Wyprzedaż polskiej ziemi – tragedia narodowa

Włodzimierz Achmatowicz, Przemysław Krzemień

Toruń 1997

ISBN 83-906413-3-X

Wydawnictwo MARYJA przy Fundacji ,,Nasza Przyszłość”

Adres wydawnictwa:

87-100 Toruń

ul. św. Józefa 23/35

Tel: (+48 94) 373-11-61

Fax: (0-94) 373-11-61

Adres wydawnictwa w internecie: http://www.fnp.pl

Email: naszaprzyszlosc@post.pl

Fragmenty ksiązki

WSTĘP

Ziemia jest święta. To ziemia wydaje plony i żywi. To ziemia nieustannie tryska wodą ze swych źródeł. To ziemia daje ludziom schronienie i czyste powietrze dzięki drzewom i lasom. Bez ziemi, żyć nie można. Ziemia jest błogosławieństwem, jeśli się o nią dba. Ziemia się jednak nie odnawia. Ziemi jest nawet coraz mniej. Zalewa się ją asfaltem i betonem. Zanieczyszcza się ją. A ludzi, którzy ziemi potrzebują jest coraz więcej.

Kto nie ma dla niej szacunku, ten nie potrafi mieć dla niczego szacunku.

Bez własnej ziemi, człowiek staje się koczownikiem. Nędzarzem. Wędrowcem, który nigdzie nie jest u siebie. Ciągle za czymś tęskni.

Któż nie marzy o posiadaniu ogródka, kawałka działki, pola? Któż nie myśli o przekazaniu go swoim dzieciom, aby chociaż one mogły z tej ziemi korzystać?

Lecz zamiast przypominać nam te prawdy i uświadamiać młode, dojrzewające pokolenia, powtarza się nam, że:

musimy sprzedawać ziemię, aby obcokrajowcy u nas inwestowali, a nam się jutro lepiej wiodło;

musimy sprzedawać ziemię, aby udowodnić światu, że jesteśmy ludźmi postępu;

musimy sprzedawać ziemię, aby raz na zawsze pożegnać się z ciemnogrodem i wejść do jasnego grona mądrych państw, gdzie wszystko bez wyjątku jest lepsze niż u nas;

musimy sprzedawać ziemię, aby wstąpić do UE, NATO, OECD i wszelkich podobnych klubów, które tego od nas zażądają, gdyż jak powszechnie wiadomo, poza tymi klubami, życia nie ma i nie może być;

musimy sprzedawać ziemię, aby udowodnić, że nie jesteśmy ksenofobami i mamy na uwadze dobro obywateli wszystkich państw… poza oczywiście Polską, ale to przecież nie wiąże się z tematem;

musimy sprzedawać ziemię, aby nas Niemcy wreszcie pokochali i wybaczyli nam krzywdy, które od nas i naszych ojców doznali, i aby nam przy okazji – ale to nie najważniejsze, prawda? – użyczyli jeszcze więcej pożyczek i kredytów;

musimy wreszcie pogodzić się z faktem, że Polacy różnią się od obywateli innych państw tym, że upominanie się o prawa „reszty świata” do ziemi, to rzecz normalna, lecz upominanie się Polaków o prawa do ziemi, to faszyzm.

Wśród tego ogromu rzeczy, które w naszym kraju traktowane są w sposób haniebny, jest przede wszystkim sprawa ziemi. Niniejsza książka nosi się z zamiarem zapoznania Polaków z katastrofalnymi skutkami wypływającymi z ustawy zezwalającej cudzoziemcom nabywać nieruchomości w Polsce. Ustawa ta, nowelizowana w marcu 1996 roku, jest tak liberalna, że w ciągu najbliższych lat grozi nam utrata od jednej trzeciej do polowy powierzchni naszego kraju. Trudno będzie Czytelnikowi uwierzyć, jakich rozmiarów osiągnął już w początku 1997 roku proces wywłaszczania Polaków z ziemi. Prawda ta jest gorzka, lecz bez zapoznania się z nią, nie zaistnieje możliwość położenia kresu narodowej tragedii.

Celem naszym jest zachowanie polskiej państwowości, niepodległości i suwerenności, o które od tysiąca lat walczyły wszystkie pokolenia Polaków i które w niczym nie są sprzeczne z zasadami dobrego sąsiedztwa z wszystkimi ościennymi państwami bez wyjątku.

Większości naszych rodaków wydaje się dzisiaj, że najtrudniejszy okres naszej historii minął wraz z upadkiem komunizmu. Nam się natomiast wydaje – i potwierdzaj ą to fakty – że najtrudniejsze czasy nadeszły teraz. Obecny rok 1997 zadecyduje prawdopodobnie ostatecznie o tym, czy Polska będzie jeszcze istniała, czy przepadnie na zawsze. Albo wybory wyślą do Parlamentu większość ludzi uczciwych mających na myśli dobro Polski, albo pogłębi się tragedia, której nie da się odwrócić.

Chcemy przede wszystkim Czytelnikowi udowodnić, że wykup polskiej ziemi przez cudzoziemców, a głównie przez Niemców, ma charakter masowy, jest otwarcie wspierany przez nasze władze i co gorsze, problem ten jest systematycznie przez nie bagatelizowany.

ETAPY ZAPLANOWANEGO ROZBIORU

Cofnijmy się o pięć lat i przypomnijmy sobie, co nam wówczas mówiono.

Stan wykupu ziemi przez obcokrajowców na rok 1991 został podany w „Gazecie Wyborczej” z 17 kwietnia 1992 roku. Były to oficjalne statystyki sporządzone przez MSW. Zakończenie sprawozdania brzmiało: Kupowanie nieruchomości przez cudzoziemców ma niewielki zasięg i nie stanowi zagrożenia dla bezpieczeństwa Państwa. Przypatrzmy się bliżej tym danym. Spośród 49 polskich województw, wymieniono tylko 12. Te, w których obcokrajowcy wykupili powyżej 10 hektarów. Są to województwa:

gdańskie – 27 ha, gorzowskie – 17 ha, katowickie – 24 ha, koszalińskie – 13 ha, lubelskie – 16 ha, łódzkie – 39 ha, poznańskie – 28 ha, skierniewickie – 36 ha, szczecińskie – 21 ha, warszawskie – 146 ha, włocławskie – 12 ha, wrocławskie – 49 ha.

Łącznie stanowi to 534 ha.

Czytamy dalej: Najwięcej ziemi (265 ha) kupiły spółki, w których więcej niż 50% udziałów mają firmy zagraniczne, 168 ha kupiły firmy ze 100% kapitałem zagranicznym. Resztę kupiły osoby prywatne, w większości Niemcy. (…) Pozwolenia są wydawane liberalnie – według rzecznika MSW – [co jest oczywiste, gdyż wydano 604 zgody na 635 wniosków], a Ministerstwo oczekuje tylko wykazania przez zainteresowanego, że łączą go z Polską związki gospodarcze lub rodzinne. Zwróćmy uwagę na ten drastyczny „warunek”, jedyny, zdaje się, warunek, ponieważ: Ministerstwo tylko oczekuje -wykazania… Byłby śmieszny do łez, gdyby nie pociągał za sobą tak groźnych konsekwencji. To w ogóle nie jest warunek. To zwykła formuła, którą posłużyć się może każdy Eskimos czy Chińczyk. Od chwili wykupienia nieruchomości choć za jednego złotego, może obcokrajowiec już argumentować, że ma związki gospodarcze z Polską. Tak się u nas nazywa ścisła kontrola nad sprzedażą nieruchomości obcokrajowcom, która jest w zasadzie niemożliwa, chyba że w bardzo określonych warunkach.

