpił w wywiadzie również z gwałtownym atakiem na Radio Maryja i jakoby powiązaną z nim mentalnością, mówiąc m.in.: „(…) Natomiast co do rozumienia ‚mocherów’ to jednak byłbym ostrożny. Sądzę, że istotą tej autorytarnej, wrogiej wszelkim innym mentalności jest też zawiść czy też – uczenie mówiąc – resentyment. Jak walczyć z taką mentalnością buzującą od nienawiści i karmiącą się nienawiścią do innych, ale wcale tego nieświadomą? (…) Polityczne użycie tej mentalności wyrażanej przez Radio Maryja i reprezentowanej przez Giertycha, nadanie jej prawa obywatelstwa w życiu publicznym wydaje mi się sprawą skandaliczną. W dodatku jeszcze to widoczne wszędzie odwoływanie się do tradycji endeckiej. (…) Być może są w tej tradycji elementy ważne i warte pozytywnej uwagi, ale można je wydobyć tylko wtedy, gdy się jednoznacznie powie o głębokim i wręcz chorobliwym antysemityzmie, o ksenofobii, o owym antyliberalizmie, od którego zaczęliśmy, a który przybiera formy jakiegoś idiotyzmu podlanego religijnym sosem, o głębokiej duchowej destrukcyjności tej mentalności. Od rządu tak radykalnie traktującego tradycję, rozliczającego w tak momentami dziwaczny sposób przeszłość komunistyczną należy wymagać także rozprawienia się z tą zatrutą tradycją narodowo-katolicką”.

Warto pokrótce wspomnieć o dość szczególnej wymowie antykościelnej różnych tekstów publikowanych w znajdujących się w rękach niemieckich tabloidach: „Fakcie” i „Super Ekspressie”. Odpowiednią wymowę mają tam jakże często bijące w księży tytuły: „Ksiądz zabrał mi męża” („Fakt” z 2-3 października 2004 r.), „Proboszcz szantażował proboszcza” („Fakt” z 10-11 listopada 2004 r.), „Kochałam księdza” („Fakt” z 11-12 grudnia 2004 r.), „Kto osądzi prałata” („Fakt” z 18 listopada 2004 r.), „Mam córkę z księdzem” (tytuł podany na samej górze strony tytułowej „Faktu” z 11-12 grudnia 2004 r.), „Możesz donieść na księdza” („Super Ekspress” z 4-5 grudnia 2004 r.), „Pornoksiądz” (tytuł wybity ogromnymi literami na tytułowej stronie „Super Ekspressu” z 3 grudnia 2004 r.). Dodajmy, że oba te tabloidy odegrały bardzo dużą rolę w zorganizowanej kilka lat temu nagonce na ks. Henryka Jankowskiego.

prof. Jerzy Robert Nowak

(,,Nasz Dziennik”, nr 196 [2909], 23.08.2007 r.)