Powróćmy jednak do naszych oficjalnych statystyk, które oczywiście w żadnej mierze nie odpowiadają rzeczywistości. Od razu zauważamy, że nie ujęto w nich dziewięciu województw należących przed wojną do Niemiec. Są to województwa:

elbląskie, jeleniogórskie, legnickie, olsztyńskie, opolskie, pilskie, słupskie, suwalskie, zielonogórskie.

Czy MSW chce nas przekonać, że w żadnym z tych województw Niemcy nie wykupili nawet 10 hektarów?…

(…)

OSTATNIA USTAWA

Na nic jednak wszystkie przestrogi ludzi, którzy mają oczy żeby widzieć i rozum żeby myśleć. Na nic artykuły „Zielonego Sztandaru” w kilku numerach lata 1995 roku o dążeniach Philippa von Bismarcka do wykupu posiadłości rodzinnych na Pomorzu (powrócimy dalej do niego). Na nic ostrzeżenia UOP-u – co prawda chłodne – o wykupywaniu terenów na Mazurach przez Niemców. MSW postanowiło robić dniej po swojemu (niektórzy złośliwie mówią: po cudzemu), gdyż planuje ułatwić jeszcze zakup nieruchomości przez cudzoziemców. Jak cytuje „Gazeta Prawna” z 5 listopada 1994r., zdaniem przedstawicieli resortu – MSW – można dokonać pewnych zmian łagodzących rygory – [!!!…] – ustawy. Przede wszystkim wyłączyć z obowiązku uzyskania zezwolenia osoby zamieszkujące w Polsce od przeszło 5 lat, (…) oraz w przypadku nabywania nieruchomości do 0,2 ha.

Czyli praktycznie można byłoby kupować bez najmniejszego pozwolenia domy z ogrodami do 20 arów. Lecz w naszym permanentnym t łażeniu do usatysfakcjonowania sąsiadów i rozkazodawców, posunęliśmy się o wiele dalej…Nowelizacja ustawy o nabywaniu nieruchomości przez cudzoziemców z marca 1996r. wynikać miała, jak powszechnie głoszono, z konieczności dostosowania polskiego prawa do norm europejskich. Projekt ustawy przedstawiono Parlamentowi w trybie pilnym (aby nie dać parlamentarzystom czasu na rozmyślenie), co premier Józef Oleksy uzasadniał w ten sposób: Na forum komitetów OECD odbędzie się drugi przegląd problematyki dot. między innymi nabywania nieruchomości przez cudzoziemców w Polsce. (…) Wśród kluczowych zagadnień znajdują się posunięcia liberalizacyjne, w tym nabywanie nieruchomości przez cudzoziemców. Zdaniem OECD, pozytywna ostateczna rekomendacja (…) w sprawie członkostwa Polski w OECD uwarunkowana będzie akceptacją zmiany przesianego projektu ustawy przez Parlament. Dotrzymanie terminów negocjacji (…) wymaga więc rozpatrzenia projektu ustawy w trybie pilnym. W przeciwnym razie może to zablokować wejście naszego kraju do OECD nawet na kilkanaście miesięcy (…)

Straszna rzecz. Aby wejść do jakiegoś kolejnego klubu narodów natychmiast, zamiast za parę miesięcy, wolimy uchwalić byle jaką ustawę…

Czy nie lepiej byłoby stracić kilkunastomiesięczną kolejką do OECD, niż przyjmować pochopnie dokument, którego uchwalenie uznać można za zdradę narodową? – argumentowała senator Jadwiga Stokarska z „S”. Nasza klasa polityczna jedzie po wskazówki do Berlina i Brukseli, oburza się nie zrzeszony senator Józef Fraczek. Szybkie przyjęcie ustawy jest warunkiem naszego przyjęcia do OECD. Ale jaki ma sens wstąpienie do OECD, jeżeli po paru latach przestaniemy istnieć? Jest to kolejny dowód na to, że kierujemy się wyłącznie hasłami. Czy znalazł się choć jeden taki mądry, który wytłumaczyłby ludziom z OECD, że mamy sytuację specyficzną, że mamy bogatych sąsiadów pragnących zawładnąć naszą ziemią i że nic innego nie pozostanie dla naszych dzieci, jak tylko plącz za głupotę ojców? A jeżeli OECD nie jest w stanie zrozumieć takich argumentów, to niestety nic nie potrzebujemy mieć wspólnego z tą organizacją. Czytaliśmy wówczas w „Zielonym Sztandarze” , że rząd najpierw zaprezentował swój projekt przedstawicielom OECD twierdząc, że odzwierciedla on stanowisko strony polskiej, a potem, w trakcie debaty sejmowej tłumaczył się, że nie można wycofać się z zaproponowanych rozwiązań dlatego, że zostały one zaklepane i partnerzy się pogniewają. „Słowo” – Dziennik katolicki z 28 marca 1996 roku obszernie przedstawił wątpliwości niektórych posłów z PSL, dla których „dane Ministerstwa, to wierzchołek góry lodowej”. Niemcy kupują przez podstawionych ludzi i czekają na nasze wejście do UE, aby zalegalizować transakcje. Informacje te potwierdza nawet profesor J. Szachulowicz z UW – ekspert senackiej komisji. Twierdzi, że w Dusseldorfie i innych miastach RFN działają firmy, które organizują Niemcom zakup ziemi w Polsce przez podstawione osoby. Zdaniem profesora, praktyka ta jest powszechna.

Najgorliwszymi zwolennikami nowelizacji ustawy ukazali się oczywiście członkowie SLD i Unii Wolności, zawsze sprzymierzeni wtedy, kiedy nadarza się okazja rozprzedawania Polski na rzecz finansowej międzynarodówki czy organizacji ponadpaństwowych i antypaństwowych. Argumentowali oni, że polskie ustawodawstwo jest szalenie restrykcyjne i anachroniczne. Bez jego nowelizacji, Zachód odwróci się do nas plecami i przestanie inwestować, a bezrobocie wzrośnie na tle ogólnego chaosu. W taki oto sposób straszyli biedą i zacofaniem panowie Balcerowicz i Lewandowski. W obronie projektu ustawy wystąpił także wiceminister Spraw Wewnętrznych Jerzy Zimowski (ten sam, co tak pocieszał Krolla w sprawie podpalenia niemieckich pomników na Śląsku, patrz str. 24) przedstawiając następującą argumentację: Padają tu wielkie słowa – [i chwała Bogu, że wreszcie padają wielkie słowa, których w Polsce tak brak] – które nie przystają do sytuacji, są strzelaniem z armaty do muchy. Chodzi przecież o prostą grę ekonomiczną – [wiceminister najwidoczniej nie rozróżnia gry od wojny] – a właścicielem ziemi jest zawsze ten, kto rządzi w danym kraju. Właśnie, panie ministrze, kto rządzi w Polsce? Na to pytanie odpowiedzieć można: ludzie kierujący się interesem cudzym, ale na pewno nie polskim, nie społecznym. A gdyby nawet rządzili Polską ludzie naprawdę oddani Jej, czy pan minister do tego stopnia kpi sobie z prawa międzynarodowego, aby powiedzieć np. Niemcowi, który w Polsce wykupił ziemię, że to nie on, Niemiec, jest jej właścicielem, gdyż „właścicielem jest ten, kto rządzi w kraju?” No, niech pan Zimowski spróbuje… Ale to nie koniec jego utalentowanego przemówienia. Powiedział dalej: Nie grozi nam sytuacja, ze będziemy odpierać ochotników na kupno gruntów czy nieruchomości. Przeciwnie, takich ludzi trzeba zachęcać. Te słowa są prawdziwym policzkiem dla zdrowego rozsądku oraz całkowitym zaprzeczeniem rzeczywistości. „Rzeczpospolita” w artykule pod tytułem: „Ziemia dla cudzoziemca” przytoczyła inny fragment wypowiedzi wiceministra: Nie należy demonizować groźby wykupywania ziemi przez cudzoziemców w Polsce, bo zjawisko to ma obecnie zupełnie marginalny charakter. Zaproponowane przez rząd zmiany są niezbędnym warunkiem dopływu do Polski zagranicznych kapitałów.

Przyjęta ustawa wygląda następująco:

w miastach, cudzoziemcy będą mogli kupować bez zezwolenia mieszkania, lokale i grunty do 0,4 ha (powierzchnia ta uważana jest przez zwolenników nowelizacji i proeuropejczyków za malutką powierzchnię. Ciekawe, ile Polaków stać byłoby na to, aby sobie taką malutką powierzchnię zafundować?…). Gorsze: na podstawie ustępu 2 w art. 8, rząd zastrzega sobie prawo rozszerzenia możliwości nabywania gruntów bez zezwolenia aż trzykrotnie! Bez zgody Parlamentu, bez zgody Narodu. Wystarczy zwykłe rozporządzenie. Zadajmy sobie teraz pytanie: kiedy rząd skorzysta z tej możliwości? Ponownie, rozumujmy logicznie. Rząd może zezwolić na trzykrotnie większy obszar ziemi nabywanej bez pozwolenia: albo z własnej inicjatywy – na przykład, aby bardziej przypodobać się jakiemuś obcemu narodowi, któremu szalenie będzie na tym zależało; albo na prośbę – lub żądanie? -jakiegoś obcego narodu, bądź jakiejś kategorii cudzoziemców. Kolejne pytanie brzmi teraz: jaki może to być naród? Jaka może to być kategoria cudzoziemców tak bardzo zakochana w naszej ziemi? Zapewne nie będzie tutaj chodziło o portugalski związek zawodowy fryzjerów czy irlandzkich miłośników koników polnych. Jest rzeczą oczywistą, że z ustępu 2 art. 8 korzystać będą w pierwszej kolejności Niemcy, nasz najlepszy adwokat, nasz najlepszy orędownik, sojusznik, przyjaciel, jak przy każdej okazji przypominają to nam SLD i UW… Oznacza to, że praktycznie, Niemiec będzie mógł, gdziekolwiek w Polsce, wykupić 1,2 ha gruntu na terenie miasta bez niczyjej zgody (nie wliczając w to lokali i mieszkań). Następnego dnia pójdzie sobie do drugiego notariusza i kupi kolejne 1,2 ha. I tak dalej… Przepisowo, ten l ,2 ha powinien stanowić łączną powierzchnię nabytych nieruchomości w całym kraju. I mówi nam rząd: będzie kontrola. Drzyjcie, spekulanci, Niemcy i inni cudzoziemcy: powstać ma bowiem rejestr nieruchomości nabytych bez zezwolenia, i prowadzić go będzie najszlachetniejsze polskie ministerstwo: Ministerstwo Sprawiedliwości. Strach człowieka ogarnia na samą myśl, że rejestr będzie tak sumiennie i dokładnie prowadzony, jak dotychczasowe statystyki o nabywaniu gruntów… Czytelnik dopiero się o tym przekona, jak zapozna się dalej z różnymi przykładami masowej wyprzedaży nieruchomości obcokrajowcom. Tymczasem, MSW corocznie informuje nas, że cudzoziemcy wykupili malutkie ilości ziemi, góra kilka tysięcy hektarów. A tymczasem, szczecińska policja – chyba przez karygodną nieuwagę – podała w sierpniu 1996r., że tylko na Pomorzu Zachodnim, szacuje się powierzchnię w posiadaniu Niemców na 20 tys. hektarów!…Prostokąt o rozmiarach 20 km na 10…

Nabycie natomiast nieruchomości rolnej wymagać będzie zezwolenia Ministerstwa Rolnictwa (należy zwrócić uwagę na to, że projekt rządowy nie przewidywał potrzeby uzyskania zezwolenia dla nieruchomości poniżej jednego hektara. Poprawkę wniosło PSL). Jakże żałośnie wyglądało przegłosowanie ustawy w Parlamencie! Projekt, odrzucony przez Senat, wrócił do Sejmu celem ostatecznego głosowania. Zwarte szeregi SLD, UP i UW poparły go z entuzjazmem, jakim po nich spodziewać się było można. Ogromna większość posłów KPN i BBWR – zajętych wewnątrzpartyjnymi rozgrywkami – i część znaczących PSL-owców (z ministrem Rolnictwa Romanem Jagielińskim na czele) okryła się wstydem nie biorąc udziału w głosowaniu, pomimo że była rzekomo przeciwna nowelizacji. Ustawa więc przeszła, dla naszego największego nieszczęścia. Przeróżni spekulanci zacierają ręce, Niemcy masowo przystępują do wykupu nieruchomości i z pewnością niejeden nasz polityk, w podziękowaniu za odniesione „zwycięstwo”, zbiera owoce z rąk odpowiednich osób fizycznych i prawnych…Zaledwie ustawa została znowelizowana, dał się słyszeć głos profesora Belki, wówczas doradcy ekonomicznego Aleksandra Kwaśniewskiego: Z gospodarczego punktu widzenia, liberalizacja obrotu ziemią – idąca o wiele dalej niż wprowadzona ostatnio – byłaby bardzo korzystna dla właścicieli, którzy przy wzroście popyta mogliby uzyskiwać znacznie wyższe ceny. Sama gazeta „Wprost”” podkreśliła – lecz z zachwytu, nie z oburzenia – te skandaliczne słowa. Doradca prezydenta sugeruje więc całkowicie wolny obrót ziemią, który stuprocentowo zamieniłby Polskę na kolonię niemiecką w ciągu najbliższych paru lat. Ponownie, żadnej troski o człowieka, tylko „ekonomia”. I jaka bzdura! Co uzyska polski chłop sprzedający ziemię? Pieniądze na samochód? Jak wspominaliśmy już na samym początku, samochód po kilku latach rozsypie się i nic chłopu nie pozostanie. Obcy będzie natomiast posiadał ziemię. Obcy kolonizator, spekulant, lecz prawdopodobnie mało uczciwy inwestor.

SZWAJCARIA

 Szwajcarzy rozumują bardzo prosto i konkretnie. Ich kraj, tak strzegący swojej niepodległości, wzbudza podziw. Obcokrajowiec nie ma tu prawa nabywać ziemi, domu lub przedsiębiorstwa związanego z rolnictwem, chociaż Szwajcaria nie ma tak tragicznej historii, jak Polska. Nie ma tych samych doświadczeń. I ten kraj daje nam przykład! A czy ktoś uważa Szwajcarów za ciemnych, zacofanych, ksenofobów dlatego, że nie chcą ani sprzedawać swojej ziemi, ani wejść do takiej Europy, gdzie cała ich własna tożsamość zostałaby stracona na zawsze?To są po prostu mądrzy ludzie. Obcokrajowcy mogą u nich kupować  mieszkania w blokach, a liczba zezwoleń jest dokładnie co roku z góry ustalana przez władze federalne (czyli „państwowe”). Władze kantonalne (czyli „wojewódzkie”) mogą w każdej chwili zawiesić zezwolenia przewidziane przez władze federalne lub zaostrzyć warunki na zgodę, ale nie mogą ich złagodzić. Artykuł pierwszy ustawy o nabywaniu nieruchomości przez obcokrajowców w Szwajcarii jest zresztą zupełnie jednoznaczny: niniejsza ustawa ogranicza wykup nieruchomości przez obcokrajowców w celu zapobieżenia obcym wpływom na ziemi szwajcarskiej. Przykładowo, na rok 1991 w kantonie Uri było dopuszczonych do sprzedaży 20 mieszkań, a w kantonie Solothurn – tylko 5.

NORWEGIA

Jesienią 1994 r., Norwegia odmówiła wstąpienia do Unii Europejskiej. Przeciwko głosowali przede wszystkim rolnicy, rybacy i ludzie młodzi. Komentarze francuskich dziennikarzy były napełnione naiwnością. Niestety, Norwedzy przestraszyli się braku demokracji w Unii Europejskiej, powiedział z żalem w głosie dziennikarz telewizji francuskiej wieczorem 29 listopada 1994r. Jakże można żałować, że ktoś przestraszył się braku demokracji??… Na kanale drugim, inny jego kolega wypowiedział się jeszcze lepiej: Norwedzy nie wskoczyli do pociągu europejskiego. Szkoda. Wikingowie woleli zachować swoją duszę. Ile jest prawdy w tych zdaniach! I jaka rozpacz; więc inteligentni niby ludzie potrafią żałować, że ktoś zechciał zachować swoją duszę! Norwedzy zrozumieli, że można być przyjacielem wszystkich, nie będąc niczyim poddanym. Daniel Heradsveit, profesor stosunków międzynarodowych w Oslo, doskonale podsumowuje uczucia Norwegów: Kiedy podróżuję po całym świecie, czuję się głęboko Europejczykiem. Ale  kiedy spędzam parę dni na naszym zachodnim wybrzeżu, staję się z powrotem jak wszyscy Norwedzy. Boję się, że nasze domki, fiordy, góry, wykupią Niemcy i inni obcokrajowcy.

(…)

KOLONIZACJA W PRZESZŁOŚCI

Odniesiemy się tutaj do bardzo ciekawej pozycji opublikowanej latem 1941 r. w Londynie przez Polski Rząd na uchodźstwie pod tytułem: „Nowy niemiecki porządek w Polsce”.

Książka ta opisuje zbrodnie hitlerowskie dokonane na ludności polskiej do lata 1941 r. Omawia szeroko wysiedlanie Polaków z ziem zachodnich Drugiej Rzeczypospolitej oraz przypomina przebieg germanizacji w przeszłości. Na stronie 143, tak czytamy o kolonizacji polskich ziem w przeszłości:

„Hitler postanowił wysiedlić całą polską ludność z dużej strefy, sięgającej nie tylko po polskie prowincje, które w dziewiętnastym i na początku dwudziestego wieku należały do Prus, (Poznańskie, Pomorze i Śląsk), lecz także po szeroką przestrzeń, która przed pierwszą wojną należała do Austro-Węgier i Rosji. Wszystkie te ziemie anektowane do Reichu pokrywały powierzchnię około 36.117 mil kwadratowych – [94 tyś. km i zamieszkiwane były przez około 10.740.000 mieszkańców, w tym przez przeszło 9.500.000 Polaków i przez zaledwie 600.000 Niemców. (…) Hitler miał nadzieję, że wysiedlenie Polaków z tych ziem pozwoli mu potem wyeliminować polski element żyjący dotychczas wewnątrz granic ówczesnego Reichu, a mianowicie we Wschodnich Prusach, Pruskim Pomorzu i Niemieckim Śląsku. (…)

Była to jedna z podstawowych zasad w polityce Hitlera: Aby jakikolwiek kraj zgermanizować – powtarza on w „Mein Kampf” – konieczne jest germanizować ziemię (den Boden), ponieważ tylko takie postępowanie daje dobre wyniki. (…) Po rozbiorach Polski Fryderyk Wielki rozpoczął przymusową kolonizację miast i wiosek odebranych Polsce po 1772 r., osiedlając w nich chłopów z Brandenburgii. Polityka ta prowadzona była dalej przez jego następców i dotyczyła nie tylko od dawna odbitego Śląska, lecz także Poznańskiego i polskiego Pomorza. (…) Historia wszystkich tych ziem znajdujących się pod pruskim panowaniem jest historią ciągłych prób destrukcji Polaków ze strony niemieckich władz, nie tylko przez narzucanie niemieckiego języka i kultury, ale przede wszystkim przez zabieranie Polakom tyle ziemi, ile się dało. W słynnej wypowiedzi przed Reichstagiem 8 lutego 1872 r. Bismarck podsumował swój program obchodzenia się z Polakami jednym słowem: „ausrotten” (wykorzenić, wyplenić). W celu przyśpieszenie powolnego procesu germanizacyjnego, w 1885 r. rząd pruski, pod przewodnictwem Bismarcka, powołał słynną Komisję Kolonizacyjną (Ansiedlungs Komission), dotując ją szerokimi funduszami celem wykupywania ziemi od polskich właścicieli. Z początku sumy te nie pozwoliły osiągnąć zamierzonych celów. Polacy bronili każdego metra ziemi – [nie to, co dziś…]. Z powodu tego niepowodzenia, za panowania Wilhelma II i administracji kanclerza Bulowa, rząd pruski uchwalił wyjątkowe ustawy, których surowość wzbudziła oburzenie cywilizowanego świata. Pomimo różnych form nacisku, Polacy nadal nie sprzedawali swojej ziemi. Zdecydowano więc wziąć ją siłą. W 1908r. Pruski Landtag udzielił Komisji Kolonizacyjnej prawa przymusowego wywłaszczania polskiej ziemi. (…) W czasie pierwszej wojny światowej, Niemcy planowali poszerzenie zasięgu kolonizacji. Dopóki mieli jeszcze nadzieję na zwycięstwo, przygotowywali się do wcielenia do Rzeszy prowincji poprzednio należących do Rosji, jak Zagłębie Dąbrowskie i obszary sąsiadujące z Poznańskiem i Prusami Wschodnimi. Już wtedy planowano deportować Polaków z tych ziem do jakiegoś „Królestwa Polskiego”, określanego przez Niemców jako „Nebenstaat”, mającego uzupełniać potrzeby niemieckiej strefy ekonomicznej. (…) 20 czerwca 1915 r. , petycja niemieckich intelektualistów skierowana do Kajzera Wilhelma II domagała się całkowitego wysiedlenia polskiej ludności – więc kilku milionów mieszkańców – z terenów, które miały być przyłączone do Niemiec. Podpisało ją 352 profesorów, 158 duchownych różnych wyznań, 148 sędziów, 40 posłów, 18 generałów, 253 pisarzy i artystów oraz inni przedstawiciele świata intelektualistów. (…) W dążeniu do anektowania większej ilości polskiej ziemi i wysiedlania polskich mieszkańców, niemieccy konserwatyści zgadzali się z demokratami i liberałami. Byli zgodni w tej materii nie tylko aż do klęski, która nastąpiła w 1918 r., lecz nawet później. Pomimo, że Konstytucja Weimarska gwarantowała pełną równość między obywatelami, i prowadzili oni dalej politykę niszczenia polskiego społeczeństwa, liczącego półtora miliona ludzi, pozostałego w obrębie granic nowego państwa niemieckiego. (…) Traktat Wersalski bardzo łagodnie rozwiązał kwestię wschodniej niemieckiej granicy. Nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę oficjalny spis ludności z 1910 r. (a dr Ludwig Bemhard, autorytet od spraw polskich w Prusach, wyraźnie stwierdził, że był on sfałszowany), całe regiony zamieszkałe w większości przez Polaków pozostały poza granicami Polski, jak na przykład: okolice Sztumu i Złotowa w Zachodnich Prusach, wschodnie okręgi Pomorza Zachodniego, niektóre zachodnie okręgi Poznańskiego, południowe tereny Prus Wschodnich, gdzie nawet sfałszowany spis  z 1910 r. podawał ponad 60% Polaków między innymi w okolicach Jańsborska (Johannisburg), Niborka (Neidenburg), Szczytna (Orteisburg). … Co się tyczy Śląska Opolskiego, dr Pauł Weber w swojej książce: „Die Polen in Oberschlesien” notuje – wciąż odnosząc się do spisu ludności z 1910 r., że jedna trzecia -wszystkich Polaków zamieszkujących Niemcy znajduje się na terenie Opolszczyzny. Z początkiem dziewiętnastego wieku, niemiecki filozof Fichte, w swoich „Przemówieniach do narodu niemieckiego” (Reden an die Deutsche Nation) argumentował konieczność zdobywania przestrzeni życiowej (tzw. Lebensraum) dla narodu niemieckiego, przestrzeni, w której żaden naród innej krwi lub innej mowy nie będzie mógł zamieszkać i z której wszyscy więc „nie-Niemcy” będą musieli być wysiedleni, a wszystkie ich własności skonfiskowane. (…) W 1906r., Klaus Wagner opublikował książkę pod tytułem: „Wojna, polityczno-rozwojowc-historyczna analiza”. Objaśnia w niej całą doktrynę Lebensraumu. Twierdzi, że wyższy naród ma prawo powiększać swoje terytorium. Wyraźnie przedstawia doktrynę deportacji: organizujmy duże migracje wyższych narodów. Dalsze pokolenia będą nam za to wdzięczne… O wojnie polsko-sowieckiej 1920 roku, mało ludzi wie, do jakiego stopnia Niemcy stały po stronie bolszewickiej. Słynny generał von Seeckt najlepiej wyraził niemieckie stanowisko: Polska jest sednem sprawy wschodniej. Istnienie Polski jest nie do zniesienia, jest nie do pogodzenia z koniecznymi warunkami dla życia Niemiec. Ona musi zniknąć z powodu swojej wewnętrznej słabości i z powodu zabiegów Rosji, które znajdą nosze poparcie. (…) Rosja i Niemcy w granicach z roku 1914 – taka musi być podstawa porozumienia między naszymi dwoma krajami. W dniu 25 lipca 1920 roku, trzy tygodnie przed Bitwą Warszawską, niemiecki minister Spraw Zagranicznych, Simonds, zabronił transportu amunicji z Francji przez Niemcy. Po bitwie zatem, kiedy duża część rozbitej armii rosyjskiej przekroczyła niemiecką granicę, Niemcy postąpiły niezgodnie z prawem międzynarodowym. Pozwolili jej wrócić do Rosji zamiast internować. Francuski Generał Weygand, przedstawiciel Aliantów przy generale Rozwadowskim, napisał w swoich pamiętnikach (str. 161), że całkiem liczna grupa niemieckich oficerów brała udział w Bitwie Warszawskiej po stronie armii sowieckiej. Z tajnych akt KPZR (teczka nr 4352) dowiedzieliśmy się niedawno, że Niemcy od 1915 roku przekazali dziesiątki milionów marek dla wsparcia Bolszewików. Dziwiłby się ktoś dzisiaj, gdyby Niemcy przekazywali ogromne kwoty pieniędzy dla odzyskania swoich dawnych terenów wschodnich? Hitler nie jest więc autorem doktryny o dominacji Niemiec. Ona sięga o wiele dalej i głębiej. Jego książka „Mein Kampf” jest tylko popularyzacją w brutalniejszej formie tego, co od kilkudziesięciu lat przedstawiane było jako główny cel narodu niemieckiego. Oto kilka słów z „Mein Kampf”, których żaden Polak nie powinien nigdy zapomnieć:

„Jedyna skuteczna germanizacja, jedyna, która przyniesie szczęście narodowi niemieckiemu jest ta, która dąży do germanizacji ziemi, a nie ludzi. Jest niewybaczalnym szaleństwem myśleć, że Murzyn czy Chińczyk mogą stać się Niemcami tylko dlatego, że mówią po niemiecku. Antypolska polityka prowadzona przez tak wielu niemieckich mężów stanu, prawie zawsze, niestety, była oparta o złe podstawy. Myśleli oni, że polski element mógł ulec germanizacji wyłącznie poprzez językową germanizację… To, co zostało skutecznie zgermanizowane w naszej przeszłości, to była tylko ziemia, którą nasi przodkowie zawładnęli mieczem i na której osiedlili się niemieccy chłopi.”

Nigdy, nigdy nie zapomnijmy tych słów. Tak samo są one aktualne dziś Jak 60 lat temu…

(…)

OBECNY STAN WYKUPU

PRÓBA OSZACOWANIA

Jeżeli policja szacuje nasze straty na 20 tys. hektarów dla samego Pomorza Zachodniego, możemy spokojnie tę cyfrę dwa, trzy razy pomnożyć z wielu przyczyn:

policja może wiedzieć o większej ilości straconej ziemi i nam tego nie ujawniać, załóżmy po to, aby społeczeństwa nie przerazić (niech w to uwierzy kto chce, ale jest to teoretycznie możliwe);

Niemcy działają inteligentnie, skutecznie i konsekwentnie. Możemy być więc pewni, że doskonale potrafią się maskować. Jest wręcz rzeczą niemożliwą, aby nie potrafili ukryć przed polskimi władzami większości zrealizowanych zakupów ziemi;

podstawionych Polaków nie sposób policzyć i z pewnością jest ich bardzo dużo;

Niemcy mogą działać za pośrednictwem innych (nie niemieckich) firm zagranicznych;

możliwość przekupienia (bądź zastraszenia) władz lokalnych czy poszczególnych osób celem nieujawniania pewnych transakcji nie może być nie wzięta pod uwagę;

podjęcie kontroli nad spółkami polsko-niemieckimi posiadającymi grunt dzięki wykupowi przez niemiecką stronę akcji od strony polskiej i przekroczenie progu 51% udziału kapitałowego;

sporządzenie adekwatnych testamentów.

Wszystkie te czynniki skłaniają nas do oszacowania kupionej przez Niemców ziemi na Pomorzu Zachodnim na co najmniej 50 tys. ha. Tyle ziemi wykupionej. A jak z dzierżawą? Wiemy jak w Polsce łatwo dzierżawić ziemię, wiemy jak do tego zachęcamy naszych sąsiadów i w ogóle nie-Polaków, oraz wiemy, że w UE, gdzie tak marzymy znaleźć się już, dziś, natychmiast, prawo pierwokupu automatycznie pozbawi nas dzierżawionej ziemi na rzecz dotychczasowych dzierżawców. Ponieważ w końcu dzierżawa jest łatwiejsza od kupna i mniej wzbudza podejrzeń, ponieważ nic nie stoi na przeszkodzie, aby podstawiać Polaków czy innych obcokrajowców jako dzierżawców, a nie tylko jako kupców – mogą oni przed niemieckim notariuszem podpisać, że po wstąpieniu Polski do UE, wykupią tę ziemię korzystając z prawa pierwokupu i ją natychmiast oddadzą Niemcowi, który ich podstawił – , możemy bez najmniejszej przesady twierdzić, że utraciliśmy co najmniej tyle samo ziemi w postaci dzierżawy, jak w postaci wykupu, czyli ponownie ok. 50 tys. ha. Razem, na Pomorzu Zachodnim, szacujemy więc polskie straty na ok. 100 tys. ha ziemi, czyli prostokąt o rozmiarach 50 km na 20… Obliczmy teraz nasze straty w odniesieniu do całej Polski Gdyby do Pomorza Zachodniego doliczyć Pomorze Wschodnie (kolejne 100 tys. ha strat), Warmię i Mazury (100 tys. ha). Ziemię Lubuską, Toruńskie, Bydgoskie i część Poznańskiego (100 tys. ha), a wreszcie cały Śląsk z Sudetami – gdzie w okolicach Karpacza i Szklarskiej Poręby wykup ziemi jest wprost zawrotny (100 tys. ha) -na terenie całej Polski dochodzimy do liczby łatwo sięgającej progu 500 tysięcy hektarów. Prostokąt o rozmiarach 50 km na 100. Tak wygląda oszacowanie polskich strat na lato 1996 roku. Gdyby dodać jeszcze takie ziemie, jak Bieszczady, gdzie Niemcy kierują już swoje apetyty, można tylko wołać o pomstę do nieba. Kiedy Czytelnik trzymać będzie w ręku niniejszą książkę, cyfra ta będzie kompletnie zdezaktualizowana, co zawdzięczamy między innymi ustawie z marca 1996r., przegłosowanej przez SLD i UW w kontekście dwulicowości PSL-u oraz tragicznej nieobecności na sali posłów KPN i BBWR, Albo się człowiek bawi w grę o stołki, albo służy Narodowi. Naród musi zapamiętać kto tego dnia zdradził swój kraj, obojętnie, czy to przez oddany głos, czy przez swój ą nieobecność. Rząd systematycznie okłamuje Naród swoimi fałszywymi, oficjalnymi statystykami. Rząd dalej oszukuje Naród, nie nadając sprawie wykupywania ziemi należytego rozgłosu. Rząd dalej oszukuje Naród, forsując ustawę liberalizującą jeszcze bardziej wyprzedaż majątku narodowego… A wiceminister MSW Zimowski powtarza, że nie grozi nam sytuacja, ze będziemy odpierać ochotników na kupno gruntów czy nieruchomości. Przeciwnie, takich ludzi trzeba zachęcać, i że (…) nie należy demonizować groźby wykupywania ziemi przez cudzoziemców w Polsce, bo zjawisko to ma obecnie zupełnie marginalny charakter. Żyjemy w permanentnym zakłamaniu. AWRSP z Olsztyna przyznaje się również do wydzierżawienia 80% oddanej do jej dyspozycji ziemi, czyli ok. 270 tys. ha. Autorzy ww. artykułu w ogóle nie zwrócili na ten fakt uwagi. Ile spośród tych 270 tys. ha wydzierżawiono Niemcom? Ile spośród tych 270 tys. ha nigdy w polskie ręce nie wróci, zwłaszcza po wstąpieniu do UE? (…)

KOLONIZACJA W PRZYSZŁOŚCI

Od samego początku, najbardziej widoczny będzie wykup ziemi przy granicy: Dolny Śląsk, Ziemia Lubuska, Pomorze Zachodnie (do tych regionów dodać należy Pomorze Gdańskie, Mazury i północne Mazowsze, które staną się regionami przygranicznymi z Niemcami, jeśli Rosja im odda swoją część byłych Prus Wschodnich) Z odległości 10-15 km od granicy, Niemcy będą co dzień dojeżdżali do pracy w Niemczech, a wieczorem wracali do Polski. Nieco dalej od granicy lub od mostów nad Odrą, w pięknych Lasach Nadodrzańskich, w Puszczy Lubuskiej, Puszczy Gorzowskiej, Borach Dolnośląskich, wybudują swoje domy letniskowe, każdy na ogromnych połaciach ziemi. Jeśli mogą mieć kilka hektarów u nas za cenę kilku metrów kwadratowych u siebie, trudno się temu dziwić (przypomnijmy, że metr kwadratowy działki pod Hamburgiem, Stuttgartem lub Konstancją waha się od 500 do 1500 marek). Większość dworków, zamków jest już na Ziemiach Odzyskanych wykupiona, jak ogólnie wszystko, co stanowi obiekt zabytkowy. Trochę później, zaczną wykupywać domy we wsiach (właściwie, już się to zaczęło). Pozostali Polacy będą się coraz bardziej czuli nieswojo i zaczną szukać każdej okazji, by wyjechać do centralnej Polski, zachęcani zresztą do tego przez następnych Niemców, którzy będą chcieli kupić następne domy. Dla pewnej ilości Niemców powstaną w szkołach zupełnie legalne klasy niemieckie, z niemieckimi nauczycielami (patrz słowa Kroiła o zapotrzebowaniu na tysiące nauczycieli niemieckich na str. 183), a następnie niemieckie szkoły, potem zakłady, przedsiębiorstwa, które będą oczywiście zatrudniały Niemców, nie Polaków. W wykupionej w 1992r. przez „Henkla” raciborskiej „Pollenie” miejscowa ludność powiada, że zwolniono mnóstwo Polaków, by ich zastąpić ludźmi deklarującymi się pochodzeniem niemieckim. Oficjalnym dyrektorem zakładu pozostał były dyrektor „Polleny” Sławomir Oszczęda, lecz dyrektorem do spraw finansowych i marketingu jest Niemiec Detlef Mode, a dyrektorem do spraw produkcji Niemiec Jurgen von Laufenberg. Jaki jest prawdziwy stopień odpowiedzialności pana Oszczędy?… Rozpocznie się znów kolonizacja. Całkiem pokojowa. W ramach „prawa”. I nikt już jej nie zatrzyma. Pójdzie ona sprawnie, szybko, bardzo szybko, bo Niemcy są inteligentni, logiczni i konsekwentni. Wiedzą, jaką wartość ma ziemia. A my, zapomnieliśmy już? No, może nie jest zupełnie tak źle, powiadają niektórzy. Faktycznie, może dali się omamić „naszym” nazistom ze Śląska („naszym”, bo skoro przez dwa lata gościliśmy ich na Śląsku, to mogą tylko być przyjaciółmi…), którzy powtarzają, że „Polaków nie będzie się wyrzucać z ziem niemieckich na wschód od Odry i Nysy”, z których chcą „stworzyć republikę buforową” Zresztą, według nich, „Polacy, to wschodnio-germański szczep”… Jak widzimy, w przeciwieństwie do tego, co miało miejsce w przeszłości, kolonizacja niemiecka nie rozpocznie się od miast, ale od wsi. Czasy się zmieniły. Ziemia rozległa, nie skażona ma większą wartość dla człowieka niż kamienica stojąca pod dymiącym miejskim kominem. Niemcy zagarną błyskawicznie wszystko co zielone, zdrowe, czyste. Dla Polaków pozostaną bloki w zasmrodzonych, zatrutych miastach i osiedlach. Tego muszą być mieszkańcy Ziem Odzyskanych świadomi: jeśli Niemcy będą nadal mieli możliwość kupowania nieruchomości w Polsce, ceny będą dalej szły w górę i Polacy będą mogli pożegnać się z myślą o wyprowadzeniu się kiedyś ze swoich klatek w obskurnych osiedlach. Pieniądze z takim trudem od lat odkładane, by kupić działeczkę poza miastem i postawić choć skromny domeczek swojej rodzinie, nigdy nie wystarczą. Wiemy to wszyscy. Jest to straszliwa krzywda wyrządzona naszemu społeczeństwu. Pozbawia się je nadziei, że los będzie mogło sobie zmienić na lepszy. Nasz bogaty sąsiad tak będzie podbijał ceny, że sprawa wykupu ziemi na niemal połowie obszaru Polski przestanie być sprawą Polaka.

Jeszcze jedna rzecz powinna nam otworzyć oczy na rzeczywistość: wybór Berlina na stolicę zjednoczonych Niemiec. Z pewnej strony, jest on zupełnie logiczny. „Niemcy mają pełne prawo powrócić do swojej byłej stolicy. Ale trudne także nie dostrzec, że został on podyktowany faktem, że przyszłość Niemiec – to Wschód. Mitteleuropa. Europa Środkowa. Tak mówi się w kołach ekonomicznych i politycznych, choć delikatnie, by nie obrazić partnerów z Unii Europejskiej. Mniej delikatnie natomiast podkreślają to różne organizacje i związki niemieckie. Warto także zauważyć u Niemców bardzo wyraźną tendencję pro-wschodnią. Młodzi do dwudziestu paru lat wpatrzeni są jeszcze w Zachód, ale z czasem dosyć szybko przenoszą swoje zainteresowania na Wschód. Berlin przyciągnie w najbliższych latach dziesiątki tysięcy wyższych urzędników, naukowców, inżynierów. Przyciągnie dziesiątki wyższych uczelni, tysiące przedsiębiorstw. Gdy ci liczni i bogaci ludzie (bo to nie byle jaka warstwa społeczeństwa) osiedlą się tak blisko Polski (nawet nie sto kilometrów), dopiero doświadczymy desantu na nasze piękne i tanie ziemie! Wszyscy będą chcieli posiadać swój dom poza Berlinem, gdzieś wśród lasów. Jeśli w dodatku niedługo zniesiemy granice, to po godzinie jazdy samochodem mieszkańcy Berlina będą w Polsce. Cóż to dla tych setek tysięcy Niemców będzie kupić pola, lasy, jeziora? Może Czytelnik zaryzykuje pytanie: „przecież niedozwolone jest kupowanie lasów i jezior?” W takim razie, trzeba będzie zainteresować się tym, jak do tej pory niektórym się to udało. Na przykład między Gorzowem Wielkopolskim a Kostrzynem, w okolicach Dolska, Niemcy już posiadają lasy z jeziorami. Trzeba będzie się zapytać, dla kogo zamieniamy przygraniczne tereny na pola golfowe, na luksusowe pałace-hotele (jak zamek w Lubniewicach, na Pojezierzu Lubuskim, gdzie już pojawiły się niemieckojęzyczne napisy: „privat”), na super tereny wypoczynkowe. Dla Polaków? Nie żartujmy sobie. Może ktoś wtedy powie: „Służba, obsługa będą polskie, to nam da pracę.” Ale kto w takie bajki dziś jeszcze wierzy? Jeżeli tak daleko w głąb Polski, jak w Raciborzu, potrafi się zwalniać Polaków, aby na ich miejsce zatrudniać Niemców, czy nie potrafi się tego zrobić jeszcze bliżej granicy?

PERSPEKTYWY ROZWOJU SYTUACJI W RAMACH UNII EUROPEJSKIEJ

Wewnątrz UE stracimy naszą ziemię natychmiast i bezpowrotnie. Przypomnimy tylko w skrócie kilka przyczyn, które do tego prowadzą. Pełny obraz konsekwencji wstąpienia Polski do UE znajdzie Czytelnik w cytowanej już książce: „Unia Europejska jest zgubą dla Polski”.

-całkiem wolny przepływ kapitałów oraz prawo nabywania czegokolwiek, gdziekolwiek i w dowolnej ilości przez każdego obywatela UE na całym terenie UE;

-prawo osiedlania się każdego obywatela UE na całym terenie UE;

-bezwzględne pierwszeństwo prawa wspólnotowego nad prawem państwowym państw członkowskich, nawet rangi konstytucyjnej, co oznacza totalne podporządkowanie tychże państw Brukseli… czyli Berlinowi. Jednym słowem: całkowita utrata suwerenności;

-prawo głosowania i kandydowania do wyborów samorządowych i europejskich wszelkich obywateli UE zamieszkałych na terenie Polski – nawet nie posiadających polskiego obywatelstwa, z wszystkimi z tym faktem związanymi konsekwencjami.

Powyższym punktom żadne państwo sprzeciwić się nie ma prawa. Czuwa nad tym Europejski Trybunał Sprawiedliwości, który bezlitośnie usuwa z ustawodawstw państwowych wszelkie sprzeczności z prawem wspólnotowym. Jeżeli do tego jeszcze dodać, że w UE decyzje są przeważnie podejmowane większością głosów (a mogą więc być narzucone niektórym państwom wbrew ich woli), mamy już do swojej dyspozycji więcej argumentów niż potrzeba, by obawiać się Unii Europejskiej jak ognia. Unia Europejska spowoduje po bardzo krótkim czasie utratę przez Polaków od jednej trzeciej do polowy ich ziemi. Do ziem zwanych odzyskanymi, powoli dołączą się te, które nigdy dotąd nie były objęte germanizacją, ponieważ prawdopodobnie zawsze będziemy biedniejsi od Niemców oraz dlatego, że w Unii jedyną władzę stanowić będzie pieniądz. Nie chcieć wejść do Unii Europejskiej, to znaczy przede wszystkim zachować naszą ziemię. Wmawia się nam na każdym kroku, że chęć zachowania swojej ziemi jest aktem sprzecznym z postępem, dowodem ciemnoty i zacofania. Wręcz przeciwnie. Jej wykup przez obcych pociągnie za sobą upadek naszej kultury na jej obszarach. Gdzie tu widać postęp? Utrata ziemi, to straszliwy i niepowtarzalny regres.

Mniejszość niemiecka w wyborach

Licząca 180 tys. formalnych członków, organizacja Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców na Śląsku Opolskim posiadała –[w. pierwszych wyborach samorządowych] – 24 delegatów do Sejmiku Wojewódzkiego, 17 wójtów i burmistrzów oraz przewagę w 25 gminach województwa opolskiego (na 65 gmin Opolszczyzny). Podczas wyborów do Parlamentu odnotowano pewien spadek zainteresowania działalnością TSKMN ze strony elektoratu, co wywołało energiczną reakcję ze  strony Towarzystwa oraz pracowników federalnego MSW Niemiec, zajmujących się działalnością Niemców w Polsce. (…) Po ogłoszeniu wyników – [drugich] – wyborów można zauważyć, że dane oficjalne będące w posiadaniu wojewódzkiego Biura Wyborczego i administracji rządowej nie odzwierciedlają prawdy. Wielu działaczy mniejszości niemieckiej startowało do wyborów z listy straży pożarnej, SLD –[proszę bardzo, co za ciekawy sojusz!]i jako kandydaci niezależni. (…) W chwili obecnej, na ogólną liczbę 1434 radnych prawie 500 to posiadacze niemieckiej przynależności państwowej, co stanowi ponad jedną trzecią radnych w województwie. Oficjalnie, Niemcy mają 176 mandatów. (…)

Na Opolszczyźnie Niemcy mają więc:

-Wójtów i Burmistrzów – 24 (oficjalnie 8)

-Przewodniczących Rady – 25 (oficjalnie 10)

-Delegatów do Sejmiku – 32 (oficjalnie 17), tj. 39% Sejmiku… (…)

PODWÓJNE OBYWATELSTWO POLSKO-NIEMIECKIE

Rok temu, według władz -wojewódzkich, niemieckie paszporty otrzymało ok. 40 tys. spośród 300 tys. opolskich Niemców. Niektórzy przedstawiciele mniejszości mówią jednak o 80 tys. Opolan z niemieckimi i polskimi paszportami w kieszeni – [jak zwykle, polskie władze starają się pomniejszać problemy, kiedy nie mogą już ich zanegować. Dobrze, że Niemcy od czasu do czasu informują nas o swoich osiągnięciach. A jeśli Niemcy sami przyznają się do 80 tys. podwójnych obywatelstw -i to tylko na Opolszczyźnie – w rzeczywistości musi być ich o wiele więcej]. Szczęśliwi posiadacze nie chwalą się tymi dokumentami w Polsce. Ale nie wszyscy dbają o dyskrecję. Były poseł mniejszości Georg Bryłka, oficjalnie przekraczając granicę jako polski parlamentarzysta, legitymował się paszportem niemieckim. Wstydem dla naszych władz powinno być naruszenie godności polskiego posła. Nie powinno się zarazem być polskim posłem, a jednocześnie posiadać obce obywatelstwo, a zwłaszcza kpiąco się tym obywatelstwem legitymować na granicy. Pan Bryłka, jak i liczni jego towarzysze, publicznie dał do zrozumienia, jak wysoko cenił sobie polskość i polskie poselstwo. Niewątpliwie przy głosowaniach w Sejmie, tacy jak on ludzie, będą bronili interesów niemieckich, a nie polskich. A na jednego posła, który przyznał się do posiada niemieckiego obywatelstwa, ilu przypada takich, którzy się do tego nie przyznali? Ilu mamy Niemców w Sejmie i Senacie? Sprawa podwójnego obywatelstwa, zwłaszcza polsko-niemieckiego, jest kluczowym zagadnieniem dla samego istnienia Polski. Należy najwyraźniej podkreślić, że dla Niemców, posiadanie polskiego obywatelstwa ma jedną jedyną zaletę: możliwość kupowania nieruchomości w Polsce za bezcen i bez ograniczeń. Niemcy polskim obywatelstwem pogardzają. Nie przedstawia ono dla nich żadnej wartości duchowej lub uczuciowej. Wręcz przeciwnie. Jest to tylko środek; narzędzie własnej ekspansji na Wschód. Przed laty, ludzie rzucali się na niemieckie obywatelstwa, aby tylko wyjechać z Polski. Pozbawiali się przy tym najczęściej polskiego obywatelstwa. Dziś obserwujemy, że Niemcy z Polski zachowują swoje polskie dokumenty, a Niemcy z RFN starają się je uzyskać albo przynajmniej otrzymać kartę stałego pobytu, która ich również upoważnia do nabywania nieruchomości. Nie ma nic łatwiejszego. Pozostaje jeszcze sprawa obywatelstwa „europejskiego”, o którym musimy myśleć już dziś, aby nie dać się jak zwykle zaskoczyć raptownymi decyzjami „idącymi w kierunku zjednoczenia europejskiego, więc automatycznie idącymi w kierunku postępu ludzkości, większych swobód obywatelskich, praw człowieka, itp.” Jeśli Niemcy będą posiadali obywatelstwo europejskie, a Polacy będą się tego samego „prawa” domagali w imieniu swojego legendarnego dążenia do równości, efekty będą takie same, jak z obywatelstwem polsko-niemieckim: wykup zachodniej polowy Polski w „imieniu powrotu tych germańskich ziem do Macierzy”, i części reszty Polski „w imieniu lokaty pieniędzy w nieruchomościach gdziekolwiek się da i gdziekolwiek ludzie dadzą się nabrać”.

(…)

 Żegnaj, Polska Ziemio!…

Żegnaj, Polska Ziemio… Nie byliśmy Ciebie godni. Pozbywamy się Ciebie, jak niewierne dzieci swojej Matki. Bez wstydu. Bez kompleksu. Zupełnie tak, jak żąda tego dzisiejsza moda. Jesteś przedmiotem, nie świętością. Tak jak samochód czy radio. Tak jak stara koszula, którą zamienia się na szmatę.Żegnaj, Polska Ziemio… Przez tysiąc lat było nam z Tobą miło, ale zrozum… To inne czasy. Pieniądz nam teraz poprzewracał w głowie. To nie nasza wina. Wolimy siąść przed telewizorem zamiast na ławce w ogrodzie. Wolimy przeskakiwać z programu na program, zamiast podczas wieczornego spaceru obserwować w zadumie, jak słońce, w wieczornym chłodzie, majestatycznie zachodzi za polem. Naszym polem (to też głupota, mieć własne pole; tylko przy tym robota). Wolimy grać do znudzenia w gameboy’a, zamiast pomęczyć się trochę przy sadzeniu drzewek. My, ludzie nareszcie pozbawieni niepotrzebnych uczuć, stajemy się płytcy i przekupni jak reszta cywilizowanego świata. Czas najwyższy! Ty, Ziemio żywicielko, stajesz się wreszcie najzwyklejszym towarem, nawet szczerze mówiąc, uciążliwym. Idź sobie Ziemio do diabła, będzie nam bez Ciebie lżej! Tylko tak się czasami zastanawiamy: dlaczego sąsiedzi się Tobą tak zachwycają, że wszyscy chcą Ciebie kupić? Chyba stracili rozum, który my dopiero teraz -dzięki nim, prawdę mówiąc – odzyskaliśmy. A nie, prawda: jesteś Jedynym namacalnym, prawdziwym dowodem naszej przyjaźni”. Tak tak. Tak właśnie mówili nam sąsiedzi. Ale coś innego jeszcze mówili… Aha: że pozbycie się Ciebie jest „niezbędnym warunkiem naszego rozwoju” (i chyba jeszcze warunkiem przyjęcia nas do jakiegoś bardzo ważnego, międzynarodowego klubu) (…)